poniedziałek, 22 grudnia 2014

Podhale II czyli wojna z bąbelkami

Dużym zainteresowaniem cieszyły się znaczki Podhale, których kilka sztuk udało mi się odtworzyć z oryginału, kupionego za ciężkie pieniądze oryginału.


Jednakże przyjemność obejrzenie ich zdobiących odbiorniki kolegów wynagrodziła wszelkie starania. Jeden z tych  znaczków zawędrował nawet do stolicy Podhala czyli do Nowego Targu.
Podhale Józka
Uwaga! To Nowy Targ (a nie Zakopane) jest historyczną stolicą całego Podhala.

Zapotrzebowanie na znaczki Podhale było duże, niestety jak się szybko okazało - forma silikonowa z
każdą kopią stawała się coraz bardziej wadliwa. Największym problemem, psującym jej jakość, okazały się małe pęcherzyki powietrza, z razu zamaskowanie cieniutką warstewką silikonu, ale z każdym odlewem coraz bardziej na wierzch wychodzące i niszczące finalny rezultat.

Aby pozbyć się niechcianego powietrza z formy należało by odgazować silikon przed zalaniem (a może i po zalaniu). W zasadzie istnieją dwie metody odgazowywania – „profesjonalny” z użyciem podciśnienia (czyli w praktyce z pompą próżniową) oraz „domowy” (poprzez wlewanie cienkim strumieniem z dużej wysokości). W internecie można zobaczyć kilka filmików, gdzie demonstrowane są obydwa sposoby. Obawiając się rezultatów, ale nade wszystko skutków ubocznych tej domowej metody, wybrałem tą droższą, z użyciem pompy próżniowej. Niestety nie posiadałem jakiegokolwiek agregatu, ani też lodówki do rozbebeszenia na podorędziu, trzeba było zainwestować.

Mój pierwszy wybór padł na urządzenie zachwalane jako 2w1 czyli przygotowane do pracy jako pompa podciśnienia i kompresor. Liczyłem na to, iż oprócz pozbywania się pęcherzyków, uda mi się napędzić aerograf – czeka mnie malowanie kilku radyjek. Z jednej strony miało dać 600mmHg podciśnienia, a z drugiej 6 ata ciśnienia.

Komora próżniowa wydawała się jeszcze większym wyzwaniem. Finalnie wybór padł na  bardzo ładne naczynie w formie przypominającego kankę na mleko i tak też w sklepie ometkowaną. Nie dziwi mnie ta przedmiotu nomenklatura,  gdyż kupiłem ją w markecie w Szaflarach, kilkadziesiąt metrów od mleczarni. Tej samej, dla której w latach osiemdziesiątych kreśliłem projekt przebudowy na stację odkażania i dezaktywacji, po planowanym ataku jądrowym. Mnie się jednak to naczynie bardziej z techniką laboratoryjną kojarzyło, a najbardziej z lodem i szampanem. I bąbelkami.

Aby nie bawić się w obliczenia statyki brył cienkościennych poddanych zewnętrznemu ciśnieniu atmosferycznemu, w wyborze komory brałem pod uwagę takie fakty jak: w miarę grubościenne dno i  przetłoczenie w drugim końcu. Chyba nie będzie implozji.
Ni to na mleko, ni to do szampana
Gładkie wykończenie otworu wejściowego pozwoliło użyć za uszczelkę przecięty cienki wężyk silikonowy. Za dekiel posłużył kawałek pleksi. Chodzi o to by można obserwować proces odgazowywania.

W dekiel ów, wkleiłem standardowy przepust pneumatyczny i wszystko podłączyłem wężykami także pneumatycznymi w powiązaną instalację składająca się z dwu zaworów i trójnika. Dziękuję to właścicielom sklepu z elementami pneumatycznymi w Al. KEN za pomoc.
Aparatura prawie na wzór tej z Muzeum PGR
Po połączeniu w całość  - pierwsza próba. Zgodnie z dobrą inżynierską tradycją – bez mediów. W ciągu kilkudziesięciu sekund vacuuometr na pompie dobija do 500 mmHg, a dekiel jest przywarty do kanki. W sumie OK.
Pierwsze testy - nieudane
Pora na test – spróbujemy zagotować wode, znaczy się doprowadzimy ją do wrzenia podciśnieniem. Takie szkolne ćwiczenie – wizualizacja próżni. Po kilku minutach odpuściłem. Pokazało się parę bąbelków, ale żeby to nazwać wrzeniem – nie można.

Trudno, ostatni test – silikon. I też klapa, co prawda pojedyncze bąbelki zwiększyły swoją objętość ok. dwukrotnie, lecz nie było widać oczekiwanej wzmożonej ucieczki z masy. Jakiejkolwiek ucieczki.

Słowem – pompa tłokowa nie nadaje się do odgazowania  form.

Pozostało użycie prawdziwej pompy próżniowej. Dostępne w handlu internetowym są pompy łopatkowe przeznaczone do serwisu klimatyzacji. Mają deklarowane podciśnienie (a raczej ciśnienie szczątkowe)  mierzone w pojedynczych mmHg.
Taki efekt marketingowy: gorsza miała deklarowane podciśnienie 600 mmHg (osiągane aż 500 mmHg), a lepsza ma 5 mmHg – mniej czyli więcej.
Podłączenie pompy próżniowej jest niestety w nieco innym standardzie niż 1/4 czy 1/8 cala znanymi z pneumatyki, więc do kosztów należy doliczyć kolejne dwadzieścia kilka złotych na złączke.

Efekt pompowanie jest zdecydowanie lepszy, no może nie tak spektakularny jak na niektórych filmikach, ale objętość silikonu w szczytowym momencie jest prawie podwojona. W trakcie pracy pojawiły się wartości ciśnienia (absolutnego w komorze) poniżej 100 mmHg.
Wstępne odgazownia silikonu - trochę powietrza było w surowcu.

Odgazowanie - działa
Napełnianie formy już po staremu – zamalowujemy detale i zalewamy całość.
Wycyzelowana forma - z pomocą wosku.

Oplastelinowana

Delikatnie zamalowany napis

Zalewamy
Za pierwszym razem nie odważyłem się dodatkowo odgazowywać całej zalanej formy – obawiałem się że pod kopiowanym napisem zachowały się miejsca z powietrzem, gdzie nie wniknął wosk i całość działań mogła by być zniszczona, a dodatkowo silikon wniknąć pod oryginalny napis, co nie było oczekiwane.

Jak widać użyłem wolnego katalizatora – niebieskiego – zatem forma musi dłużej krzepnąć. Pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł.

Otwarcie formy po 24h pokazało, że miałem racje – pod mosiężnym znaczkiem zachowały się puste przestrzenie, no nie puste, silikon je spenetrował. Ale sama forma w przekroju (odkrawałem brzegi) prezentuje się wspaniale.
Jak widać obawy były uzasadnione - pod woskiem zacowały sie puste przestrzenie - stąd nadlewki

Forma (prawie) doskonała.
Niech zwiąże finalnie – jutro odlewam.
Bąbelki zachowam do szampana, na Sylwestra.

wtorek, 2 grudnia 2014

P-508 wylądował czyli z muzeum na orbitę

Są w historii takie przedsięwzięcia, gdzie naturalny porządek rzeczy jest zachowany. Jeżeli coś się tworzy to właśnie inżynierowie są liderami przedsięwzięcia. Od nich zależy co i jak jest budowane. Dla każdego, kto swoją inżynierkę traktuje jako wielką frajdę i przygodę życia to udział w takim przedsięwzięciu jest bezcenny.

Pamiętam że dla mnie jednym z takich wręcz mitycznych wydarzeń był pierwszy lot człowieka na Księżyc. Może to dlatego iż wciąż  pamiętam ten wieczór. Mając lat ledwo cztery, po późno- wieczornym seansie telewizyjnym u cioci, wciąż zachodziłem w głowę jak dwu facetów, tak pokracznie ubranych, taką wielką rakietę, na Księżycu z powrotem do pionu postawiło. Tytaniczna robota, ale zdołali. Amerykanie!

Dlatego też mając pod koniec lat dziewięćdziesiątych  okazję odwiedzić Międzynarodowe Muzeum Lotnictwa i Astronautyki, z wypiekami oglądałem oryginalny lądownik LEM. Już wiem, że nie było to takie trudne. LEM – jeden z egzemplarzy, który nie poleciał był tam czasowo eksponowany. Command Module Apollo 11 jest oryginalny.
Jedno z dwu oryginalnych zdjęć z tej wycieczki. LEM się nie załąpał.
W lampowym świecie do mitycznych rozmiarów (i bajońskich cen ) urósł jeden przyrząd – miernik (a właściwie tester) lamp elektronowych P-508. Dlatego też nie mniejsze emocje wzbudził u mnie ów miernik, który szczęśliwe wylądował w moim warsztacie.

Był w praktycznie w idealnym stanie. Bez większych zniszczeń, zadrapań czy ubytków.
Oryginalny lakier zabezpieczający.
Doprowadzenie go do stanu pełnej sprawności zajęło mi ledwo jeden wieczór, długi i emocjonujący wieczór. Na szczęście dostępna jest instrukcja obsługi i wzorcowania, a sam przyrząd nie wykazał żadnych znaczących uszkodzeń wewnętrznych.

Pewnego rodzajem wyzwana było wyczyszczenie zaśniedziałych styków, siarczki nawet schodziły łatwo, a specyficzna konstrukcja nie ułatwiała dostępu do styków. Gimnastyka nadgarstka pełna.

Jednocześnie była to doskonała okazja do zapoznania się z tą przeciekawą konstrukcją, w swojej inżynierskiej doskonałości bezkompromisową. Same porządne elementy, solidny montaż i brak oszczędności na materiałach.
Czyścimy styki.
Oporniejsze styki traktujemy drucianym pędzelkiem,
Sprzwdzenmie diod germanowych - sprawne.

Niestety takie podejście  zaskutkowało przeogromną masą całego ustrojstwa, po to też po bokach dwa solidne uchwyty zamocowano. Jak kto słaby to w dwie osoby udźwigną.

Po kilku godzinach pracy z patyczkiem, szmatką i preparatem do styków udało się przeczyścić każdy kontakt, jeszcze jedna godzinka i przyrząd wykalibrowano.
Przyrząd wzorcujemy przy 220V
Wszystkie pomiary za pomocą miernika elektromagnetycznego

Miernik pracuje na napięciu wyprostowanym, ale nie filtrowanym - stąd rozbieżność przy pomiarach miernikiem cyfrowym

Pełna kalibracja udana.
Po 45 latach przyrząd w pełnej gotowości do lotu. Ciekawe, ile czasu by amerykanom zajeło lądownik z muzeum do lotu przysposobić. Chyba by się im nie udało – dokumentacja mogła się nie zachować. Takie rzeczy to tylko u wschodniego sąsiada się mogą zdarzyć.

Co do wagi przyrządów, to kolega kiedyś budujący elektronikę sterującą koparkami w górnictwie odkrywkowym wspominał, że plan produkcji określano im jak to w górnictwie - w tonach. tonach  sprzętu elektronicznego. Zatem nie ma się co dziwić solidności obudowy. W końcu na Księżyc się tym nie lata.

Jeszcze posta nie skończyłem pisać, a już miejscowe stadko lampiarzy się zleciało i lampy dawaj sprawdzać. Mnie to cieszy - oni sprawdzają lampy, a ja P-508. Jak na razie wszyscy zadowoleni.

piątek, 28 listopada 2014

UHF, UKW, UKR, VKV czyli o początkach UKF

Są takie okresy w historii radia, które dla zbieraczo-odnawiaczy są najciekawsze. Dla jednych są to "kultowe" konstrukcje, dla innych prototypy lub określone marki. Dla mnie - początki UKF.

Pozwólcie zatem, że podzielę się kilkoma informacjami, ciekawostkami, które udało mi się zebrać i wzbudziły moje zainteresowanie w trakcie szperania po nielicznych materiałach traktujących o początkach transmisji z modulacją częstotliwości.

Pierwsze praktyczne zastosowanie modulacji częstotliwości w  transmisji  radiowej wiąże się nieodparcie z osobą Edwina Armstronga.  Tego samego od heterodyny.

Pasmo pierwszych komercyjnych rozgłośni radiowych w USA zostało określone jako częstotliwości od 42do 50 MHz. Powstanie stacji nadawczych – a pierwszą była W1XOJ, która rozpoczęła pracę z modulacją FM w 1936  – wymusiło to produkcję odbiorników dostosowanych do nowej modulacji.

Armstrong jednak skupiał się jednak na badaniach i  pierwsza partię odbiorników wykonał dla niego General Electric. Tak, ta wielka korporacja była w swoim czasie zleceniobiorcą dla małoseryjnej produkcji – partia liczyła 50 sztuk.
Pierwsze radio FM fotografia ze zbioru Houck Collectionuck Collection.
Kilka przewojennych anerykańskich odbiorników FM - tutaj.

Pamiętam jak w latach osiemdziesiątych jako „odrzuty z eksportu” w sklepach RTV pojawiały się np. wzmacniacze sygnowanie logo Emerson. Ale tu ciekawostka – o ile mi wiadomo były to całkowicie krajowe produkty, a jedynie eksportowane pod innymi markami na kapitalistyczny zachód.

W Europie najszybszy i najwcześniejszy rozwój radiofonii FM nastąpił co ciekawe w okupowanych Niemczech. Po konferencji Kopenhaskiej Niemcy uzyskały bardzo niewiele przydzielonych częstotliwości na falach długich i średnich. Tkże prawo do emisji stanowiło formę repatriacji wojennych. Brak częstotliwości stanowił przeszkodę w rozwoju radiofonii. Nie brakowało tam oczywiście odbiorników, od V310 po zagrabione polskie Elektrity, Philipsy czy inne.

Nawet  możliwości produkcyjnie przemysłu nie zostały znacząco uszczuplone. Nie należy się zatem dziwić, iż pierwsza komercyjna rozgłośnia nadająca w paśmie UKW rozpoczęła emisję już w marcu 1949 roku. Za nią ruszyła masowa produkcja odbiorników dostosowanych do nowego rodzaju emisji.
Mam w swojej kolekcji piękny odbiornik LOEWE OPTA 3751W pochodzący z 1950 roku.
Na skali, w zakresie UKW znajdują się 3 stacje.

Jeszcze nie oczyszczone - jak pupiono.
Samo radio jest bardzo solidnie i  starannie wykonane, także układowo. Posiada nawet demodulację z użyciem detektora stosunkowego. Bez eksperymentowania z przystawkami superreacyjnym (jak  początkowo stosował to np. Philips) czy detekcji na zboczy filtru pasmowego(Grundig). Słowem  Mercedes wśród odbiorników z tamtych czasów. Trochę go korozja (drewnojady) podżera i jak na razie fumiguje się w kącie piwnicy.
W powoli podnoszącej się gruzów Warszawie pierwsze transmisje rozpoczęły się 1 października 1954 roku. Retransmisję I programu PR rozpoczęto Na fali 307 cm (97,6  MHz) z Fortu Mokotowskiego, tego samego, który jako nadajnik  dzielnie był broniony we wrześniu 1939. Pałac Kultury był dopiero w budowie i w żaden sposób nie nadawał się jako maszt. Rozpoczęcie emisji spowodowało wysyp konstrukcji przystawek UKR (opis takiej można znaleźć w Radioamatorze z 12/54). Były to konstrukcje budowane nie jako od zera typu – weź lampę, kawałek blachy parę elementów i zrób samemu.
 Nie wiem czy Adam Słodowy budował  taką przystawkę, ale był to pewien obraz tych arcytrudnych czasów i nieugiętego uporu.  Zresztą ten sposób odbioru FM (tj. superreakcyjna  przystawka) zawędrował do pierwszych konstrukcji fabrycznych (Podhale/Śląsk czy Symfonia). U mnie czeka Podhale, pięknie wykonany odbiornik, jak tylko zabiorę się do jego ożywienie to opowiem o jego konstrukcji.
Podhale kolegi Józka.
W roku 1960 odeszliśmy z pasma 88-100 MHz. Przez pewien czas dostępne były odbiorniki w tzw. dwu wykonaniach – jak np. Bolero.

Za pewnego rodzaju ciekawostkę należy odnotować fakt, iż tak szacowna rozgłośnia jak BBC rozpoczęła emisje programu w paśmie UHF dopiero w 1955, a więc wyprzedziliśmy dufnych Brytyjczyków!

Nasi południowi sąsiedzi sprawę zaspali całkowicie i nie załapali się na pasmo CCIR. Zatem wszystkie konstrukcje Tesli (inni producenci już chyba nie istnieli – kolektywizacja objęła nie tylko rolnictwo) są na pasmo 65-73MHz.

W CSSR pierwszy eksperymentalny nadajnik rozpoczął próbną emisję w paśmie VKV w Pradze w 1958 roku. Pierwsza regularna emisja programu FM na terenie Słowacji miała miejsce 17.02.1960 r. Nie było to w Bratysławie, lecz z nadajnika Veľký Slavkov nieopodal Poradu.

Kilkanaście kilometrów w linii prostej od mojego rodzinnego domu. Mogę zatem, że urodziłem się już w epoce ultrakrótkich fal i w ich zasięgu. Co chyba wiele tłumaczy.

Zresztą do tej pory więcej słowackich, niż polskich rozgłośni na Podhalu słychać.

Dzisiaj historyczną lokalizację pierwszego słowackiego nadajnika VKV można sobie kupić – takie to czasy.

VHF, UKW, UKR, UKF czy VKV to samo oznaczenie pasma radiofonicznego. W różnych miejscach i różnym czasie.
UKR- tak na początku nazywał sie zakres fal ultrakrókich
Nie studiowałem specjalnie jak wyglądała sytuacja na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. O ile wiem do tej pory panuje tam OIRT. Za ciekawostkę traktować należy fakt, iż pierwsze radzieckie telewizory (Moskwicz T1) były przystosowane do odbioru programów radiowych FM w paśmie 42-47 MHz.
Czyżby шпионаж przesłał do Moskwy nie tylko prace Oppenheimera  ale i Armstronga?

piątek, 21 listopada 2014

4X1N4007 czyli o bogini Selene w elektronice

Budowa większości elementów elektronicznych jest związana ze specyficznymi własnościami różnych pierwiastków, minerałów czy sztucznie otrzymywanych kryształów. Naturalne zjawiska przewodzenia czy oporu elektrycznego są wykorzystywane rzekłbym na bieżąco. Do tego dochodzą zjawiska fizyczne na styku różnych materiałów i to one są prawdziwym motorem tej techniki.
Popiersie Selene (Luny), marmurowy relief na sarkofagu z III wieku n.e., termy Dioklecjana, Rzym
Wielką eksplorację, podróż po różnych materiałach podjął i dokumentuje Pan Adam na swojej stronie. Co ciekawe owa eksploracja odbywa się w starych urządzeniach i bardzo ciekawych i elementach elektronicznych. Jako kustoszowi Muzeum Energetyki jest łatwiej pozyskiwać eksponaty i je badać. Polecam zapoznanie się z opisem, ja niecierpliwie czekam na każde nowe odkrycie i raport z podróży. Fantastycznej podróży przez materiały , technologie i ludzką pomysłowość, której to ludzie w minionych dziesięcioleciach dopuszczać się musieli by ujarzmić elektrony. Te duże (energetyka) jak i te szybkozmienne (radio).

Jednym z takich elementów, już muzealnych zabytków jest prostownik selenowy. W latach sześćdziesiątych królujący jako prostownik napięcia anodowego w polskich (nie tylko) radioodbiorników). Nie wiem dokładnie jak przebiegało opanowywanie prostowników selenowych tej technologii w PRL-u, jednak wydaje się, iż był to poziom dorównujący najlepszym na świecie. Złożone z wielu blaszek z napylonym selenem stosy pojawiły się chyba po raz pierwszy w Calypso A.D. 1959, wcześniejszych nie spotkałem. Początkowo były do stosy SPS-6B-250-85 a później analogiczny z setką na końcu.

Można odczytać dopuszczalne napięcie (w woltach) jak i prąd prostownika (w miliamperach). SPS to (przypuszczam) Stos Prostowniczy Selenowy - wszystko proste i jasne. No może żeby odkryć znacznie symbolu 6B to trzeba zaglądnąć do katalogu. A ten jest dostępny na stronie innego poszukiwacza elemtronicznych minerałów.

Nic jednak nie jest wieczne (nawet lampy) to i prostowniki z czasem ulegały zużyciu i destrukcji. Praktycznie każdy prostownik, który trafił z moje ręce był uszkodzony. Czasem działał, ale zazwyczaj zionął otwartym wnętrzem i groził wybuchem. A smród z takowego pożaru ponoć okrutny.

Onegdaj kupiłem na A…o nowe mostki , jakże zasłużonej dla elektryki firmy Westinghouse o symbolu H31N08BO.
Cena nie była wielka, przyszły szybko, ale chyba nie użyję bo nijak nie mogę z tego szeregu alfanumerycznego wywnioskować, ani wyszukać w internecie ani maksymalnego prądu czy napięcia. A że prostowniki są znacznie mniejsze, rzekłbym nie wydaje się, że dać mogą więcej niż 30mA. Z powierzchni tak 1/4 naszych nie wydaje się by pociągnąć 100mA nawet na amerykańskim selenie. Nawet jeśli pochodziły z produkcji na potrzeby lotu amerykanów na Selene.

Mając na warsztacie kolejne Calypso postanowiłem zaszyć w starej obudowie mostek z diod krzemowych.
Taka na 1A i 1000V kosztuje dosłownie kilka groszy. W zmodyfikowanym układzie zasilania istnieje jeszcze konieczność dodania opornika, który by kompensował lepsze charakterystyki przewodzenia krzemu, a i nawet podwyższenie napięcia zasilającego do 230V. Ładnie byłoby opornik schować w obudowę prostownika, nawet i miejsce tam się by znalazło, ale że to prototyp to postanowiłem dobrać jego wielkość doświadczalnie, montując go na zewnątrz.
Po wypatroszeniu wnętrza, do powstałej wolnej przestrzeni przygotowałem i wkleiłem małą, ręcznie wykonana płytkę drukowaną.

Czyste rękodzieło, nawet punkty lutownicze pędzelkiem malowane. Przy lutowaniu radzę sprawdzić diody omomierzem. Ja nie dolutowałem jednej, co dopiero się okazało przy rzeczonym teście.
Wytęż wzrok i znajdź jeden błąd w montażu.
Po zalaniu żywicą byłoby za późno. Wykorzystałem w konstrukcji trochę oryginalnej izolacji i przede wszystkim oryginalne łączówki (trochę przycięte) wykonane z cynowanej blaszki.
Płytka została wklejona tak mniej więcej w 2/3 wysokości i zalana żywicą.


Gdyby nie to że troszkę za dużo żółtego barwnika dodałem, to nikt by nie odróżnił, iż ma do czynienia z krzemowym implantem.
Dlatego też wszystkich przestrzegam napisem 4X1N4007 - zupełnie jak u Westinghouse dwie litery i kilka cyfr.
Mam nadzieje, iż przyszli naprawiacze bez trudu rozszyfrują to przesłanie. I nie będzie tak jak innym szeregiem 4, 8, 15, 16, 23 i 42. Ale to już inna historia - ktoś pamięta co znaczyły?

Ale to już inna historia.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rocznik 1964 czy 1000 malych bolesti

Mój Krzestny (z ang. Godfather) w latach siedemdziesiątych był właścicielem Skody, a dokładniej modelu 1000MB. Kolor pamiętam – niebiesko-zielony. I z tego co pamiętam to to że zawsze jej coś dolegało. A to akumulator, a to coś z silnikiem, coś z zawieszeniem, zawsze nic poważnego, ale zawsze dolegało. Mój Tata, który od zawsze był kierowcą, a jednocześnie mechanikiem więcej czasu spędzał pod Skodą, niż pod swoją Warszawą. Nic dziwnego (jak się się później dowiedziałem), że 1000MB Czesi tłumaczyli jako 1000 malych bolesi. Ale kochają i odnawiają.
A może Krzesy to węgrowi sprzedał?
Podobnie z radyjkiem, otóż chcą poznać tajemnice polskich głowic UKF (Philips czy nie?) zakupiłem za bardzo skromne pieniądze, grające radio Philips Sirius 433. Bardzo podobne do Relaksa, bardzo podobne. Kolega przywiózł je z pod kieleckiej wioski, z szopy wytargał … i przez ładnych parę miesięcy pogrywało nam w pracy. Nie mniej był poobijane, makabrycznie brudne i takie właśnie – tysiąc małych problemów.
Po pierwsze obudowa – ponieważ w 1964 roku stolarstwo radiowe miało najlepsze lata już za sobą to cała konstrukcja oparta była o płytę paździerzową, chociaż okleina była jeszcze naturalna. Największe uszkodzenie – ślad po solidnym uderzeniu.
 
Najpierw sklejanie płyty paździerzowej – iniekcja kleju. Duże ubytki uzupełnione zostały szpachlówką i fornirem uzupełnione. Użyłąem resztek po renowacji Relaksa, nie był to taki sam orzech ale przy tej wielkości – praktycznie nie do odróżnienia.
Wyczyszczenie chassis tylko pobieżne, brak śladów rdzy czy nalotu. Elektronika w idealnym stanie, żaden z kondensatorów nie wymagał wymiany. Natomiast na skali dał się zauważyć znak czasu – łuszczenie farby.
Przy czym ciekawie na przy krawędziach nadruku trzymała się dobrze ale na większej powierzchni już gorzej. Za pomocą małego pędzelka i modelarskiej farby Humbrol 33 udało się przywrócić jako, tako wygląd.
Pod kątem jednak znać że nie jest to oryginalny lakier tylko odmalowany, ale kto to będzie oglądał – na giełdę nie jadę.
Co ciekawe na ekranie światło odcisnęło swój ślad – widać radio było nastawione na dużą ekspozycje – fotografia 50 lat naświetlana!
Skleiłem także małe pęknięcie w ściance tylniej – widać radio zaliczyło mocne szturchnięcie tępym narzędziem. Nie wytrzymały jednak czasu gąbkowe uszczelnienia skali. Widać postępowe technologie lat sześćdziesiątych (tworzywa sztuczne) jednak nie były najsolidniejsze.
Troszke bejcy i miejsc po wklejkach nie widać.
Zastąpiłem je aksamitkami, pamiętam że takie (w różnych kolorach – zależnie od klasy) były częścią galowego mundurka w mojej podstawówce. Cena poniżej 2 zł na mb, jednak źródło tego specjału okazało się tylko jedno – hurtownia przy Al. Krakowskiej. Mają tam dla krawcowych wszystko, wszystko. No brakuje tylko oryginalnych żakardów dla starszych odbiorników. Ale kto wie, ja by dobrze poszukać:-)
Wyczyszczenie gałeczek (woda i mydło) okazało się formalnością.
Radio powinno się czuć wyglancowane, wyszorowane i aksamitką podwiązane – zupełnie jak my w siedemdziesiątych latach na szkolnym apelu z okazji Rewolucji Październikowej.
A tu nie skromnie przygrywa korporacjo-ludkom w ich codziennym trudzie wypełniania kolejnych tabelek.