czwartek, 26 grudnia 2019

Ganco czy wielki amerykański sukces FM i jeszcze większy upadek.

Jest wielką inżynierską przygodą by na jednym pomyśle, jego funkcjonalnych zaletach zbudować firmę, osiągnąć sukces. Nie wiem czy nie większym wyzwaniem jest by ten sukces utrzymać, by to co się stworzy (firma) były stabilne i odporne na zmienne koleje losu.
Po zakończeniu II wojny  światowej w USA rozpoczęła się era dynamicznego rozwoju telewizji, był to praktycznie wielki boom. Już w latach pięćdziesiątych paśmie VHF zaczynało pomału brakować wolnych częstotliwości. Rozwijała się technika wysokiej częstotliwości - UHF. Pojawiały się przystawki telewizyjne, znane i u nas, umożliwiające telewizorom z niskim zakresem VHF odbiór kanałów z pasma UHF. Jednym z producentów takich wynalazków była firma Granco Products, korzystająca z patentów założycieli.



Seymour Napolin (wcześniej jako Melsey Corporation) opracował i opatentował bardzo stabilny obwód rezonansowy pracujący w setkach MHz. 
Ponieważ w połowie lat pięćdziesiątych wybuchło radio FM, Granco rozpoczął produkcję odbiorników FM i tanich przystawek FM z takim właśnie rozwiązaniem.
Wyrób ten (przystawki UKF) u nas praktycznie niewystępujący, ale w np. w NRD dosyć powszechnie stosowany. Jakoś nie mam do nich szczęścia – nie udaje się kupić Favorita czy innej za przyzwoite pieniądze.
Ale za to takich amerykańskich przystawek mam dwie, jedną właśnie od Granco. I to tą jako pierwszą postanowiłem uruchomić. Z zewnątrz sprawiała dobre wrażenie. Ot, bakelitowa obudowa, a i w środku też niczego sobie – pełny tor p.cz. z detektorem stosunkowym.
Ba, nawet wyjście na chinch (RCA connector) się znalazło. I to już w latach pięćdziesiątych, widać – Ameryka.
Bliższe zapoznanie się ze schematem pokazało, że cały (niech będzie dumnie) FM Tuner to dosyć prosta konstrukcja, każdy element ma swoje jasne zastosowanie i występuje tylko, gdy jest koniecznie i niezbędnie potrzebny. Analiza mechanicznej konstrukcji tylko potwierdziła to – wisienką na torcie „inżynieringu”, że tak się wyrażę,  okazał się wskaźnik częstotliwości – taki kawałek białego filcu naklejony na sznurek (bo linką to trudno nazwać) i przesuwający się w szczelinie.
Walka o najniższe koszty produkcji widać była bezkompromisowa, gdy trzeba te 19,95 dolara osiągnąć w detalu (+ tax oczywiście bo to Ameryka). Głębsze prze-szperanie Internetu pokazało, że istniała także pełnosprawna wersja tego odbiornika – ze wzmacniaczem m.cz. i głośnikiem – za 29,95$ + tax (Ameryka). Stało się wtedy jasne dlaczego obudowa miała takie eliptyczny grill – albo transformator, albo głośnik. Ale coś za coś, ta pełna wersja miała żarzenie bezpośrednio z sieci 110V. Firma Granco z Long Island City  (to chyba w samym Nowym Jorku) takie cuda w kilku kolorach i wersjach robiła.
U mnie w modelu T-160U transformator był, ale też na 110V, kabel z amerykańską płaską wtyczką. Wyposażony w transformator 220/110V (dzięki Staku!) zabrałem się do stopniowego uruchamiania.
Stos selenowy, już ktoś podparł diodą krzemową, ale tak czy nie inaczej nie udawało mi się osiągnąć nominalnego anodowego, było za duże. Wg danych nominalnych producenta transformator winien mieć przy 117V@0,32A na pierwotnym przy poborze 122V@0,051A i 6,3V@1,42A co daje przekładnie 0,959 (anodowe) i 18,57 (żarzenie). A rzeczony egzemplarz przy pierwotnym 122,4V dał anodowe 146,4V, Żarzenie 7,24V. Przekładnie coś nie tego- za duże.
Dodając do tego, że sam transformator (transformatorek - biorąc pod uwagę rozmiary) grzał się niemiłosiernie – diagnoza była jedna – zwarcie miedzyuzwojeniowe. W tym wypadku na pierwotnym – trzydzieści kilka zwojów ubyło :-(. Tu dodatkowa obserwacja – amerykanie zaoszczędzili jeszcze kilkadziesiąt zwojów i zarówno anodowe jak i żarzenie ma odcinek wspólny- ot taka zmyślna konstrukcja, a dwa metry druciku mniej. Po wyjęciu transformatora (O dziwo - ładnie ekranowany) okazało się, że zwykłe przewinięcie nie będzie proste.

Uzwojenia były nawijane na papierowych przekładkach, bez żadnego karkasu. Dodatkowo rdzeń posklejany – słowem żadne szanse na przewinięcie w moich warunkach. Znów ta kilkucentowa amerykańska oszczędność.



Przyjdzie coś poszukać na zastępstwo. Na pierwszy rzut oka może by się zmieścił transformator z Violetty, tyle że to autotransformator. Kopało by na chichach! Nie co podobny okazał się poniewierający wśród innych szpargałów transformator głośnikowy TS2-12-66 .


Przekrój rdzenia podobny, wymiary – no na upartego wejdzie. Jak się okazało szczelina (w transformatorze głośnikowym rzecz niezbędna) przekładką uczyniona – słowem rdzeń i karkas się nada. 
Transformator głośnikowy ujawnia swoje tajemnice.
Podesłałem koledze Zygmuntowi i transformator, i dane, a ten co prędzej obliczenia poczynił. Ilości zwojów, przekładnie średnice drutów i wielkości okna.
I dał do nawinięcia do zaprzyjaźnionego nawijacza. Ja zaś niespiesznie odłożyłem tuner na półkę i zająłem się innymi sprawami. Minęło z grubsza kilkanaście miesięcy, gdzieś tam po pamięci kołatało się, że się nawija. Ale to nawijacz nie miał drutu , a to czasu, a to jeszcze inne ważniejsze zajęcia przeszkadzały. Szczęśliwie kilka tygodnie temu otrzymałem transformator pieczliwie przez Zygmunta złożony.
Dokumentacja wewnątrz.
No jednej blachy się nie udało wepchnąć, też lakier izolacyjny przeszkodził. Ale transformator nie brzęczał, próbę pracy pod obciążeniem wytrzymał i do zamontowania gotów się okazał.
Końcówki lutownicze już się nie zmieściły i trzeba było połączenia poskracać, ale dał się wcisnąć w miejsce i działa.
A co najfajniejsze Zygmunt przystosował go do zasilania 240V więc jeden problem znikł.
 Po obsadzeniu lampami i obciążeniu okazało się ze żarzenie jest 6,4V, więc prawie idealnie.
6,3V byłoby ciut lepiej - ale nie narzekajmy.
Tuner ożył w pełnej krasie (już wcześniej okazał się z grubsza sprawny), można było się zająć innymi ciekawostkami. Do największej zaliczę sposób przestrajania – kondensatory nie są obrotowe (jak w 99% innych tunerów), ale koncentryczne - patent Granco.
Jeden trymer miał uszkodzoną przekąskę izolacyjną – zastąpiona została plastikowym cekinem. Cekin to taki płaski koralik, dysk właściwie ulubiony do wyszywania w góralskich gorsetach. Ślubna moja jako, że nie góralka to gorsetu panieńskiego nie miała, ale jeden cekin się znalazł.
Fajne jest też wykorzystanie przewodu zasilającego jako anteny – przez sprzężenie pojemnościowe – oszczędnie blaszka z preszpanową przekładką, tanie proste (amerykańskie), ale wystarcza.
Do pełni szczęścia potrzeba odtworzyć tylną ściankę (wiesz Pan - przeszpan), naprawić i przepolerować obudowę. No i te złote napisy na froncie odtworzyć – w końcu fasada jest najważniejsza. Musi złotem kapać – jak w amerykańskim banku. A, że z tyłu dykta, sznurki … byle taniej, byle więcej – Ameryka!
Ze złotymi gałkami wygląda nieźle.
Granco na początku lat sześćdziesiątych nie mogło podnieść się po pożarze, ktoś zaoszczędził na polisie ubezpieczeniowej od ognia – nie przedłużył na kolejny rok, tak dusili koszty - serio! Ich akcje jak i cały business FM zostały stopniowo wykupione/przejęte przez Emerson. Zaś sama firma, mimo, że w technice FM trzymała się dość mocno (w szczycie miała 40% rynku) w 1963 roku zniknęła.
Końcem swej egzystencji zdążyła zahaczyć o stereo. Takie to oto amerykańskie historie.

Wielkie wzloty i jeszcze większe upadki.
Chociaż wiecie, z takiego tunera to przyjemnie dobrej starej muzyki posłuchać – to jednak ten czas, ta muzyka, Ci artyści. Będzie tuner amerykański, ale z solidnym polskim wsadem.



niedziela, 24 listopada 2019

Sztuczne obciążenie czyli robota za stówę w jeden wieczór

I znów tzw.  „cover” – czyli konstrukcja wzorowana na wypróbowanym przeboju kogoś innego. No może z lekkimi modyfikacjami. Tak ostatnio troszeczkę dryfuję z moimi radiowymi zainteresowaniami zgodnie z rozwojem elektroniki i jakoś tak wręcz niepostrzeżenie przekroczyłem granicę tranzystorów. Z razu germanowych. Docieram już do epoki stereo Hi-Fi. Powiedzmy to przekraczm granicę lat siedemdziesiątych.
Halka, no jeszcze bez znaczka Hi-Fi
I tu natrafiłem na kolejną potrzebę warsztatową. Niby prostą i malutką, ale przy uruchamianiu wzmacniaczy m.cz. niezbędną. Potrzebę posiadania tzw. sztucznego obciążenia. Niby to nic specjalnego bo to przecież rezystor wystarczy (a właściwie rezystory – bo stereo) ale z dodatkami by było to i funkcjonalne, i użyteczne i jeszcze winno przybrać stosowną funkcjonalną formę.
Pierwsza kiedyś używana wersja tej formy nie miała – ot rezystor kabelkami podłączony, kawałki przewodów chinch – do podłączenia do karty dźwiękowej – zrobione na poczekaniu by w skomputeryzowany sposób mierzyć wzmacniaczy charakterystyki i zniekształcenia.
Wytęż wzrok i znajdź sztuczne obciążenie.

Wszystko wzorem autora ulubionego kanału Reduktor Szumów. Działało, ale i się wszystko plątało.
Inny z „youtubowych kolegów”,  tym razem z bardziej słonecznej okolicy, nie tak dawno opublikował swoją konstrukcję sztucznego obciążenia. Cenię prace kolegi Manuela, jego wspaniale prowadzone filmiki o bardzo dużej wartości edukacyjnej, ale także za bardzo przemyślane konstrukcje – zasilacz do formowania elektrolitów. Moja wersja sztucznego obciążenia nie była, aż tak dobrze rzeknę CAD-owsko projektowana, ani tak efektywna czy efektowna. Nie mniej powstała w jeden wieczór (no prawie – musiałem dokupić jedno gniazdo BNC).
Projektowanie metodą CAD- less. Kartka, ołówek i miarka.
Muszę przyznać, że jest dokładnie tym czym miała być. Jest to dwukanałowe sztuczne obciążenie, przełączane 4 lub 8 om z opcjonalnym wyjściem na głośniki (u mnie to standard DIN) i wyjściem kontrolnym BNC dla oscyloskopu lub V640. Nie dysponowałem tak wymyślnym profilem aluminiowym jak kolega z Wysp Kanaryjskich, ale z pomocą lokalnego supermarketu budowlanego gdzie za 1 m bieżący kątownika 32x62 mm przyszło zapłacić 41,30 zł – posiadłem ten najdroższy pojedynczy element konstrukcji. Rame i radiator w jednym.
Przymiarka.
Zaciski mocy wybrałem dość solidne, ale okazały się atrakcyjne cenowo – po 3,50 zł (Wolumen). Rezystory 8om/50W zakupiłem na Allegro po 6,99zł za sztukę, przełączniki dwie sztuki po 2,74 zł i jeden za 3,49 zł. Gniazda DIN po 1,50 zł (też Wolumen), gniazda BNC po 4,5 zł (pawilon przy ZUS-ie). Nie licząc drutu (srebrzanka 0,8mm, izolacji, cyny czy śrub montażowych – wsad kosztował nieco ponad stówę. Przekroczyłem magiczna kwotę.
Wymierzony wymiar minimalny frontu to 290 mm. Gwarantowało to w miarę rozsądne rozmieszczenie złączy i przełączników. Starałem się zachować 25 mm rozstaw pomiędzy elementami – ot tak na jeden palec (cal), ale pomiędzy zaciskami mocy rozstaw ten zmniejszyłem do 19 mm – standard gniazdka (adoptowane do metrycznego systemu ¾ cala). W praktyce okazało się to OK., no może wyjścia na głośniki (gniazda DIN) mogły być troszkę na zewnątrz wysunięte – to uwaga dla tych, którzy by chcieli tą konstrukcję dla siebie zbudować.

Roztrasowanie otworów poszło gładko, potem nawiercenie z razu wiertłem 0,8mm (wiertarka do płytek), potem 4,2 mm (ręczna akumulatorowa) a w końcu do finalnego wymiaru otworów doszedłem za pomocą stożkowego stopniowego wiertła do pożądanej średnicy (zazwyczaj 12mm) na stołowej wiertarce. Umożliwiło to dosyć zgrabne i estetyczne umieszczenie mocowanych elementów na panelu. Na drugiej przyprostokątnej kątownika znalazło się miejsce na 4 rezystory, tak ułożone by prowadzenie połączeń było jak najprostsze.

Tu pozwolę sobie na poradę – rezystory przed przykręceniem przeszlifowałem na drobnym papierze ściernym by wyrównać zadry i uczynić powierzchnię przylegania możliwie równą.
Gołym okiem widać zadry i nierówności. Cena 6,99 zł zobowiązuje :-(
Dodałem silikonowej pasty termoprzewodzącej by jak najsprawniej odprowadzić ciepło.
Już przytwierdzony.
Zakładam, że to obciążenie będzie pracowało krótko i to z mocą daleką od nominalnej rezystorów – powiedzmy do 10W na kanał. Powinno wytrzymać. Aby ułatwić montaż połączeń użyłem drutu srebrzanki i naciągałem koszulki izolacyjne.
Może nie za cudownie, ale i tak dużo lepiej niż kabli plątanina.
Schemat układu – dokładnie taki jak u kolegi Manuela.
Fotos z filmu Manuela.
Urządzenie znalazło miejsce w warsztacie na stałe, na wkręty z dystansem by ochronić półkę przed ciepłem.
Cała zabawa to jeden wieczór (no troszkę więcej), koszty to stówka (no też trochę więcej), a opisanie tego też mi godzinkę zajęło (no kilka minut więcej).
Działa, mam jeszcze pomysły na dobudowanie chociaż najprostszych wskaźników wysterowania, ale może nie.
Dwa BNC na jeden kanał.
Z użyciem przejściówki z bananów na BND (stąd wzięło się to 19 mm) mogę i oscyloskop i dwa V640 podłączyć – tego nie pobije żaden VU-meter.
Drużyna gotowa nawet na Cezara!
Gdy tak się cieszyłem z prostej konstrukcji, Pan Ryszard podesłał kilka zdjęć swojego sztucznego obciążenia. Zupełny przypadek – wszyscy budują sztuczne obciążenie.
Coś mi z przodu przypomina.
Z plecaczkiem.

No to parę wattów zniesie.

Ale tak konstrukcja wprawiła mnie w lekkie osłupienie – chłodzona wentylatorem, wykorzystująca integrację z V640. Profesjonalna robota, i to jak autor pisze z czystych nudów powstała. Zda mi się, że zabrała więcej niż jeden wieczór i więcej niż ta symboliczna stówa.
Zrozumieją tylko starsi: "dlaczego Waryński jest na stówie taki smutny? Bo mu 3 zł do półlitra brakuje"



poniedziałek, 28 października 2019

Erzac czyli nie wszystko da się zrobić na skróty.

Wśród ludzi lubiących dobrą, bardzo dobrą jakość dźwięku dużym uznaniem cieszą się niemieckie odbiorniki z końca epoki lampowej, już stereofoniczne. Były z dużą troską projektowane i budowane. Niektóre z nich otrzymały już wzmacniacze mocy na tranzystorach germanowych - jak Telefunken, którego miałem okazję naprawić. Ale kultowe są takie cało-lampowe, tu oprócz inżynierów też księgowi swoje zdanie mieli i w niektórych modelach zastosowano taką lampę jak ECLL800, trzy układy w jednej bańce. Wydaje się, że była tańsza w produkcji niż trzy oddzielne lampy, obecnie dosyć rzadka, przez to cenna.
Do Zygmunta trafił odbiornik  CORTINA IMPERIAL J766 na przegląd i podmianę tych cennych lamp na parę EL95 na adapterze. Taki to adapter jest oferowany na Al..ro jako funkcjonalny zamiennik lampy ECLL800 poprzez dwie EL95.
Adaptery i czwórka EL95. Widać jedna nogę słynnego rezystora.
Ja myślałem że to jakieś nieporozumienie -  nie bardzo widzę tu triodę stosowaną do odwracania fazy ! Ale okazało się, że adapter działa. Problem tylko jak.
Jedna bańka i cały stopień Push-Pull.
Zygmunt nie dysponuje bogatym oprzyrządowaniem, trudno wykonać szczegółowe pomiary toru elektroakustycznego. Nie mniej czułe ucho i wieloletnie doświadczenie procentuje. Prostymi metodami można uzyskać wiele. Jednym z takich łatwych i bardzo wiarygodnych pomiarów jest poziom przydźwięku sieciowego na głośniku. Kryterium mówi, że w popularnym odbiorniku jest dobrze, gdy napięcie zmienne mierzone na głośniku nie przekracza 5 mV przy braku sygnału i rozkręconym potencjometrze głośności. Można by to było odnieść do mocy nominalnej, przeliczyć przez decybele i byłby parametr, który byłby przyczynkiem do dyskusji w gronie audiofilów. A dla serwisanta jest to sygnał, który mówi o stanie kondensatorów elektrolitycznych, o prowadzeniu masy i nawet o magnetycznych sprzężeniach między transformatorami.
Tu mamy sprzęt Hi-Fi ale poziom 0,5mV przy lampie ECLL800 był miłym zaskoczeniem. Nie należy się dziwić, że wytrenowane ucho ceni dźwięk z takiego radia.
Dwie ECLL800 - piękne i cenne.

Zagadką był sam adapter na dwie EL95. Jak się okazało po zainstalowaniu takie erzacowe rozwiązanie działa. Tajemnica adaptera to rezystor, który z  anody jednej lampy podaje napięcie na siatkę sterującą drugiej. Jasne - sama lampa odwraca fazę o 180 stopni, więc niby mamy problem z głowy. Radio gra, stopień push-pull działa, w klasie A i dla niewielkiego wysterowania w klasie  A-B nie ma to znaczenia, sprzężenie zwrotne robi swoje i ucho nie czuje większego poziomu zniekształceń, jak na warunki warsztatowe. Może w przygotowanym studiu odsłuchowym wytrenowany słuch wychwyci różnicę, ale to już domena audiofili. W stopniu push-pull pracującym w klasie B, a tak jest we wspomnianym odbiorniku, zastosowanie tego rozwiązania jest ułomne, bo dla sygnałów powodujących zatkanie jednej sterowanej akurat lampy nie powoduje pojawienia się napięcia na uzwojeniu anodowym transformatora, które można użyć do wysterowania  drugiej lampy.
Przy adapterze nawet w warsztacie słychać jeszcze inny problem. Pojawia się wyraźny przydźwięk, mierzony to ponad 20mV. Tego już nie można pominąć, nawet w takim zastępczym rozwiązaniu. Analiza rozwiązania podpowiada , że to napięcie przydźwięku normalnie występujące w napięciu anodowym,  jest (wraz z sygnałem) podawane na siatkę drugiej lampy i tam wzmacniane ! Nawet spora wartość dzielnika napięć nie hamuje jego propagacji. I stąd mamy te dziesiątki mV. Rozwiązanie z adapterem i tylko dwoma lampami EL95 jest dobre przy zastępowaniu lampy ELL80.
Dobrze byłoby powrócić do standardowego rozwiązania z dodatkową triodą jako odwracaczem fazy.

Układ triody sterującej z obliczonym przez Zygmunta punktem pracy.
Sensowne jest użycie lampy EC92 (połówka ECC85) spotykana w głowicach UKF.
EC92 bez podstawki, znaczy się z podstawką zastępczą.
 Lampa taka u Zygmunta była, ale zabrakło wolnej podstawki 7-pinowej. Aby wypróbować to rozwiązanie trzeba się było posłużyć improwizacją – nóżki na kabelkach. Udało się – przydźwięk powrócił do poprzedniego poziomu - zmierzono 0,4mV, w sąsiednim kanale jest 20mV. W mocy przydźwięku jest to różnica   x2500, w decybelach 34dB. No wartość nie tylko dla audiofila znacząca.
Końcówki w sesji porównawczej.
Już jadą do Zygmunta podstawki i nowe lampy EC92 – będzie to zrobione z inżynierską solidnością.
Dobrze by zamiast erzac-ów, ktoś postarał się więcej i dodał jedną więcej podstawkę w adapterze. Nie będzie cudowania, nie będzie przydźwięku.

poniedziałek, 21 października 2019

Starsza siostra Chopina czyli lepiej mniej ale lepiej


Kiedyś studiując numery Radioelekronika (czy jeszcze Radioamatora i Krótkofalowca) natrafiłem na ciekawy schemat. Odbiornik Chopin Stereo. Tranzystorowa końcówka mocy, ale jeszcze z lampami w części radiowej. Były to czasy, gdy tranzystory w.cz. to był rarytas a ludzie się dopominali amplitunerów stereo, sprzętu Hi-Fi.
Teraz po wielu latach, gdy pojawiła się ciekawa oferta na portalu aukcyjnym, Chopin szybko znalazł nowy dom.
Chopin R5932
W kilka miesięcy  później dołączyła do kolekcji jego (jak się okazało) starsza siostra czyli Halka.
i Halka R4932
Odbiorniki te różnią się w zasadzie tylko rozwiązaniem wzmacniacza mocy. Halka czyli Videoton 4932 ma wzmacniacz jeszcze na lampach ECL86,
Dwie ECL86 w końcówce Halki.
 Chopin (Videoton R5932-115) już na germanowych tranzystorach, no i większej mocy. Po odczekaniu swojego na półce w kolejce pierwsza na warsztat trafiła Halka. Jak się okazało radio było dostosowane (częściowo) do wyższego UKF, ale perspektywiczne tj. dające znaki życia. Po otwarciu obudowy okazało się, że jak to się mówi :”nasi już tu byli”. I muszę przyznać, że wiedzieli co robili.
Kondensatorki powymieniane.
Krzemowe diody zamiast silikonowego prostownika, w anodowym obwodzie dodatkowy rezystor, oryginalny (i pewnie uszkodzony) elektrolit zamieniony dwoma domontowanymi kondensatorami, a przy głowicy znalazł się konwerter standardów UKF. Poza tym wymienione zostały praktycznie wszystkie kondensatory elektrolityczne i papierowe, widać ktoś kto to robił wiedział co trzeba.
Te papierowe kondensatory na transformatorach pracują w sprzężeniu zwrotnym zbocznikowane 330omowymi rezystorami. Nawet duża upływność nie przeszkodzi.
 Tam gdzie nie było sensu wymieniać na takie bez upływności pozostawił papierowe. Nie mniej kilka swoich poprawek zdecydowałem się zastosować. Po pierwsze ten dodatkowy rezystor w anodowym był trochę za duży i za bardzo redukował napięcie, grzejąc się przeokropnie. Zamiast 360 om dałem 100 om, przy napięciu na transformatorze ustawionym na 240V mamy anodowe jak na schemacie (250V). Co więcej okazało się, że tą przestrzenną konstrukcję z klejem mocowanymi kondensatorami 2x200uF dało się ładne zastąpić zestawem 200uF+100uF, na płytce mocowanymi.
Dwaj 200uF koledzy trytytką złączeni. No mi się to nie podoba.
Problem z przydźwiękiem pozostał, ale jak to opisał kolega Bratyslaw z Elektrody, to raczej prowadzenie masy główną winę ponosi. To mam do jeszcze zrobienia.
Tutaj też takie kondensatory w zasilaniu konwertera.
W tym bardzo dobrze przygotowanym opisie, jak i innych miejscach w cyberprzestrzeni jest instrukcja przestrojenia na zakres CCIR. Instrukcja tak prosta, aż trudno uwierzyć, że poprawna.
Z opisu kolegi Bratyslawa - komentarze moje.
 Jak by prosto z książek Wojciechowskiego podana. Drażni mnie osobiście stosowanie konwerterów, więc z radością wylutowałem to ciało obce i postępując zgodnie z opisem z głowicy usunąłem dodatkowe cewki (z karkasami) oraz kondensatory do cewek wariatorów dolutowane. Myślałem, że to jakiś żart, żeby wylutować po całości, ale w praktyce okazało się, że pojemności montażowe są takie jak trzeba.
Korekta do instrukcji serwisowej.
Wyglądało to nawet jakby głowica była projektowana i budowana CCIR, a do OIRT dodatkowymi elementami przymuszana. Dziwne, bo Węgrzy też dali się w niski UKF wmanewrować. No chyba, że miała ona (głowica znaczy się) jakiegoś niesocjalistycznego przodka.
OIRT  Wytęż wzrok !

i masz CCIR !
Zakres przestrajania dało się ustawić a 87,5 do 102 MHz – dla mnie wystarczy. Trochę kusi by troszkę przeciągnąć tak do 104.9MHz by móc posłuchać Programu Drugiego PR, a w nim narodowej opery. W końcu mamy Rok Moniuszkowski i rad nie rad, człowiek powinien arii Jontka posłuchać. I to na takim sprzęcie.
Okazało się, że mniej elementów (konwerter, dwie cewki i dwa kondensatory) to lepiej. Radio gra, no jeszcze nad stereodekoderem trzeba będzie popracować, bo mój poprzednik widać nie tylko wnętrze głowicy omijał, ale i tą płytkę też. Nie tykana.
Dziewiczy stereodekoder.
 Dla mnie to będzie wyzwanie – do tej pory nie naprawiałem i nie stroiłem żadnego takiego tranzystorowego ustrojstwa. Ale i tu kolega Bratysław wszystko ładnie opisał. Idę w ciemno – musi się udać.