piątek, 26 lutego 2016

ГКЧ czyli kawałek superkomputera w piwnicy, przy współpracy wielkich matematyków udoskonalony.

Któregoś dnia mój wobulator zaniemógł. Nie używam go tak często, aby był na pierwszej linii frontu, ale zaniemógł.
Wg. odczytów na ekranie, filtry p.cz. wykazywały wielokrotne charakterystyki, nie tylko 10.7, ale o kilka MHz iw górę i w dół. Ponieważ nawet najbardziej rozstrojony obwód LC tak nie działa  to wniosek był jeden: coś niedobrego się działo w moim układzie pomiarowym. Podłączenie wyjścia  Генераторa частотно- модулированных колебаний (качающейся частоты) do oscyloskopu pokazało problem.

Przebieg był mało radiowy, żadna sinusoida, kształtem swoim wręcz przeczył temu co Pan Heinrich Rudolf Hertz (w skrócie też inicjały HH – 88!) odkrył.

  Znaczy sinusoidalny to on był, sinusoidalny wielokrotnie, bo jak to z kolei Fourier udowodnił, każdą funkcję można przedstawić jako złożenie wielu (w teorii nieskończenie wielu) sinusoidalnych przebiegów. Przeszukując czeluści Internetu, posługując się słowem kluczowym Ф4372 udało się odnaleźć obrazprawidłowych sygnałów z generatora. Prawidłowych czyli прямоугольной формы. No te moje nawet do prostokąta zbliżone nie były. Za to ciekawe: generator z trudem dawał się ściągnąć do 200kHz, ale z radością i 30MHz generował.

Cóż trzeba brać śrubokręt i do wnętrza zaglądnąć. Schemat dużo nie pokazał, do i scan nie dokładny, ale najbardziej to standard ГОСТ prezentacji bramek logicznych przeszkadzał.
No jakoś tak na standardach amerykańskich ( również przez Polską Normę przyjętych ) wychowany jestem. Do tego dochodzą kryptonimy KC500TM131 i KC500лP116.
Cóż pójdzie poszukać co to i jak działa. W miarę szybko się wyjaśniło, iż ta część generatora (serce jego) jest wykonana w standardzie ECL. To taki standard logiczny, który charakteryzuje się dużą prędkością (jak na czas, gdy był używany) jak i dużym poborem prądu. Nie doczekał się w Polsce uruchomienia produkcji scalaków, a pojedyncze sztuki np. w częstotliwościomierzach pochodziły z importu – oczywiście z ZSRR.   Standard ECL był w praktyce wykorzystywany tylko przez supermocarstwa do superkomputerów. Wszystko super. Po zachodniej części świata to Cray-1 po radzieckiej Эльбрус. O ile ten pierwszy już w mojej świadomości istniał od dawna to o istnieniu drugiego dowiedziałem się dopiero szukając informacji o serii K500.
W moim wobulatorze pracuje (dokładniej pracowała) część z superkomputera- no super. 

Dokładniejsza analiza schematu pozwoliła stwierdzić, że wyjście z generatora napięciem przestalanego przekazywane jest na przerzutnik D. Podłączenie oscyloskopu do wejścia i wyjścia pokazało w zasadzi ten sam przebieg – przerzutnik nie dział – scalak spalił się. Zdobycie MC10131 jest możliwe, ale nie chciało mi się czekać tygodnia lub dłużej. Na szczęście KC500TM131 wykorzystany był tylko w połówce, druga pozostawała wolna. Spróbowałem podłączyć na drucikach i dziwo - działa!
Połączenia kynarem sprawę rozwiązały – mamy działający generator z prawie prostokątnym sygnałem.
Trochę popracował, ale za nim skończyłem przebudowę jedno wyjście (bo ELC mają dwa – normalne i zanegowane) wyzionęło ducha, na szczęście to drugie wyjście daje radę wysterować i pomiar częstotliwości, i stopień wyjściowy.
Uff. Tak na zapas MC10131 zakupiłem – poczekają jako strategiczny zapas. Może nigdy się nie przydadzą.

Taką cechą radzieckiej myśli technicznej jest to, że łączy ona w sobie duży wysiłek konstrukcyjny i kosmiczne czasem koszty (prawie profesjonalna konstrukcja, dobrane elementy) z jakimś topornym rozwiązaniem, które niweczy cały wysiłek. W przypadku tego przyrządu jest to wyprowadzenie sygnału w.cz. na złączach bananowych. Generator tak siał, że czasami nie warto było podłączać jakiegokolwiek kabla – po eterzena siatkę lampy sygnał się dostawał. Dlatego też już dawno przerobiłem wyjście na BCN – nawet średnica otworu pasowała! 
Zostawiłem jeszcze generator m.cz.- i tak go nie używałem. Tym razem postanowiłem rozdzielić wyjścia na 465kHz i 6,5 (10,7) MHz jednocześnie sprowadzając prostokąt do jako takiego sinusa. Tu z pomocą przyszedł ПафнутийЛьвович Чебышёв, którego matematyczne badania stały się podstawą do obliczenia filtrów dolnoprzepustowych LC. 
Zbudowałem na pajączka CLCLC, na nie wykorzystywanych pinach przełącznika izostat, filtr który częstotliwość ok. 465kHz do łądnego sinusa prostokąt doprowadza.
Filtr CLCLC na płyteczce..
Na 10,7MHz, z okazji pojemności montażowych sinus prawie sam się ukształtował. Przełącznik 465kHz przełączał pomiędzy wyjściami.
Tak pięknie aż nieprawdziwie.
Jak się okazało ten filtr dział dobrze tylko przy ustalonej impedancji obciążenia, praktyczne zastosowanie okazało się to niepraktyczne. Pozostałem przy oryginalnym rozwiązaniu wyjścia, drugie wyjście jedynie dzielnikiem rezystancyjnym stłumiłem.

Jako jedno z udoskonaleń zamiast zwykłego potencjometru ustalającego częstotliwość generatora (z trudem, bo wymagana duża precyzja) zastosowałem taki wieloobrotowy.
Pięcioobrotowy w środku.
Dużo łatwiej i precyzyjniej.  Pozostał problem tłumienia sygnału do wymaganego poziomu, nadal odbywa się to na zewnętrznym tłumiku – w duchu przeróbek coraz łapczywiej spoglądam w stronę  generatora m.cz. tego kombajnu - można by w jego miejscu cos wykombinować.  Byłoby to miejsce na skokową i płynną regulacje.

Oj, takie łączenie radzieckiej myśli technicznej, od amerykanów skopiowanej, w polskich rękach – zaczyna być ciekawie.
Ale chyba na razie skończę udoskonalanie – dwie Szarotki czekają – polski produkt z austryjackiego Siemensa licencjonowany, gdzie post-philipsowskie podzespoły można dostrzec – trymery i filtry p.cz.
Dwie Szarotki czekają.

Pomyśleć cały świat w mojej piwnicy, każdy od każdego kopiuje, mniej lub bardziej legalnie, z cząstką działającego Cray-a, no zrobiło się ciekawie. Najważniejsze, że działa i radia można ratować.




poniedziałek, 15 lutego 2016

AGA czyli pod warstwą kurzu schowane

W całej zabawie w restaurowanie odbiorników, jest taka konieczna robota, która to jest nieprzyjemna, czasami wręcz obrzydliwa, a jednocześnie bardzo ważna – to czyszczenie wnętrza z nagromadzonego przez lata kurzu, brudu i wszelkich „naleciałości”. Doprowadzenie radia do sprawności wiąże się z koniecznością usunięcia tego wszystkiego, co do niego przez lata się dostało, i co może przeszkadzać w prawidłowym działaniu. Zbierany przez lata, dziesięciolecia osiadający na każdym elemencie i przykrywający każdy radio-element. Patrząc przez prawie setkę odbiorników, które w ostatnich trzech latach przewinęły się przez nasze ręce mogę pokusić się nawet o pewne, quasi-naukowe podejście do zagadnienia brudu wewnątrz odbiorników.
Stan typowy po otwarciu
Naukowcy patrzą na świat ujęty i poszufladkowany w kategorie, klasy, gatunki, podgrupy i gromady. Ja działając na tym polu mogę wyróżnić trzy główne grupy.
Pierwsze to najwyższej, jakości kurz domowy, salonowy. Miękki, delikatny i subtelnie pokrywający chassis – od razu wspomnę, że jest to mój ulubiony, najlepszy kurz.
W niemieckim radio powiedziałbym „Niemiec tylko mszy w niedzielę słuchał”. Od razu daje się odnaleźć miejsce gdzie to radio stało – salon, najważniejszy mebel w domu, jak i sposób słuchania – zawsze ta sama stacja. To są radia, które były w centralnym punkcie domu. I nie jest tu ważne czy jest to wypasiona SABA, Korting czy krajowy Pionier – to radio było ważne dla odbiorcy.

Usuwanie tej naleciałości jest najprostsze – w większości przypadków wystarczy odkurzacz i delikatny pędzel. Dokładne wypędzlowanie z odsysaniem pyłu jest dobrym rozwiązaniem w moich warsztatowych warunkach gdzie z małą powierzchnią i słabą (żadną) wentylacją się zmagam.
Podobno lepsze rezultaty daje wydmuchiwanie sprężonym powietrzem, z braku kompresora i powyżej opisanych ograniczeń – nie próbowałem.

Drugi rodzaj brudu, który mogę sklasyfikować to tłusty kurz, kiedy prócz włókien liczne drobiny tłuszczu znalazły swoje miejsce we wnętrzu radia. Zazwyczaj to radia kuchenne. Philleta lub podobne towarzyszące Pani Domu w codziennym pichceniu i zbierając różne opary i wyziewy. Trudny do usunięcia – bez benzyny ekstrakcyjnej trudno sobie poradzić.
Lampy całkowice oblepione brudem. Miejsce wydobycia - śródmieście Warszawy
Tutaj po odkurzaniu nieodzownym się staje umycie chassis np. w benzynie ekstrakcyjnej. Pędzel mniejszy, troszkę szmatek do zbierania i wycierania i kuweta, w której ablucje się czyni. Ja stosuję podkładkę do ociekania butów, kupiona za kilka złotych w budowlanym markecie. Rozmiar akurat po chassis takiego Calypso. Trzeba uważać z ogniem i zadawać benzynę stopniowo tj. nie płukać pędzla w butelce – każda porcja rozpuszczalnika powinna być czysta, bez tłuszczu.

Trzeci gatunek to pył przemysłowy, specyficzny dla każdego rodzaju fachu. To radio towarzyszyło  Panu w jego zawodowej działalności. Zdarzyło mi się kupić Beethovena w krakowskim zakładzie kamieniarskim – możecie się domyślać, co było w środku.
Lekkie szczotkowanie było na miejscu.

Czwarty gatunek to „niesklasyfikowane”, czyli mieszanka i tego, i innego. Jakoś tak mi się składa, że radia pochodzące ze Śląska mają takie naleciałości. I porządny dom (delikatny kurz) i troszkę kuchennych nalotów, no  i wszelki inny z przemysłowego powietrza zebrany opad tam się znaleźć może. Radia jednocześnie zewnętrznie bardzo zadbane, zawsze przetarte, dbane.

Do brudu, pyłu należy dodać jeszcze wszelkie przejawy biologicznej działalności współmieszkańców naszych domów – od pajączków poczynając po gryzonie – przeklęte myszy.
Pocięte linki, korozja z góry chassis - zapowiada mysi problem.
Nawet kartofelki smakowały.
Niestety cewki też.
Korniki i inne pasożyty w drewnie żyjące to temat innej opowieści.

Jest też kolejna kategoria to artefakty związane z działalnością człowieka i przez niego mniej lub bardziej świadomie wewnątrz radia pozostawione. Kawałki gazet, kupon Totolotka czy płyta CD wepchnęły się do radia i tam pozostały.
Prawie oryginalna zawartość skrzynki Beethovena.
Zdarzyło się znaleźć pozostawione przez serwisanta zużytą lampę, w oryginalnym opakowaniu. Lampa przetrwała, w cale nie była taka słaba i dzielnie służy w innym.
Prawie milion.
Ja staram się pozostawić krótką informację, co i kiedy zostało naprawione, czasem zmienione – tak dla przyszłych. Troszkę wzorem niemieckiej praktyki, gdzie każde radio wewnątrz miało minimalnie schemat ideowy. Bądź to naklejony na wewnętrznej stronie lub w specjalnej kopercie czy kieszonce umieszczony.
Dobry niemiecki przykład.
Wracając do czyszczenia. Przez kolegów jest praktykowana jeszcze metoda „prysznicowania” radia, po usunięciu skali, lamp i innych luźnych elementów – po prostu pod prysznic, nawet z szamponem i dokładne umycie.
Julka w kąpieli - tylko obudowa.
I jeszcze dokładniejsze wysuszenie. Najlepsze rezultaty to słoneczny dzień spędzony na balkonie. Miałem obawy, co do wodo-odporności konstrukcji, ale po wysłuchaniu kilku relacji muszę się zgodzić, że krótkotrwały kontakt z wodą nie powinien zaszkodzić. Duża część cewek była konserwowana woskiem czy innymi hydrofobowymi substancjami. Jeszcze raz – najważniejsze jest jednak to by nie pozostawić wody w odbiorniku, wewnątrz filtrów p.cz czy innych zakamarkach. Wysuszyć na słońcu.

Warto to zilustrować jednym odbiornikiem - AGA model 551.
Model tak rzadki, iż w Radiomuseum nie znalazłem zdjęć, tylko schemat.
Radio kupiłem w Warszawie, na ul. Rakowieckiej, kilkaset metrów od budynków Politechniki, gdzie w latach osiemdziesiątych studia inżynierskie odbywałem. Widać, że radio to od wielu lat było w dobrych rękach. Obudowa idealna, całość wręcz nietknięta zębem czasu. Aż mam przeczucie, że jest był to oryginalny zakup z 1945 jednego z pierwszych odbiorników ze Szwecji. Tak, aby władze mogły podjąć decyzję o zakupie licencji i produkcji AG w Polsce.
To, co znalazłem wewnątrz udowadnia to podejrzenie. Nie mam żadnych nomogramów, wzorów czy metod pozwalających określić relację pomiędzy grubością kurzu, a wiekiem radia od ostatniej naprawy, ale na pierwszy rzut oka – były to dziesięciolecia – i to nie jedno.
Ponieważ Zygmunt miał ogromną ochotę na zapoznanie się z tą konstrukcję to zanim zawiozłem ją do Konina, czułem się w obowiązku pozostawić w stolicy ten zbierany przez lata kurz. I musze powiedzieć, że tym razem była to przyjemność. Kurz był najwyższej, jakości, długie włókna, delikatnie układany Dużo, dużo lepszy, niż najlepszy niemiecki. Pięknie schodził i odsłaniał wręcz dziewicze wdzięki AGI.
Pięknie chassis, czyściutkie filtry - no sztuka nówka nieśmigana. A na licznik 70 wiosen wskazuje.

Ta Aga coś takiego ma – nietknięta, idealna, jednym z inicjatorów polskiego powojennego przemysłu radiowego była. Wszystkich tych kolejnych AG, Syren, Stolic i innych odbiorników. Wszystko pod grubą warstwą kurzu zachowane.