piątek, 29 marca 2019

Młody Matejko czyli o leczeniu kondensatora domowymi sposobami

Jest taki wczesny obraz Jana Matejki, jak to Stańczyk udaje się na Rynek Krakowski by zasięgnąć wiedzy jak skutecznie leczyć ból zębów. Wrócił ze setką sposobów i każdy miał być niezawodny. Mnie akurat zęby nie bolały (to prywata: pozdrowienia dla Pana Doktora), ale na warsztacie miałem coś co o ból zębów przyprawić mogło.
Ładna Nordmende Elekra, w stanie co najmniej obiecującym i po wstępnym opatrzeniu dobrze rokująca, ale jednak duży problem skrywająca.

I znów był to kondensator strojeniowy, tym razem stan nie zawałowy, ale wykazujący zwarcie między płytkami (tak od połowy obrotu). Ponieważ na forum Triody właśnie była kilkudniowa cisza i posucha, postanowiłem tak jak ten Stańczyk zadać pytanie o skuteczne i sprawdzone sposoby radzenia sobie z takimi przypadkami.
Jan Matejko miał lat 18 gdy to namalował.
I ku mojej radości posypały się odpowiedzi. Co najbardziej cieszy – wszystkie pomocne. Pozwólcie zatem, że opisze tutaj historię terapii serca Elektry.
Pierwszy etap to dokładne przyjrzenie się kondensatorowi, sposobowi jego mocowania, trasie prowadzenie linki itp. no i porobienie stosownych zdjęć. Już na pierwszy oka rzut widać, ze porządek układu płytek został czymś zaburzony.
Coś się tu działo!
Ciężko wyrokować co ten stan spowodowało, ale kondensator przeszedł swoje. Wymontowanie nie było złożone, ledwo kilka śrub i cztery połączenia lutowane. Dużo większą uwagę musiałem poświęcić by linka (jeszcze bardzo dobra) nie zmieniła swojego biegu i finalnie dała się założyć powtórnie bez komplikacji.
Udało się.
Teraz z kondensatorem do łazienki, gdzie z pomocą niezawodnego płynu (co nawet politurę z bakelitu zmywa) czyścimy.
Zgodnie z zaleceniami użyłem delikatnego pędzla z długim włosiem by bezpiecznie spenetrować przestrzenie między płytkami i możliwie wszystkie zanieczyszczenia usunąć. Kondensator oddał swój brud i (mam nadzieję) zanieczyszczania między płytkami.
Kolejnym etapem higieny był intensywny prysznic, specjalnie ustawioną głowicą, taką z dużym ciśnieniem. No nie ma siły – musiało wypłukać. Ponieważ jesteśmy łazience to kolejny krok czyli suszenie odbyło się bez kłopotu. Ja osobiście suszarki nie używam, ale mam nadzieję, że Panie nie będą mi miały za złe użycie ich profesjonalnego sprzętu.
To po prawej to suszarka.
Tylko dyfuzor musiałem chwilowo zdemontować. Po wymyciu i wysuszeniu, kondensator jak nowy lśnił blaskiem. Aby wypatrzyć miejsce gdzie płytki ocierają  siebie należało popatrzeć poprzez kondensator na jasną powierzchnię – widać było jak na dłoni, a właściwie znacznie lepiej.
Widać czarno na białym.
Kolejny krok, już w warsztacie to próba podgięcia stykających blaszek, tak aby usunąć zwarcie. Pomiędzy stator (masę) a rotor podłączam omomierz na zakresie z brzęczykiem i pomału zamykam kondensator do momentu gdy dźwięk mówi o styku pomiędzy okładzinami i nie dalej – dokładnie na pierwszy kontakt. W tym momencie delikatnie za pomocą śrubokręta próbuję, która to z blaszek swoją geometrią powoduje zwarcie. Delikatne odginanie powoduje, że dźwięk milknie, wtedy jeszcze raz silniej, tak by trwale usunąć przyczynę zwarcia. Czasami pozwałem sobie weryfikować podejrzenia co do miejsca styku  za pomocą cienkich pasków papieru wsuwanych pomiędzy okładziny. Całą ta metodyka pozwoliła (w moim przypadku) na znaczne ograniczenie problemu, nie mniej w pewnych momentach, za którymś tam razem, ten brzęczyk się jednak odzywał. Przy tej całej manipulacji dostrzegłem też potencjalne żądło problemu. W jednym miejscu łuszczyła się metalowa powierzchnia chassis kondensatora i cieniutkie opiłki dostając się w przestrzeń pomiędzy okładziny czyniły zwarcie.
Tu się łuszczyło.
Niby to odlew, a ty jakaś taka galwaniczna? powłoka była. Najgorsze, że łuszcząca, szczęśliwie że miejscowo.
Metalowe opiłki.
Po tych zabiegach kondensator sprawny był tak na 90%, ale wciąż nie sprawny całkowicie . Cóż pozostały metody, że się wyrażę „elektryczne”. Już się spotykałem w literaturze z tym wypalaniem zwarć, a i koledzy z Triody sugerowali, przestrzegając jednak przed użyciem pełnego napięcia sieciowego. Jako artyleria posłużył kondensator 47uF/450V z przylutowanymi krokodylkami, zazwyczaj używany do dublowania podejrzanych elektrolitów. Ładowany był na stanowisku ogniowym (podpięty pod stator i rotor) z regulowanego zasilacza anodowego. Wszystko było na podorędziu, tak w zasięgu ręki.

Przepraszam za brak zdjęć z tej operacji.


Doświadczenia z rozpoznania w boju są takie, że 50V w zupełności wystarczy do zdiagnozowania miejsca styku – wyraźnie widać wyładowanie (co ciekawe w zupełnie nieoczekiwanym miejscu). Zaś ładunek przy 120V wystarczył do wypalenia tego paprocha. Wcześniej przemyślałem taką konstrukcję wypalarki, ale posługując się prowizorką udało się rozwiązać ten problem. No tyle, że z powodu tej prowizorki powstał inny, zwarcie w trakcie ładowania spowodowało uszkodzenie zasilacza anodowego.
Bezpiecznik bohater.
Mam nadzieję, że to tylko bezpiecznik 150mA oddał swój wątły drucik w celu ochrony reszty.
Już zamontowane, już gra. Nowy agregat i zerdzewiała głowica UKF.
Kondensator zamontowałem, linkę (korzystając ze zdjęć) zamontowałem. I radio ożyło na długich, średnich i krótkich. Złożenie kilku porad zaowocował pełnym i całkowitym problemu rozwiązaniem. Nie ma to jak zapytać dobrych ludzi.
Mam troszkę wątpliwości co do zbieżność strojenia – chodzi o te boczne odginane blaszki, których ponoć „za żadne skarby świata nie należny odginać bo traci się zbieżność”. Ja odginać musiałem, by większy problem wyeliminować.
Chyba znów zapytam kolegów, bo jakoś tak do tej pory nie natrafiłem na jeden precyzyjny zapis jak to robić? Jak to robiono w fabryce?
Cóż ból zęba minął, teraz pora na opryszczkę – ma ktoś jakiś sprawdzony sposób?

niedziela, 24 marca 2019

W cieniu Wawelu czyli o krakowskiej trosce o detal i oryginalność


Z Krakowem związany jestem, że tak powiem: „przejazdem”. Bardzo, bardzo z rzadka, moje przez to królewskie miasto podróże, ozdobione były chociażby krótkim postojem. Kiedyś było inaczej, Kraków był tą moją metropolią, to tutaj mieściły się sklepy z elementami elektronicznymi, księgarnie, to tu widziałem się jako student. Życie jedna napisało własny scenariusz i Kraków pozostał miastem „po drodze”.
Ostatnio to się jednak zmienia. Wracając z Bukowiny ze świątecznego wypoczynku postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Narodowe i obejrzeć wystawę twórczości Wyspiańskiego. Przez to droga wydłużyła się o kilka godzin - ale było warto, zdecydowanie warto.
Kolejny wyjazd do Bukowiny miał już dwudniowy postój w Krakowie z głównym celem – Wawel.
Projekt "rewitaliazacji" Wawelu - Wyspiański był jednym z współautorów tego projektu.
Zwiedziliśmy komnaty królewskie i ciekawą wystawę rzeźb Dunikowskiego. Po okresie rozbiorów, gdzie historyczne miejsce służyło za koszary dla austryjackiego wojska, Zamek Wawelski został przywrócony w ręce narodu. Z wielkim zaangażowaniem był on restaurowany do dawnej świetności, odbudowany i urządzony z niemałym trudem. Coś co wydawało się niemożliwe by po dziesiątkach lat dewastacji dawny majestat do królewskiego blasku przywrócić, się udało.
I to wszystko z wielką troską o oryginalność, z pietyzmem o szczegół i detal. Taki obraz tej dbałości można obejrzeć np. w Sali Poselskiej gdzie sufit zdobią kasetony z Głowami Wawelskimi. Głów było 194, do dziś dotrwało ich tylko 30.
Głowy na znaczkach - zdjęcie z ebay.com
Nawet te „uzupełniające” wykonane w latach 1925- 1927 przez Xawerego Dunikowskiego nigdy na strop Sali nie trafiły. Nie były oryginalne, a o to w Krakowie dbają.
Katedrę Wawelską obejrzeliśmy, w kryptę nie wchodząc.
Katedra w obiektywie mojej córki.
Do Skarbca też się wycieczką nie udaliśmy.
Tylko ja sam udałem się do innego krakowskiego skarbca. Z Januszem, już od pewnego czasu wymienialiśmy korespondencję i informacje wszelakie. Z uwagą śledziłem jego każdy wpis czy publikację na forum Triody użytkownika Zagore1. To właśnie autorstwa kolegi jest najbardziej znany i popularny poradnik renowacji i politurowania obudów radiowych. Żelazna pozycja dla każdego radio-restauratora – dostępna na forum Trioda. Chciałem sam się naocznie przekonać o efektach. Zawsze warto to jednak osobiście zobaczyć, porozmawiać.
Miejsce tak samo klimatyczne jak moja „pracownia”, w piwnicy wielorodzinnego budynku. Te samy warunki, te same problemy. Ale zawartość jakże inna – to prawdziwy skarbiec polskiej (i nie tylko ) radiotechniki.
Gdym tylko Elektrity zaczął zliczać - to palców brakło, a tu Philipsy i Telefunkeny, a tu to, a tu tamto. Samych Pionier-ków na słupku (jeden na drugim) było ze siedem. Gospodarz o każdym coś opowiedział, każde radio miało swoją historię, w tym historię renowacji.
Techniki szlachetne – stolarstwo, fornirowanie, politurowanie – najwyższa półka. Robione na miejscu, oryginalnymi technikami. Pomimo, że w tym maluśkim pomieszczeniu miejsca praktycznie brak.
Wszystkie ściany szczelniutko odbiornikami wypełnione – no sufit jeszcze nie.
Stałem i podziwiałem trochę jak słup soli (z Wieliczki), z gębą rozdziawioną, wszystkimi zmysłami chłonąc radiowo/restauratorską atmosferę.
Elektrit EROICA - odratowany
JEst i powojenna EROICA


Ponieważ nie wypada w gościnę z pustymi rękami się udać, to małe zawiniątko przytaszczyłem. Było w nim to co pozostało z mojej przygody z Philipsem 6-39A – okropnie przez wilgoć zniszczona obudowa, chassis w kiepskim stanie, ze trzy nadwątlone skale i tyle.
Janusz jeszcze nie wie co czeka w tym zawiniątku - jeszcze się cieszy.
Licząc, że może się przyda do jakiejś kolejnej przez Janusza prowadzonej naprawy/restauracji. Choć jedna oryginalna śrubka.
Jeszcze do Bukowiny nie dojechałem, a już kolegi zdziwienie mnie e-mailem dopadło – „toż to całe radio jest!” Jeszcze do Warszawy nie wróciłem, a już docierały sygnały, że kolega potraktował to jako wyzwanie i kolejny Philips odzyska swój blask i radiową sprawność.
Następnym razem przez Kraków podjadę, to znów do radiowego skarbca zaglądnę. Coś mi się zdaje, że to co mnie się niemożliwym wydawało – grającym Philipsem się stanie.
Chociaż jeden 6-39A już tam jest. Z metką jeszcze.


sobota, 16 marca 2019

Loewe Szwagra czyli o współpracy wskazówki i ucha

Naprawiając Loewe Szwagra miałem nie tylko problemy z klawiszem, Prawdę mówiąc - z nim żadnych problemów nie miałem. Elektryka to dopiero problemy sprawiła. Oprócz nietypowej lampy EBC92, która po rozgrzaniu się zwarcie robiła to był dopiero początek. Muszę przyznać jednak, że wszystkie problemy były jak najbardziej  typowe i tylko moje niewłaściwe podejście powodowało, że naprawa trwała długo.
Na pierwszy ogień poszedł wyłącznik sieciowy – trwale zablokowany w pozycji włączone. Przypuszczam, że był to pierwotny powód zniszczenia klawisza. Niemiec nie wytrzymał, walił w klawisz AUS, klawisz nie wytrzymał, Niemiec nie wytrzymał i radio wywalił. AUSGANG się zrobił (słynne i tajemnicze miasto w Niemczech, do którego zjazd z każdej autostrady prowadzi, co parę kilometrów).
Problem przełącznika to malutki odlewik z tzw. szajsmetalu czyli stopu ZnAl, który po latach traci swoje właściwości staje się krucho podatny, pęcznieje i mamy problem. Tu zaklinował przełącznik w pozycji ON.
I nie dało się radia wyłączyć. Ten szajs-metal to jakaś niemiecka specjalność – całe sprzęgło w SABIE czeka na naprawę.
Z braku takowego wyłącznika poratowałem się mini-krańcówką z długą listwą, którą to dwoma śrubami M2 ładnie dało się przyczepić. Oryginalny wyłącznik był dwusekcyjny, ale inaczej niż w polskich odbiornikach, tu druga para styków wyłączała napięcie anodowe (?!?). Po wymianie na jednosekcyjny anodowe pozostało zawsze załączone. 
Działa niezawodnie, tylko przy wyłączaniu zawsze na sekundę pojawia się odbiór na falach długich, cokolwiek przed tym było. Czy UKF czy gramofon. Ot, taka uroda, może nawet niedogodność – mam nadzieję, że Szwagier zaakceptuje.
Skala jest pęknięta, ale tylko pęknięta częściowo. Próbowałem specjalnie na tą okazję kupioną żywicą kanadyjską nasączyć tą szczelinę, nawet próżnią posysając.
Jednak żywica nie jest płynna i nijak nie daje się wessać. Nie to co super środki do „usuwania” pęknięć szyb samochodowych. Zabezpieczyłem tylko nią krawędzie pęknięć na skraju szkła i w otworze na potencjometr. Samą skalę, a dokładniej drobne zarysowania podmalowałem ciapkami z dobranej modelarskiej akrylowej farby – za pierwszym razem utrafiłem z kolorem. Idzie naprawa jak w niejednym warsztacie przy zachodniej granicy. Tylko licznika nie trzeba kręcić.
Nie wiem jak to się stało, ale nijak (po pięciu latach magazynowania) nie udało się odnaleźć wskazówek skali – czy to ich może wcale nie było, czy też się zapodziały – no nie wiem. Tło skali odmalowałem, wskazówki z drutu wygiąłem.
Pomalowane zostały inną modelarską farbą w kolorze „czerwień sygnalizacyjna”. Żyłki prowadzące też nowe. Tu nie pomogli koledzy wędkarze, u nich żyłki i cienkie, i drogie. Za 100m żyłki gospodarczej zapłaciłem ledwo kilka złotych, kilka za przesyłkę i mam teraz 99 metrów zapasu. Muszę się przyznać, że kombinacja: druciana wskazówka i nowe żyłki współpracuje całkiem dobrze. Skala założona – Warszawa I na 225kHz – oj, nie jest źle. Trójka też na 98,8 MHz – jeszcze lepiej może nie trzeba będzie stroić.
Pozostał stereo dekoder. Radio ma dedykowane gniazdo, ale wyposażone było w taki zwieracz.
Zwieracz, że się tak wyrażę.
Miejsca na stereodekoder dość.
Coś co przypominało mi mój adapter Mister Hit (licencja Telefunken), gdzie mono wzmacniacz był zasilany z stereofonicznej wkładki krystalicznej, tu akurat na odwrót. Widać taka lokalna specjalność rozwiązywania problemów.
Jest w Internecie kilka opisów jak np. uczynić taki steroedekoder dla odbiorników SABA, dokładne wersje, płytki drukowane – komplet. To jest jednak Loewe. Pobieżne zapoznanie się ze schematem wyjaśnia, że pomimo, iż gniazdo novalowe jest takie same, to użycie poszczególnych pinów inne. Na dokładkę pomiary napięć udowadniają jeszcze jedną nieścisłość – masa i gorący kabel żarzenia 6,3V mają zamienione kolejność styków – ot, takie przeoczenia. Zawsze warto sprawdzić. Stereodekoder zabudować postanowiłem na płytce uniwersalnej, chociaż jak udowadniają, a i szczegółowo opisują koledzy za wschodniej granicy – nie jest to konieczne – można zrobić to „na pająka”. Cóż, lubię montaż przestrzenny, ale dla mnie to już hard-core. Takie radzieckie podejście do techniki.
 
Rozwiązania do SABY opisywane, też do końca mi nie odpowiadają. Jak bym na to nie patrzył to wygląda na to, że stereo dekoder tak przedstawiany ma masę sygnałową podpiętą do gorącego przewodu żarzenia – to daje 6,3V zmiennego na wejściu i wyjściu. Może to i błąd, może moje nie do końca zrozumienie konstrukcji – no przecież nie dywersja.
Ja zrobiłem zasilanie stereodekodera co najmniej standardowe. Dioda 1N4007, kondensator elektrolityczny 2200uF, opornik 56om i dioda Zenera 6,3V. Dlaczego takie wartości - no po prostu takie miałem na podorędziu, a parametrami w miarę pasowały.
Kilka kondensatorów zgodnych z zastosowanymi w nocie katalogowej TA7343A, chociaż ukraińskie zestawy stereodekoderów na tym samym scalaku oparte, podają dużo większą tolerancję elementów.
Zważywszy jednak, że mamy do czynienia z lampowymi impedancjami pomiędzy stopniami (megaomowymi) to 100nF na wyjściu zamiast 10uF jest jak najbardziej OK. Konstrukcja na płytce uniwersalnej powstała, korzystając z oryginalnego 9-pinowego wtyku jako interface do radia. Złącze to przekazuje żarzenie (czytaj zasilanie), wejście sygnału (oddzielne bez deemfazy) i wyjścia dwa: kanał lewy i kanał prawy.
Dodaj napis
Na płytkę nie przekazałem napięcia anodowego przewidzianego do zasilania oryginalnego stereo dekodera (lampowego), bo i po co. Analizując oryginalny lampowy schemat stereo dekodera warto zwrócić uwagę na rezystor R20 łączący katody ECC83 – takie rozwiązanie pogłębia efekt stereo – prąd płynący przez jeden kanał tłumi jednocześnie wzmocnienie drugiego.

Oryginalny lampowy stereodekoder
Pogłębia efekt stereo. Wg. kolegi Zygmunta jest to znane z lampowych wzmacniaczy rozwiązanie Groove lub Wide zwane. Tu jednak robimy przeskok o ponad 20 lat – sterodekoder na scalaku z pętlą PLL TA7343A i żadnych tam takich sztuczek.
Muszę przyznać, że cieszę się z wyboru scalaka. Trwało naprawdę kilkadziesiąt sekund gdy po pokręceniu potencjometru udało się uzyskać zapalenie diody – mamy radio stereo !!!!
Pierwsza zielone światełko w tunelu
Musiałem dodać jedno złączę i diodę 8mm by uzyskać w miarę ładne podświetlenie znaczka STEREO.
Radio po woli składam i Szwagra na pierwszy odsłuch wezwałem. No powiem tyle: nie był szczęśliwy, a to jeden kanał coś nie tego, a to basów nie ma, to bazy raz za płytkie, raz za głębokie. Przyznam się, że trochę na niego jak na audiofila patrzyłem, i tylko czekałem, że zacznie wszelkich wad w kablu zasilającym się dopatrywać. Nie zaczął. Ja mu  tu radio sztuka nówka szykuję, skromne 50 lat, Niemiec tylko mszy w niedzielę słuchał! A tu takie uwagi – no każdy blacharz czy mechanik by nie wytrzymał.
Radio, a dokładniej jego tor m.cz. trafia na pospiesznie złożony (i przez Szwagra skonfigurowany) tor pomiarowy RMAA. Taka wzmacniaczowa hamownia. Na krzywych rzeczywiście widać ubytek basów w jednym z kanałów i bardzo nie taką charakterystykę przenoszenia.
Kanał prawy się na wykresie nie zmieścił!
Szwagier rację ma! Idzie z powrotem na warsztat.

Po głębszym pogrzebaniu stwierdziłem, że ktoś już jednak pracował nad wzmacniaczem m.cz., nie tylko zamiast EL84 były 6P14I, ale kondensatory w katodach miast 50uF miały 22uF. I napisy Tesla. Zamieniałem na 47uF, ciut pomogło, wzrost wzmocnienia tak na poziomie 80Hz był o 20% - mierzony nie wysłuchany. Ale dalej nie to – już nawet ja słyszę, nie tylko na przyrządach widzę. Regulacja wzmocnienia idzie jak trzeba, ale to nie to. Sprawdziłem kondensatory w sprzężeniu zwrotnym – bardzo dobre. Nic, jeden kanał jest słaby w zakresie niskich częstotliwości.
Korozja na zewnątrz
Po ładnych kilkudziesięciu minutach kombinowania mam winnego – potencjometr od regulacji tonów niskich (skromne 5Mom), równolegle do kondensatora 220pF podpięty, zmienia swoją rezystancję od 5Mom do gdzieś do 2Mom, a potem leci w nieskończoność.
I wewnątrz
Dał się rozebrać, wyczyścić i ogólnie naprawić. Składam, teraz basów nie ma, ale równo. Przełączanie przełącznikiem Sprache /Music – znów są, ale tylko w jednym kanale, znów nie ma – okazało się, że przełącznik (takiej samej konstrukcji) jak sieciowy w jednej sekcji działał jak chciał, w drugiej nie działał wcale.
Taki sam przełącznik
Rozebrałem go i o dziwo inne wykonanie, bez szajsmetalu. Po czyszczeniu działa 10/10 i są basy w obydwu kanałach.
Ale dał się odratować
Generalnie – potencjometry i przełączniki KONIECZNIE trzeba sprawdzić i przeczyścić. Nie dajcie się zwieść dobrym stanem innych elementów. Nietypowo w tym modelu zrobiony jest balans – potencjometr pomiędzy siatkami EL84, zwierajmy sygnał do masy poprzez kondensator 100nF. Działa na dobrą sprawę tylko w skrajnych położeniach. Takie to wszystko, te regulacje rzekłbym niedopracowane, no po prostu niegodnie niemieckiej techniki, to obeszli problem, tu pokombinowali – mnie się nie podoba. Coś mi to przypomina układ kierowniczy Mercedesa A-classe. Dwa razy jechałem, dwa razy mało co się nie zabiłem. Nigdy więcej .
Mapa problemów
Usiłując poprawić czułość (w piwnicy tylko 2 stacje ze stereo) pokusiłem się o przestrojenie toru p.cz. Walczyłem długo, jak było ładnie na wobulatorze to kiepsko w odsłuchu. Jak w miarę grało to krzywa do niczego. Coś co mnie satysfakcjonowało uzyskałem dosłownie pięć minut przez przyjazdem Szwagra po odbiór.
Może się podobać
Złożyliśmy, obmierzyliśmy – jest dużo lepiej, kanały od siebie nie odskakują. No Szwagier ucho prawe i lewe do głośników przykłada i coś to i tam komentuje. Ja na przyrządach nie widzę, on słyszy.
Wnikliwa analiza się rozpoczęła.
Na docelowy odsłuch zabrał do swojego domu. Z wielką ulga przyjąłem informację, że ostatnie niedoskonałości udało się wyeliminować dopasowaniem głośników do obudowy. Podkładki pod głośniki wymienił, inaczej dokręcił – przestało brzęczeń i zniekształcać. Nie tylko elektryka jest ważna, stolarstwo też. Teraz to podobno nic innego nie robi po powrocie z roboty, tylko wsłuchuje się w piękne brzmienie.
Filmiki tera dostaję - jak ładnie gra. No - ładnie gra.
Rad jest. Ja też.

Ja też, ważne by do radia podejść bez uprzedzeń i wszystko sprawdzić, wszystko naprawić. Takie posłuży jeszcze przez wiele kilometrów. Przepraszam – godzin.
Nie wierz, że jest dobrze – sprawdzaj. Nie wierz do końca w dokumentację – zawsze jest błąd. Sprawdzaj i przyrządami, i uchem. Sam i ze szwagrem. Najważniejsze, że da się zrobić i radio po 50 latach będzie grało jak nowe. A może i lepiej, bo w pełnym stereo. A to cieszy.

Na koniec niespodzianka - EM84 wyszła z gniazda z kawałkiem metalu.
Nie zauważyłem od razu - bo to 8 pin był. 

poniedziałek, 11 marca 2019

Pionieris vai manas radio atrakcijas Rīgā

Zawsze mam ogromną przyjemność, gdy moje drogi prowadzą do Rygi. To miasto ma swój charakter, taki specyficzny klimat hanzeatyckiego portu. Otwartego na przybyszów, gotowego do kontaktów, wymiany idei, poglądów czy dóbr. Ludzie, z razu powściągliwi i ostrożni, przy bliższej znajomości otwarci, serdeczni i przyjacielscy. Taki łotewski Gdańsk, że zaryzykuję to porównanie.
Baltika
Moje służbowe podróże na Łotwę nie tylko zaowocowały nie tylko sposobnością odwiedzenia takich miejsc jak przepiękna ryska starówka czy (tu smutno) pozostałości po wielkiej fabryce Radiotehnika, ale także coraz ściślejszych znajomości z mieszkańcami.
Zdjęcie historyczne - biurowiec RADIOTEHNIKA został zburzony. Ładny nie był, ale .... :-(
Nie trwało długo, gdy od osoby do osoby dotarłem do Andris-a , Bruņenieks-a, krótkofalowca YL2FD, przewodniczacego LRAL (odpowiednika naszego Polskiego Związeku Krótkofalowców)  i pasjonata radiowej historii.
Zostałem zaproszony do odwiedzin i możliwości obejrzenia kolekcji „praktycznie wszystkich odbiorników w Rydze produkowanych”. Żartobliwie zapytałem czy także Radioli Stalina czyli Riga T51.  Andris przyznał, że tego modelu mu brakuje.
Ja od lat paru staram się skontaktować z Muzeum VEF, ale ciągle otrzymuję odpowiedź, że muzeum jest w remoncie a ekspozycja (i jeden z 3 egzemplarzy T51) jest niedostępna. Trudno będę próbował.
VEF Muzeum - ciągle zamknięte

Staropolski zwyczaj nakazuje by w gości z pustymi rękami się nie stawiać. Zatem przyszykowałem coś i radiowego, i polskiego jednocześnie. Nie trudno zgadnąć, że był to Pionier w bakelicie. Bohater poprzednich postów, do sprawności technicznej i pełnego zestrojenia doprowadzony.
Spotkanie było nad wyraz serdeczne i ani spostrzegłem, jak te kilka godzin minęło. Było cudownie - zobaczyłem prawie wszystko.
Jest i technika demobilizowana.
Duże strychowe pomieszczenie, jednocześnie i krótkofalowy nadajnik, i składzik, i muzeum przez kilka godzin było moim oknem do historii łotewskich fabryk (VEF i RRR).
Centrum łączności ze światem.
Zresztą nie tylko łotewskich – była tam i Zwiezda, i Mińsk, i Białoruś.  Dlaczego nie ma T51 też się wyjaśniło – nikt nie byłby w stanie jej wnieść na górę po wąskich schodach :-) .
Nasz najlepszy - Riga 10
Angielski (łotewskiego nie znam) od czasu do czasu wspomagany był jednym czy drugim rosyjskim słowem – ot czytaliśmy to samo Радио.
Zwiedzda
A było tam wszystko, rzeczywiście praktycznie każde radio co w Rydze powstało po wojnie, ale i przed wojennych też ładny zbiór.

Z zagranicznych, no z zagranicznych to … z zagranicznych to teraz będzie Pionier!
Grają razem.
Odbiornik z lekkimi problemami wystartował. Jak prawie zawsze trzeba było dokręć żarówki, co po kilkuset kilometrach polskich, litewskich czy łotewskich dróg trochę się poluzowały.
Każdy dostał co potrzebował - Pionier śrubokręta, ja gorącej herbaty i poczęstunek
Nie mniej zagrał i od razu pokazał swój charakter – grał czysto i selektywnie, ciepło i miło. Co ciekawe w Rydze istnieje prywatna radiostacja Radio Merkurs nadająca muzykę repertuarem i modulacją dostosowaną do słuchaczy lampowych odbiorników. Nadają na falach średnich – na 1485kHz. Ogromnie zazdroszczę takiego nadajnika, dzięki niemu wiele wiekowych odbiorników w Rydze jeszcze grzeje swoje lampy i zielonym okiem mruga.
Festivals - lepszy od SABY - 3 motory ! 
Zdalne sterowanie do Festivals-a. Troszkę zakurzone bo nie używane.
Co ciekawe w Rydze produkowano radio o nazwie Pionier (dokładnie Pioniers – z typowym łotewskim „s” na końcu).
Pionieris 1948 - zdjęcie ze strony www.radiopagajiba.lv
Też powstało w 1948, też było bateryjne (jak pierwsze Pioniery), ale za to było przenośne. Tyle, że zachowało się chyba o wiele mniej egzemplarzy – żadnej wzmianki o użytych lampach, żadnego schematu w Internecie nie spotkałem.
Za to w pamiątkowej książce o RRR jest na tej samej stronie co Riga T51.

Z ciekawostek to pasję kolekcjonera gospodarze współdzielą – Pani Domu zbiera magnesy na lodówkę.
Jest tam i jeden o kształcie radia, a na honorowym miejscu – są polskie akcenty.
Powróciłem do Warszawy, już wiem że kolejnym odbiornikiem na warsztacie będzie Spidola. Kłopotów z naprawą tym razem nie będzie, co prawda fabryki już nie ma, ale są ludzie.
VEF do śniadania co rano przygrywa.
Otwarci, serdeczni i pomocni – jak wszyscy mieszkańcy Rygi.

Pionier czyli moje radiowe atrakcje w Rydze.