wtorek, 26 grudnia 2017

Dizajn czyli wrażenia z wystawy w Narodowym Muzeum

Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia to dzień trudny. Obowiązki rodzinne w zasadzie spełnione (tylko szwagier ma przyjść wieczorem w celu posmakowania soku z dębowych klepek), jedzenie sporo zostało, pogoda ładna – jak w kwietniu. Coś trzeba robić. Spróbowałem zaprosić moją Panią na wystawę w Muzeum Narodowym – właśnie otwarto nową stałą Galerię Polskiego Wzornictwa


W zapowiedziach pojawiały się zarówno obiekty radio-techniczne, jak i tkaniny, krzesła, zydle i fotele zatem coś co nas wspólnie kręci. Muzeum czynne, bilety na wystawy stałe bezpłatne – dziękujemy dyrekcji MN podwójnie.  Na pierwszym piętrze urządzono wystawę.
Zamysł chronologicznego przedstawienia polskiego wzornictwa został zakłócony otwarciem nie tych co trzeba drzwi do sali. Aby dojść do początków trzeba się było cofnąć. Niby nic, a jednak psuje odbiór całej ekspozycji i wprowadza pewną dysfunkcję poznawczą. Przebaczam, ale tylko dlatego, iż jako źródło całej polskiej narodowej szkoły wzornictwa powołane zostały góralsko/zakopiańsko/witkiewiczowskie wzory.
Od parzenicy się zaczeło!
Jeden z moich serdecznych kolegów kończył szkołę Kenara i wiem, czuję i rozumiem ten zamysł by przedmiot sztuką był, a sztuka w przedmiocie się realizowała.
Radio pojawia się dopiero na końcu (czyli na początku licząc od wejścia). I powiem, że jestem średnio zadowolony. Okazów jest w sumie sztuk cztery, niby to dużo, biorąc pod uwagę ogólną liczbę eksponatów. Ale moim zdaniem nie są one reprezentatywne, no może poza jednym.
Gramofon Bambino – no ujdzie, ale już Bernard czy Daniel byłyby lepszymi eksponatami. Tu ilość wyprodukowanych egzemplarzy przeszła w jakość godną muzeum.
Ewa, no nie wiem w czym miała być taka szczególna, dla mnie Julia jest bardziej, bardziej kultowa, dopracowana, no po prostu lepsza. Koledzy w tranzytowych odbiornikach zakochanie mogą wskazać kilka swoich typów. Ewa, no była pierwsza w raju, ale tutaj – raczej nie.
EWA
Radmor jak najbardziej tak, po stokroć tak. Zwłaszcza w industrialnym ujęciu tej części wystawy. Jak w stopce w każdym poście na forum Triody pisze jeden kolega: Ludzie dzielą się na tych, którzy mają Radmora i tych , którzy chcą go mieć. Ja w dalszym ciągu jestem w tej drugiej grupie.
Autorzy wystawy, moim zdanie popełnili bardzo duży błąd, wręcz niewybaczalny, lokując wśród ikon polskiego wzornictwa (jak Fotel Chierowskiego 366)  tak popularną Szarotkę. Może i ona miała bardzo duży wpływ na postrzeganie przez rodaków wzornictwa radioodbiorników przenośnych, ale ona jest ona tak polska jak polską firmą jest Siemens. Szarotka to (mniej lub bardziej licencyjna) wersja siemenso-austriackiej Gazietty.  Błąd, duży błąd.
Trzyzakresowa, z wtyczką na pierwszym planie - no nie! Może wtyczka - ta kultowa PLR-owska.
A czego brakło, no zdecydowanie bakelitowego Pioniera. Nie tylko dlatego, że ponadczasowy, że doskonały w formie i funkcji, może Ramony, może ….. (tu wpisać swoje radio).
Mogę narzekać, krytykować, ale muszę zrozumieć. Cóż to jest wystawa stworzona przez znawców „dizajnu”.
W katalogu - brak informacji o "radiowych" eksponatach.
Tak jakby to słowo „dizajn” miało w jakikolwiek oddawać cechy narodowe, polskie i ojczyźniane. Oj, Witkacy by już to obsmarował.
Styl "zakopiański". Witkacego.
Co gorsza moją Panią martwi dodatkowy guzik w Chierowskim – u nas , a w wystawowym „oryginale” brak. Jak było w projekcie – no nie wiem.


Brakuje jednego tapicerowanego guzika.

Na wystawę zapraszam, ale w poniedziałki - bo wejście za darmo.     

piątek, 8 grudnia 2017

Audion czyli do czego mogą się przydać lampki choinkowe

Tak troszkę przed mikołajkami, dostałem od teściowej prezent, no właściwie to prezentem sensu stricte nie miało yto być – ot, przy sprzątaniu pawlacza „objawiły” się stare lampki choinkowe. Dokładniej kłębowisko trzech kompletów: starego PLR-owskiego, takich kupionych od Rosjan na stadionie oraz najnowszych migających wszystkimi możliwymi kombinacjami chińskich ledowych wynalazków.
Kto tego nie zna !
 Odżyły wspomnienia, żona się rozczuliła na widok lampek z głębokiego dzieciństwa. Ja, tak przy okazji, też przypomniałem sobie pierwsze lampki, które mój Tata własnoręcznie zbudował. Były bardzo prymitywne, z żaróweczek latarkowych, zasilane z 3 no może 4 połączonych w szereg płaskich baterii. Wiem, że sporo wysiłku wymagało zbudowanie tej świątecznej ozdoby, tym bardziej, że domowa „kolba” miała minimum 300W, a dostępna cyna była w laskach – typowo dekarskie wyposażenie.  Ale lampki świeciły i to ogromnie cieszyło a przy okazji tworzyło kolejne pytania – dlaczego świecą jaśniej lub ciemniej w zależności od liczby połączonych baterii? Dlaczego wszystkie gasną jeśli spali się tylko jedna? Itp. Tworzyło się zainteresowanie, dumanie nad prawidłowościami rządzącymi tym światem choinkowej elektrotechniki. Tak iskierka, która zda się roznieciła moje zainteresowania, hobby a w końcu i profesję.
Wracając do samych lampek – żelaznym punktem przedświątecznego czasu było „naprawianie lampek”, szukanie tej jednej spalonej – rozplątywanie tego szeregowo łączonego ustrojstwa. Tak i tym razem było.
W zasadzie to najbardziej zależało mi na wtyczce, właściwie dwóch.
Oczywiście najwięcej uwagi poświeciłem tym kultowym, z grzybkiem, latarenkami, z Jackiem i Agatką. Lampki były produkcji firmy? spółdzielni? czy innego zakładu pracy z Sopotu.
WOLMA - kto rozszyfruje skrót?
Niestety tworzywo po latach okazało się bardzo kruche, widać nie najlepszej było jakości i często „łapki” pękały. Po przemierzeniu omomierzem po kolei żaróweczek oczywiście okazało się, że są sprawne. Przy okazji kilka nadwątlonych kabelków podlutowałem, ale lampki nie świeciły w dalszym ciągu. Jak się okazało całkowitą odpowiedzialność za taki stan ponosił obcy element – radziecki wyłącznik.  Dziwna to i złożona to konstrukcja, w sumie kilkanaście elementów – nie dziwota, że po latach (pstryknięciach raczej) się zepsuł.
Dywersant utrudniał świętowanie - wyeliminowany.
Po jego wyeliminowaniu i podłączeniu radiowym sposobem – przez 75W żarówkę – lampki zapaliły ciepłym świątecznym światłem.
Przez kilkadziesiąt minut ozdabiały mój warsztat. Niestety jak to bywa - po przełączeniu na pełne napięcie 230V okazało się, że jedna z nich nie wytrzymała  – grzybek okazał się muchomorkiem – spalił się.
A szkoda, bo taki ładny. Duża cześć  żaróweczek z tego kompletu była bardzo nietypowa – bańki kształty miały wymyślne – widać wiele energii zostało włożone w to by i kolor, i kształt było troszkę magiczne - dzieci i dorosłych cieszyło.
Jacek i Agatka - po latach! Już nie to zdrowie a w środku ciągle blask.
Ale dlaczego poruszam ten temat lampkowy temat na „radiowym” blogu – otóż okazuje się, że lampki choinkowe i radio mają bardzo dużo wspólnego. Lee De Forest - wynalazca pierwszej praktycznie stosowanej lampy elektronowej czyli Audion-u do konstrukcji tychże, korzystał z lampek choinkowych jako bazy do eksperymentów, a później małoseryjnej produkcji.
Zlecał on swoje kolejne prace firmie H. W. McCandless & Co mieszczącej się na 27 ulicy w Nowym Yorku. Z początku były to kopie lampy Fleminga (chciał sam mocno zaprzeczał temu faktowi), uzupełniane przez dodatkowe elektrody. W którejś kolejnej konstrukcji udało mu się zbudować nic innego jak triodę.
Lee De Forest pisze o swoim wynalazki w RADIO CRAFT 1947 r.
Cechą charakterystyczną jest, że Audiony w złącze typowe dla żarówek posiadały – gwint Edisona E12.
To eksperymentowanie i zabawy doprowadziły finalnie do tego, że De Forest właśnie dzięki tym kiepskim, niestabilnym, a i szybko się zużywającym, ale za to w przedziwny sposób działającym lampkom choinkowym stał się jedną z ważniejszych postaci w rozwoju radiotechniki.

Audion  znaczkiem U.S. Post upamiętniony 
Mimo, że dużo przemawia, iż dochodząc do rezultatów metodą eksperymentów i dociekań, nie do końca rozumiał zasadę działania swojego wynalazku – to sukces był niewątpliwy.
Audion i odbiornik na nim oparty - w Muzeum Historii Amerykańskiej
Lee De Forest swoim działaniem i uporem pokazał, że można na drodze prób i błędów poznawać świat i sięgać tam gdzie jeszcze ta cała uporządkowana, poszufladkowana i skodyfikowana nauka nie dotarła.
Nawet w późniejszych wersjach Audion zachował swoje lampkowe korzenie - tutaj już tylko jako uchwyt.
Troszkę to tak jak w dziecięcych zabawach i eksperymentowaniu. Jak w sprawdzaniu co się stanie jeśli podłączymy jeszcze jedną baterię? Dlaczego lampki zapaliły się jaśniej i zgasły?
Ostatnie zdjęcie świecącego grzybka. Cześć jego pamięci!
O, i właśnie w poszukiwaniu tej odpowiedzi rodzi się nowe. W głowach dzieci i dorosłych. Jest to cudowne uczucie, jak zaczynamy ten świat poznawać, nawet przy okazji choinkowych lampek naprawiania.
Szkoda grzybka. Może nie był piękny, może trochę obdrapany, ale tak bardzo przypominał te dziecięce chwile.
A czy Wy już kupiliście dzieciom prezenty pod choinkę? Takie pozwalające świat poznawać na drodze eksperymentu i to osobistego? A może samodzielnie zrobione lampki na choinkę będą dobrą zabawką? Uwaga tylko z baterii – bo te na 220V mogą „ugryźć”. Mój syn z uprawnieniami SEP do 1kV powinien sobie poradzić, ale córka dostanie takie na baterie – coś mi się zdaje, że sam chwycę za lutownicę.
Foto z wnętrza Pionierka - ta po prawej typowa choinkowa na 14V. I świeci i gra.
Często da się spotkać też choinkowego Pionierka - żaróweczki z choinki bardzo ładnie zastępowały te "radioskalowe" np. 12V/225mA.

Wesołych Świąt.


niedziela, 3 grudnia 2017

Polyoxybenzylmethylenglycolanhydride czyli przemyślenia mitycznego filozofa

Czasami w rozwoju rodzaju ludzkiego pojawia się coś, co na raz na zawsze lub tylko na jakiś czas rozwiązuje wiele problemów. Filozofowie pragnący ogarnąć człowieka i jego cywilizację ujarzmiają całą przyrodę w ramy nauki. Pierwszym był Tales z Minetu – od niego rozpoczęła się nauka. Ci naukowcy mogą potwierdzić, że takim kluczowym „ kamieniem milowym” był to ogień (raczej jego ujarzmienie), chleb, matematyka, mikroprocesor i inne dobra, idee czy pomysły. Niektóre są cały czas dla nas ważne, niektóre ważne tylko były. Takim „czymś” co służyło ludzkości przez wiek XX a „było” to pierwsze  w pełni syntetyczne tworzywo -  bakelit. Dzięki swoim zaletom zajęło poczesne miejsce w rozwoju techniki oraz wielu przedmiotów powszechnego użytku w całym minionym stuleciu. Odkryty i opatentowany przez pracującego w USA Duńczyka - Leo Baekeland,
Leo Baekeland


materiał bardzo szybko zdobył i na pewien czas wręcz zawłaszczył świat. Tworzywo które mogło być tanio i masowo, dokładnie i powtarzalnie produkowane. A jednocześnie trwałe i mocne, odporne chemicznie i termicznie, okazało się materiałem o wybornej izolacyjności, przyjemnym w dotyku, a na dodatek łatwo formowanym i obrabialnym mechanicznie.

 Nic dziwnego, że ów bakelit zawojował świat. Apogeum swojej popularności miał gdzieś w połowie stulecia, w czasach gdy z niego wytwarzane było mnóstwo przedmiotów m.i. obudowy odbiorników radiowych np. naszego Pioniera. Osobiście bakelit także mną zawładnął. Będąc w takiej bakelitowej euforii, któregoś dnia postanowiłem, iż następnym radyjkiem, które trafi na warsztat będzie Normende Bremen 169 – wczesny model z UKW.
Takie przyjechało.
Wisiało ono nade mną ze dwa lata (dosłownie wisiało na półce nad warsztatowym fotelem) więc postanowiłem zażegnać niebezpieczeństwo upadku i rozbicia – naprawić i światu przywrócić. Radyjko w stanie wręcz idealnym, bez ubytków, zniszczeń i z zewnątrz widocznych niesprawności. W środku okazało się dziewicze i nienaruszone naprawami czy przeróbkami. Słowem sztuka nówka, Niemiec płakał jak sprzedawał bo tylko w niedzielę słuchał.
Oryginalny niemiecki kurz.
Tutaj z Bremen już nie eksperymentowałem z dodatkowym pokryciem - zostawiłem taki jaki wyszedł spod prasy.  Samo radio to bardzo wczesny UKW, detekcja FM na zboczu krzywej – jakość odbioru średnia, dużo szumów. Troszkę poprawiłem strojeniem, ale bez szaleństw. Widać dlaczego detektor stosunkowy zdobył świat radia modulacji częstotliwości - jest lepszy. Ale w 1952 roku każda dioda była cenna, a stacji na skali UKW było 3 – słownie trzy – nie trzeba się było przykładać. Słuchacz w zasadzie mógł odbierać jedną, bo dwie pozostałe były za daleko.
UKW - trzy stacje.
Ot takie realia w NRF-ie przed 65 lat. Radio ładnie wygląda i już tym cieszy, nie wiem czy utrzyma się w mojej kolekcji czy też kogoś innego oczy a może i uszy będzie radować. Ja już mam Pionierka, nie ma ukaefu, ale cieszy samym sobą. Takie już są Pionierki.
Pionierek i obudowa Bremen.
Obudowa w postaci jednej wypraski z bakelitu, bez ubytków, pęknięć czy większych rys. Po umyciu delikatnym mydłem w osobistej wannie udało usunąć się znacząca cześć brudu i kurzu z zakamarków.
Po wysuszeniu obudowa okazała się miejscami zmatowiała – ale na to ponoć pasta polerska ma zaradzić. Pasta zaradziła, do większych rys trzeba było użyć papieru ściernego 1200 (taki był pod ręką).Doświadczenia z bakelitem miałem już wcześniej – WEGA 
Drobne rysy likwidujemy

Szlifując papierem ściernym na mokro.

Po zeszlifowaniu na mokro, trochę polerowania i efekt zupełnie zadowalający się pokazał. Starcie wierzchniej warstwy wypraski mimo wszystko nie daje efektu nowości i nawet po długotrwałym polerowaniu już takiego „lustra” nie ma, przynajmniej mnie się nie udało.
Po lewej po polerowaniu - dużo łaniej.
Ciekawostka - specjalna śruba do montażu w bakelicie.
Ale wracając do bakelitu – jest to materiał, który zapisał się historii rozwoju ludzkości tym, że oprócz funkcji przedmiotu znaczenia nabrała forma. Ma on swoich wielbicieli, miłośników i kolekcjonerów. Nie tylko cudownych bakelitowych radyjek, ale i wszelkiej maści przedmiotów z tego materiału czynionych. Od elementów biżuterii do tak prozaicznych jak deska sedesowa. Tak, tak - istniała taka – natrafiłem na jej zachowany w stanie NOS (New On Stock) egzemplarz.
Zatem oprócz pierwszego filozofa Talesa z Miletu był również Sedes z Bakelitu. Rodem z Olsztyna.

Tales pokazał ludzkości jak pojmowaniem ujmować w naukowe ryzy przyrodę, ten „drugi” w trakcie jakże prozaicznej czynności pozwala zadumać się jak to człowiek materię w formę przemienia.

 A ten wyraz na 36 liter co tytuł niniejszego posta otwiera - to właśnie naukowa nazwa bakelitu. Nauka miała świat upraszczać, rozumem objąć pozwalając – a tu proszę 36 liter – spamiętał ktoś?