poniedziałek, 21 listopada 2016

Kosmiczna koincydencja czyli o ludziach, którzy innych nakręcają

Obiegła ostatnio media informacja o satelicie, który to po 46 latach się przebudził i rozpoczął transmisje danych.  Został wystrzelony w 1965 roku, czyli mój rocznik. A jeśli dokładnie porównać datę startu - 11 lutego, z datą moich narodzin końcem października, to istnieje wcale nie zerowe prawdopodobieństwo, iż TO był dokładnie ten sam moment. Może to przypadek, może nie.
Lincoln laboratory LES1 1965. Za Wikipedią.
Satelita LES1 był przeznaczony do wykonania testów łączności w paśmie 8GHz, po wykonaniu zadania i kilku latach służby – skreślony z użytkowania przez profesjonalistów. Od tej pory był wielkim podróżnikiem. Z zaskoczeniem w roku 2013 jego sygnał telemetryczny został odebrany na częstotliwości ok. 237MHz. Wyłapany został nie przez specjalistyczne laboratoria czy służby nasłuchowe, ale przez radioamatorów, a dokładniej przez Phila Williamsa G3YPQ, który to zidentyfikował LES1 jako źródło. Co ciekawe, do odbioru została użyta ta sama technika (SDR) której ja używałem by odebrać sygnał z Wegi. Szczegółowa analiza sygnału, jego fluktuacji, pozwoliła określić także zachowanie się satelity, jego rotację itp.

To amatorzy dzięki zapałowi i pasji potrafią czasami dotrzeć dalej, osiągnąć więcej niż najemni pracownicy wykonujący swoje służbowe obowiązki.  Dzięki ich pasji i zaangażowaniu ten świat się kręci i rozwija. Dobrze, że są także ludzie, którzy potrafią inspirować, rozkręcać i napędzać innych do działania. O jednym z takich propagatorów, animatorów jest ta historia, ale po kolei.

Kosmos, rakiety i satelity są w mojej pamięci w zasadzie praprzyczyną wszystkich zainteresowań techniką we wszystkich aspektach. Nie potrafię dokładnie określić czy był to rok 1973 czy też 74, ale pozostałe okoliczności:  Zakopane, górne Krupówki, Składnica Harcerska i tu z fotograficzną dokładnością określona przeszklona gablota po prawej stronie od wejścia i książka – Paweł Elsztein – W Kosmosie.
Troszke podniszczona okładka - prawdziwy skarb we wnętrzu.
Namówiłem Tatę by mi ją kupił. To było dokładnie to miejsce, ten czas i ten przedmiot. W ciągu kilku dni każda kartka była przestudiowana, każda rakieta przemyślana, a każdy obrazek satelity dziesiątki razy przemyślany. Ta książka stała się zaczynem, rozbudziła i wyobraźnię, pragnienia i nakreśliło świata postrzeganie przez kilkuletniego chłopaka.
Modelarstwo 
W konsekwencji pokierowało całym jego życiem. Z radiowych elementów nie było tam wiele – ot opis amatorskiego satelity OSCAR  1, łącznie z troszkę jak gdyby nieporadnie narysowanym schematem nadajnika.


Historia, która stoi za tym amatorskim satelitą jest bardzo ciekawa. Został on wyniesiony w kosmos, tak trochę na dokładkę, „na łebka” jak to się mówiło. Wszystko za sprawą zapaleńca -  Lance Ginner, K6GSJ załatwiał pozwolenia, budował i testował satelitę. Nie sam - w gronie amatorów - entuzjastów.
Ta radość - nie do opisania. Foto za www.amsat.org
Nawet znalazł miesjce w rakiecie gdzie się mógł zmieścić, nie przeszkadzając głównemu ładunkowi. To miejsce także nadało kształt samemu satelicie.
OSCAR, podobnie jak Sputnik 1, nie miał żadnej aparatury retransmisyjnej, a tylko nadajnik nadający  w paśmie amatorskim UKF (144.9830 MHz) sygnał „HI” w kodzie Morsea. Ci którzy troszkę telegrafii liznęli  - wiedzą, że ta kombinacja składa się z samych kropek, zatem nadajnik zużywał dużo mniej energii niż przy kombinacji kresek i kropek. Co się okazało ten schemat nadajnika w książce Pana Pawła był jak najbardziej prawidłowy.No może jednej kropki zabrakło ;-).

Na początku lat sześćdziesiątych po prostu nie było tranzystorów, które mogły by pracować na tak wysokich częstotliwościach i końcówka mocy (140mW) to powielacz częstotliwości na diodzie waraktorowej podwajający sygnał kwarcem stabilizowanego generatora.
Nadajnik OSCAR 1. Foto za www.amsat.org
Schemat ten został opublikowany przez autorów – ot tak dobra praktyka dzielenie się wiedzą. Satelita został w całości zbudowany siłami amatorskimi, a łączny koszt elementów zakupionych to 68 USD. Śmiesznie mało, a wynik cudowny. Działał trzy tygodnie – zasilany był bateryjnie. Więcej materiałów tutaj.
Wracając do książki, tak się zdarzyło kilkanaście miesięcy temu, że przeglądając sterty prawie-makulatury w jednym z nazwijmy to „antykwariatów” na warszawskim Służewie, natrafiłem na  książkę „W Kosmosie”. Mój egzemplarz już dawno w proch się obrócił, kartki się rozsypały i gdzieś zaginął. Ten kupiłem z czystego sentymentu, wsiadłem do samochodu, włączyłem radio, Trójkę i po mieście sprawunki pojechałem załatwiać. Uwagę moja przykuła audycja – „Godzina prawdy” doskonale w Trójce przez Michała Olszańskiego prowadzone wywiady. Utraciłem początek więc przez kilka minut interlokutor był postacią tajemniczą. Widać (słychać raczej) osoba wielkiej kultury, urodzony gawędziarz i obdarzona wielkim darem przyciągania uwagi słuchacza. Z każda sekundą audycja (do odsłuchania tutaj) stawała się ciekawsza, a gdy padło nazwisko – zaniemówiłem. Paweł Elsztein.Jego autorstwa książka leżała na siedzeniu obok. Koincydencja niewiarygodna. Ponad 40 lat i z dokładnością co do godziny.
Odzyskałem książkę i poznałem autora. Mam zatem cel – uzyskać autograf.
W poprzednim tygodniu udało mi się przez znajomych pozyskać numer telefonu i ku wielkiej radości umówić na spotkanie. Pan Paweł był do minuty dokładny, na bardzo serdecznej rozmowie spędziliśmy tylko pół godziny – biegł (dosłownie) na kolejne spotkanie
. Emocji było pełno, radość ze  spotkania przeogromna, a książka z tym autografem stała się bezcenna.
Pan Paweł powspominał odbiornik Telefunkena – radio o wspaniałym brzmieniu, zarekwirowanie przez Niemców, ja zostawiłem swoją wizytówkę, a na odwrocie adres tego bloga. Może skorzysta.
Kilka dni temu, zaskoczenie ogromne - odebrałem telefon od Pana Pawła. Zaprasza na swój odczyt w bibliotece. Będą na pewno – człowiek się czuje jak W Kosmosie.
Jeżeli ktoś może przyjść na ul. Strzelecką 21 – zapraszam. Pan Paweł sie ucieszy ogromnie.

piątek, 18 listopada 2016

Gastro-lampki czyli los przydrożnych radyjek

Wiele podróżując po Polsce zmuszony jestem od czasu do czasu posilić się w przydrożnej restauracji. Zazwyczaj wybieram miejsca sprawdzone, przychylne dla kieszeni i łaskawe dla żołądka. Takie gdzie można łatwo zajechać, w miarę szybko otrzymać zamówiony posiłek i chociaż kilkanaście minut odpocząć od nieustannej ścigawki na zatłoczonych drogach. Oprócz jadła jednym z elementów na które składa się miejsce „restauracją” zwane jest tzw. wystrój. W tym zaś wystroju bardzo często pośród innych elementów dekoracyjnych występują stare radia. Minęły już czasy gdy to restauracje i inne miejsca szerokiej publiczności otwarte ogłaszały się, iż oprócz jedzenia i napitku można i radia  w lokalu tym posłuchać. Sfera dźwiękowa jest też w restauracjach obecna, w najlepszych z żywą muzyką w cenę kotleta wliczona. W tych przydrożnych czasami coś gra, nie koniecznie żywe radio, zazwyczaj telewizor nastawiony na kanał z rytmicznie wyginającymi się dzierlatkami i obwiesiami – tj.  łańcuchami obwieszonymi typkami. Różnie bywa. Często nic nie gra bo za pośrednictwem ZAIKSu tabelą określone opłaty są pobierane. Ale nie o tej prawnej batalii ma być, ale o radiach właśnie.

Chodzi o Radio jako o przedmiot. Jak do tej pory, w kilkudziesięciu restauracjach napotkałem radioodbiorniki. W różnym stanie, różnie eksponowane, ale prawie zawsze z korzystnym efektem dla restauracji i z co najmniej korzystnym wpływem na gości. Wpływem na ich (gości znaczy się) wrażenie wzrokowe i wręcz pozazmysłowe odbieranie przytulności, spokoju i czegoś tak nieuchwytnego jak dostojeństwo chwili i miejsca.
Niestety jak do tej pory w moich wędrówkach wszystkie te radia były milczące. Jak grało coś, to było to coś plastikowe skrzeczące namolnie migające niebieskimi diodkami, chińskiej prowinncji z napisem Turbo 200W albo i 500W na 5 centymetrowym głośniczku. Nawet w bardzo dostojnych wnętrzach ze smakiem urządzonych grało takie coś. Brrr! Odraza – to gorzej niż mucha w zupie , co tam dwie muchy!

Postanowiłem zatem stworzyć coś na kształt małego atlasu restauracji, gdzie prawdziwe odbiorniki są eksponowane, a może kiedyś natrafię i na taką gdzie prawdziwe radio gra.
Od czegoś trzeba zacząć. Zacznijmy od Królowej Polskich Szos – od gierkówki. Może się ktoś nie zgodzić, ze ona królowa ale od ponad czterdziestu lat ułatwia wielu ludziom podróżowanie na linii północ-południe.  Ja jechałem nią, na pewno grube kilkaset razy, a może już tysiąc.  W miejscowości Koziegłowy jest wyniesiona nieco po wschodniej stronie Pierogarnia Babci Marysi. Zaraz za fioletowym stożkiem - producenta sztucznych choinek reklamującym. Od strony Katowic jadąc.

Dokładne koordynaty w realu:  Ulica Lipowa 54A, 42-350 Koziegłówki, Polska
W cyberprzestrzeni: http://pierogibabcimarysi.pl

To krótka recenzja kulinarna – pierogi tylko można tu zamówić  może dlatego są zawsze świeże i wyśmienite.
Doskonała jakość, ceny – jeszcze do przełknięcia, porcje wyważone - takie w sam raz.

Co ciekawe Tirów czyli niezawodnego wyznacznika dobrego stosunku jakości do ceny w przydrożnych restauracjach – brak.
Myślę, że ze względu na niezbyt wygodny zjazd i jeszcze gorszy wyjazd na drogę do Warszawy. W przeciwną stronę praktycznie nie można. Osobówką przy średnim ruchu trzeba się wstrzelić w szczelinę pomiędzy kolejnymi rozpędzonymi w tym miejscu pojazdami.
Odbiorniki są ulokowane wysoko („pod powałą” – jak się u mnie mawiało), słabo widoczne i stąd może zdjęcia komórką pstrykane też nie za ciekawe. Doliczyłem się 5 sztuk.
Byłby ładniejszy - gdyby ta tkanina cała była.
Jest Menuet (nie UKF, ale jest), dwa Tatry raczej niż Bolero. Jest DDR-owski EAW i wśród pustych butelek ulokowany bakelitowy Pionierek.
Trudno dostrzec -ale jest.
Szkoda, że żadne nie gra.

Podsumowując:
Jedzenie – bardzo na tak,
wystrój ogólny – na tak,
obecność radyjek – też na tak.
Że nie grają – no to obowiązkowy w tej sytuacji minus.

Mam nadzieję, że to ostatnie się zmieni.

Na zachęte - jedną Gastro-Lampkę nadaję.

Zwracam się  wielką prośbą do czytelników bloga – o wpisywanie w komentarzach innych miejsc (nie koniecznie restauracji) gdzie można że się tak wyrażę „zaznać Radia”. Nie koniecznie posłuchać, ale na pewno obejrzeć, poczuć. Może się uda wspólnie stworzyć coś na kształt atlasu kulinarno-radiowego, a co lepszym placówkom to i Gwiazdkom Michellina odpowiadające Gastro-Lampki nadawać,a co! Mogła firma oponiarska wejść w kulinarny biznes, to może i nam się uda.
Niech się restauratorzy prześcigają, lepszy serwis zapewniając. Może ktoś się zatroszczy i restauruje nie tylko podróżnych, ale radia-domowników. Służę pomocą.
Szybka niestety :-(
W ramach prac poszukiwawczo – badawczych w temacie niniejszym, wybieram się do krakowskiej Restauracji Radiowej – wielokrotnie obok niej przejeżdżałem, no i do warszawskiego Radio Cafe – chociaż ta druga placówka jak widać po plastikowych głośnikach na froncie ustawionych  - na wejściu ma już co poprawić.

UWAGA: Artykuł nie sponsorowany, ustną zgodę na zdjęcia otrzymałam, a Menu do zabrania na każdym stoliku leżało. Nie mniej tantiemy (w pierogach) z radością przyjmę, Zaiksem nie jestem.


piątek, 11 listopada 2016

Koński Łeb czyli o fal długości, kątową miarą mierzonych

ORION to piękny gwiazdozbiór, jeden z takich na nieboskłonie obiektów, które porządek wszechświata w ludach i cywilizacjach wprowadzają. Już starożytni Słowianie (oczywiście, że nie tylko Grecy i Rzymianie) patrząc w górę w długie (i mroźne) wieczory widzieli różne asteryzmy. Ten jako  jako Wołosożary tj. "do Boga zaświatów (Wołosa)  pal należący, wokół którego woły w koło chodząc, zboże na gumnie młócą”.
 Obrót sfer, obrót w zasadzie miarą kątową mierzony jest. Od babilońskich czasów, kiedy to  dwanaście miesięcy, a każdy po dni 30 dawał ładną liczbę 360 dawało, z grubsza ilości dni w roku odpowiadającą. Zatem taką stopniową miarę mamy, łatwą do wszelakiego dzielenia, bo "mało to pierwsza" liczba (360 znaczy się) jest. Ten podział na stopnie z Natury na geografię, geometrię i inne obrotem naznaczone nauki się przeniósł. A i do radiofonii zawitał, za sprawą obrotowego kondensatora strojeniowego. W takim oto Orionie RSZ-48, najdokładniejszą skalą są właśnie stopnie.
Stopnie (czarne) po prawej, potem nazwy stacji, a w samym środeczku długości fal. Nie dotyczy fal krótkich - zielone.
No nie pełne 360, ale dokładnie połowa tej liczby – tak jak się agregat okręca. Są tam (na skali) i metry dla fal średnich i długich we wnętrzu okręgu schowane, a przez to niedokładne.
  Podział kątowy na stopnie i minuty, a nawet i sekundy bardzo w mojej pamięci umocowało zainteresowanie astronomią, w młodych latach przejawione. Piękny atlas nieba, papierowa dokumentacja tego co nad nami, otrzymałem kiedyś od bardzo życzliwego człowieka. Dedykację tą, a zawłaszcza słowa - na pożytek – głęboko cenie.
I choć mieniło 40 lat, poprzez ten czas liczne gwiazd swoją precesją już świecą gdzie indziej, to Atlas ten jako pamiątkę po Dobroczyńcach zachowałem.
Precyzyjne namierzanie obiektów w Atlasie następowało za pomocą miarki kątowej.
Szczęśliwe uruchomienie ORIONA spowodowało, żem do pełnego blasku zatęsknił. Nie tylko zewnętrznego – politura, ale także dobrego zestrojenia całości. Natrafiłem tutaj na kłopot jeden – mianowicie całkowity brak dokumentacji, tak elementarnej jak np. właściwa częstotliwość pośrednia czy punkty strojenia dla poszczególnych zakresów.  O ile pamięć kolegów z Triody wskazywała (tak samo jak pomiar stanu zastanego) na 473kHz, o tyle częstotliwości do zestrojenia należało z zegarowej skali odczytać. Pośrednią drobno poprawiłem, aby symetryczna była, zachowując zadeklarowaną wartość.

Udało się.
 Rzeczone punkty strojenia były zaznaczone na skali, ale nie miało to precyzyjnego odniesienia w dziedzinie częstotliwości było daleko. Można było dociekać bardziej, niż obliczać ją, z prędkości światła w liczniku wychodząc o długość fali w mianowniku opierając. Ja posłużyłem się tablicami. Bardzo podobnymi jak tablice astronomiczne zawarte w Atlasie Nieba pana Macieja Mazura zamieszczone.niedokładności pomiaru prędkości światła.
Ponieważ radio było z 1948 roku, zatem przed wejściem w życie Kopenhaskiego powojennego ładu fal radiowych, to użycie Telefunken-owskich materiałów było zupełnie na miejscu.
Telefunken  1939 r.
Łatwo dostrzec, że prawie wszystkie stacje (poza Niemcami i Polską) powróciło na swoje powojenne miejsce.  Według nich naniosłem taką nieciągłą, punktową skalę.
Dla długich fal czerwoną – punkty strojenia wypadają na 170kHz i 350kHz - ładnie. Dla średnich (niebieska) jest strojenie trójpunktowe 600kHz, 1000 kHz i 1500 kHz. Dla krótkich niespodzianka – stacji nie ma, ale są przyzwoicie długości fal rozpisane. Byłoby fajnie i równo, ale jakimś sposobem nietrafiana one w 50m i 20m, zatem trudno przyznać, że jest to 6MHz i 15MHz. Być może należy mówić o jakiejś precesji lub też zmianie światła prędkości. Wydaje się jednak, że w 1948  znana była jako C= (299796 +/- 4) km/s i nawet nastająca władza ludowa nie zdołała wprowadzić działami Lenina inspirowanej stosownej korekty do imperialistycznych pomiarów.
Ogłoszenie w prasie o zmianie skal radiowych.
Strojenie całego bębenka cewek ograniczyć musiałem tylko do ustawienia indukcyjności (były ruszane jak dowodził ślad na wosku). Trymery pojemności to proste i tanie w produkcji kondensatory typu owijka cienkim drucikiem na grubszym, które są arcyskomplikowane do naprawy. Pozostałem przy cewkach. W zasadzie na falach długich to ustawienie heterodyny na w miarę prawidłową częstotliwość spowodowało, iż jedyna odbierana stacja PRI, znalazła się na swoim miejscu. Na miejscu i to niezależnie czy w zamyśle projektanta skali miało to być 224, 227 czy 225kHz. Ustawienie obwodów wejściowych na siłę sygnału Warszawy I – wg. napięcia ARW – zupełnie wystarczyło.


Dla fal średnich skorygowanie heterodyny i jednopunktowe ustawienie cewki obwodu wejściowego zapewniło ładną czułość w całym zakresie. Ot, widać że 473kHz to poprawna p.cz. – po ustawieniu tylko cewek – radio jest zestrojone. Krótkie – no nie wypadły olśniewająco, ale to może kwestia propagacji, a może braku ekranu zespołu cewek – co też na indukcyjność ma wpływ.
Konstelacja ORIONA zatem została ustalona. Zupełnie jak ta na nieboskłonie – zgodnie z Obrotową Mapką Nieba – też pięknym prezencie, od profesora Kordylewskiego przed laty otrzymaną.
Pieczątka w lewym górnym rogu mówi wszystko.
Do dzisiaj pamiętam ten wieczór, który mi poświęcił opowiadają o swoim naukowym życiu, swoich księżycach, swojej pasji. Ładnych kilkadziesiąt minut, a może i ze trzy godziny trwał ten ekskluzywny wykład Wielkiego Profesora dla młodzika ze szkoły podstawowej. Wykład wygłoszony i pochłonięty przez jedynego słuchacza do ostatniego słowa, którejś z gwiaździstych nocy na Wysokim Wiechu (1115 m.n.p.) – najwyższym punkcie Bukowiny. Mapka jest materialnym dowodem tego wieczoru, dla mnie relikwią.

Kończę odnowienie obudowy – proste i przyjemne z użyciem politury, trochę zajęcia z bejcowaniem ramki.
Blaszka przed obrotem zabezpieczająca.
Udało się doczyszczenie bakelitowego okręgu skali, jak i pokręteł, jak pisałem wcześniej bezbarwną farba upaćkanych. Te ostatnie za pomocą farby Humbrol nr 5 (biała matt) paseczkiem ozdobiłem, jak w oryginale.
Nakładałem farbę wykałaczką w rowek, po wyschnięciu nadmiar usunąłem przez polerowanie pasta ścierną.

A na koniec kilka warstw szelaku piękny połysk nadało.
Tkaniny w zasadzie nie ruszałem, po ostatnich doświadczeniach – trochę strach.
ORION wznosi się, pięknieje, ale wciąż brakuje mu tej jednej gwiazdki – pokrętła zmiany zakresów.
JA do piwnicy tylko po pomidory wyskoczyłem.
Już prawie miałem kupić szczątki ORIONA, ale zostałem przelicytowany przez kolegę Romana. Ten się zaparł, i wiem, że z jego pasją i zapałem z tych szczątków może powstać radio, chociaż wygląda jak po kosmicznej katastrofie.
Trzymam kciuki.
ORION już świeci, wołów na gumnie nie widziałem, ale mój kolega Paweł astrofotografią się parający Głowę Konia dostrzegł i uwiecznił.
Autor: Pawel Polecki

W atlasie też figuruje:

czwartek, 3 listopada 2016

ORION czyli historia znad brzegu Kamionkowskiego Jeziorka

Będzie to ze 25 lat temu, kiedy to w pięknym narzeczeńskim okresie wielokrotnie (z moją ślubna) spacerowaliśmy brzegiem Jeziora Kamionkowskiego, tuż obok fabryki E.Wedla (d. 22 Lipca). Spacerowaliśmy zazwyczaj za dnia, bo po zmroku opuszczone i rozsypujące się baraczki po dawnym ZWUT-cie (fabryki przez Siemensa wykupionej i zamkniętej) klimat swoisty miały klimat i nie pozwalały bez obawy o portfel wieczorem podziwiać Oriona czy innych gwiazdozbiorów w tafli jeziorka odbijających się.  Gdy po ślubie zamieszkaliśmy na Pradze Północ, to nie wiedzieliśmy, że sąsiednia ulica Ratuszowa, także jest związana z Polskimi Zakładami Tele- i Radiotechnicznymi. Przed wojną jak i zaraz po niej. Nie wiem dokładnie czy to w baraczkach przy ul. Grochowskiej  341 (dawnej numer 30), czy na ul. Ratuszowej pod numerem 11, montowano lub tylko uruchamiano odbiorniki RSZ-48. Odbiorniki budowane na licencji węgierskiego ORION-a jak głosi napis na ściance tylniej.
Fotka zaraz po zakupie.
Mojego ORION-ka kupiłem od handlarza na warszawskim Kole, w zewnętrznie obiecującym stanie. Po otwarciu (pokrywa w zasadzie była dziurawa) okazało się, że jednak stan wnętrza jest mniej zachwycający. W miejsce rzadkiej lampy AZ21 wstawiony był selenowy prostownik,

Od spodu kartonowa zwijka (okładka z brulionu 60-kartkowego) skrywała elektrolit – jak się później okazało solidny 2 x 100uF.
Potencjometr też jakiś taki nowszy, oderwany i latający. Pierwszy filtr p.cz. jak widać po zagniataniach na brzegu kubka - grzebany. Do listy niesprawności należało jeszcze zaliczyć brak ekranu osłaniającego zespół cewek wejściowych/heterodyny, no i pokrętło – jako żywo z któregoś z telewizyjnych odbiorników wykręcone. Ładny wygląd obudowy (i gałek oraz ramki) jak się po bliższej obdukcji okazało był zapewniony przez pędzlem nakładaną farbę olejną. „Podwozie” upaćkanie wyziewami z papierowego kondensatora 0,5uF, oporniki z połuszczoną farbą. Słabo, słabo – oczarowanie powabem, a tu taka szara rzeczywistość.
Ten wielki 0,5uF zanieczyścił spód radia. Elektrolit był naprawiany po 1970 -wspazuje kartonik z brulionu.
Nie wiedziałem czy pokochać, czy porzucić – znaczy się odsprzedać, w inne kochające ręce. ORION-ki mają swoje grono fanatyków, jest to radyjko ładne, skala zegarowa i ogólnie ma klimatyczny charakter.
Głośnik miał zakwaterowanego pajączka.
Tak się złożyło, że przy mojej pierwszej żarliwości do Oriona dużą prace zleciłem kolegom, którzy prześliczną ściankę z preszpanu wycieli, wierząc w sukces związku. Nawet trudną do zdobycia AZ21 kupiłem.
Piękna i nowa AZ21.

Co tam, z sąsiadem z klatki obok ugadałem wypożyczenie gałki do ORION-ka w celu skopiowania.
No, nie można tak. Jak się podjęło zobowiązanie to trzeba je wypełnić. Na warsztat.
Udało się bezboleśnie usunąć selen, ba okazało się, że żarzenie 4V pozostało nietknięte Po dwu godzinach pierwsza diagnoza, i to pozytywna – transformator sieciowy całkowicie sprawny – nie grzeje się, napięcia są - jest OK. Transformator głośnikowy, cewki głośnika sprawne. Oj, odnajduję ja zalety tego egzemplarza, odnajdę.
Rezystory wyglądają słabo, nie mniej trzymają wartości.
Nie bardzo wiedziałem co z nimi czynić, koledzy na forum nie mieli gotowej recepty, więc pozwoliłem sobie na eksperyment. Po wymyciu (o ile to było możliwe) spirytusem, a miejscami i benzyną ekstrakcyjną pomalowałem je lakierem izolacyjnym, takim do płytek PCB.
Mam nadzieję, że w czasie pracy 150 stopni Celsjusza nie przekroczą. Kondensatory papierowe okazały się jedną wielka katastrofą. Co ciekawe zda się, że węgierska smoła jakaś inna jest od stosowanej w polskich wyrobach. Po latach widać, że smołowe korki skurczyły się i żadnymi korkami nie są. Wilgoć to jakby zaproszenie miała do środka. Pomiar pojemności wskazuje prawie dwukrotnie wyższe parametry – typowe niedomagania. Ponieważ konstrukcja kondensatorów, a dokładniej samych zwitek (końcówki cynfolii są szczelnie zalutowane) firmy REMIX jest odmienna niż Telpodu – nie ma szansy na wygotowanie w parafinie.
To jasne to zalutowan cynfolia.
Trudno – robimy inserty. Oryginalnej smoły nie bardzo dało się użyć, ta węgierska dziwnie się topiła. Na szczęście otrzymany od kolegi elektryka (od wysokich napięć i prądów) kawałek czarnej substancji doskonale spełnił swoje zadania.
Za to oryginalne papierowe rurki zachowały się doskonale. Będzie na ogląd przyjemnie. Przy okazji stwierdziłem, że niektóre kondensatory oznaczone na schemacie 2T w rzeczywistości mają 20nF (typowe sprzęgające dla toru m.cz.) inne 2T to jednak 2nF a 1T to także 1nF. Coś co można odczytać jako 0,1pF to oczywiście 1,0uF. Precyzja kreślarza w kopiowaniu greckiej litery, zniweczone przez kolejne kopiowania i cyfrowa obróbkę. Nie „p” tulko „μ”. Jedyny dostępny schemat widać ma błędy i niedoskonałości. Zatem pozwólcie errata.
Schemat poprawiony.
W miejsce elektrolitu 2x16uF i tego wielkiego 0,5uF pozwoliłem sobie zbudować taki agregat owinięty preszpanowym karkasikiem. Coś kopiuję kogoś kto w siedemdziesiątych latach naprawiał tego ORION-a : -) Radzimy sobie jak możemy.
Dodatkowo Blaszka zabezpieczająca potencjometr przed obrotem.
Zamiast niebieskich drucików udało mi się zastosować blaszaną tasiemkę – z zacisków do blaszanych kanałów kominowych.
Ponieważ zabawa z czyszczeniem i malowaniem rezystorów, wymianą kondensatorów wymagała wiele rozlutowań i ponownych połączeń, postanowiłem uruchomienie przeprowadzić z zastosowaniem dodatkowego sprawdzenia. Metoda ta opiera się na pomiarze rezystancji od każdej nóżki lampy (lub innego punktu charakterystycznego) do masy lub odpowiednio do wspólnego plusa napięcia anodowego. Na podstawie układu nóżek i schematu odbiornika określiłem oczekiwane wartości rezystancji i przygotowałem stosowną tabelkę. Troszkę zabawy w rozwiązywanie układów rezystorów było – ok. lubię to. Czasami oczekiwana rezystancja znajdowana była trochę oględnie – na przykład, gdy mamy do czynienia z opornością uzwojenia.
Wersja finalna po poprawkach.
Przy pomiarach trzeba pamiętać, że rysunki (i numeracja) wyprowadzeń lamp jest prowadzona od spodu chassis. Mierząc od góry należało się poruszać w kierunku określanym jako CCW (odwrotnie jak wskazówki zegara), nie zaś CW.
Pomiary wykazały całkiem sprawne radio.
Jeszcze z błędami - na szczęście w teorii, nie praktyce.
Podłączenie zasilania po jednej lampie poczynając od AZ21 potwierdziło to. Generalnie radio (przynajmniej takie jak to, należy uruchamiać od końca. Wtyczka, kabel zasilający gniazdo bezpiecznika sieciowego … chwila w moim ORION-ie nie ma takowego ?!? Na schemacie jest – sprawdzimy.
Pierwsze zasilanie odbyło się z poborem tylko w obwodzie żarzenia. Chciałem sprawdzić czy transformator sieciowy jest sprawny. Napięcie 6,7V przy 230V na wejściu i obciążeniu jedynie żarówką skali.
Pierwsza gwaiazda w konstelacji.
Przy włożonej AZ21 mam anodowe – wysokie, aż 490V się uzbierało. Dobrze że elektrolity na 450V zastosowałem, może wytrzymają uruchomienie. Przy doborze pojemności już nie byłem wierny oryginłowi i kondensatory po 33uF dałem. Wg. schematu ORION miał o połowę mniejsze, ale przed moją naprawą były kilkukrotnie większe – przekraczając dopuszczalne dla AZ21 Ladekondensator - 60uF.
Po kilku minutach wygrzania wstawiamy EBL21, znów sukces. Pojawiło się ujemne siatkowe -6,2V i odpowiednio mniejsze gotowe dla ECH21. Brum grzecznie pojawia się po dotknięciu siatki śrubokrętem, ale oszczędny. Anodowe spadło do wartości oczekiwanych 280V – widać zasilacz do tzw. miękkich należy, gdzie rezystancje uzwojeń swoją rolę mają.
Kolejna ECH21 – super - mamy wzmacniacz m.cz. Nawet ładnie sinusa przenosi. Bez większych zniekształceń. Okazało się, że rezystor w anodzie triody 270k jest bardzo na miejscu. Schemat wykazywał 100k, ale przy mniejszym prądzie też jest ok.
Ostatnia ECH21 i możemy sprawdzić cały tor p.cz. Tu niespodzianka, pośrednia jest inna niż oczekiwane 465kHz, koledzy z Triody potwierdzili że 473kHz jest jak najbardziej prawidłowe. Przy okazji okazało się że latające cewki filtru p.cz. pod chassis i cewka eliminatora to wada – brak bakelitowych śrub mocujących. Korzystając, że cewki w bębenku takimi samymi są mocowane odlew zrobiłem.

Nie idealny, ale podmieniając te z bębenka mam estetykę i solidne mocowanie.
Radio zagrało na wszystkich zakresach od razu i bez większych uwag. No trochę trzeba będzie dopieścić, jak to w związku.

Gałeczki jak wspominałem upaćkane jakąś olejna farbą. Usunąć to zeskrobując można, ale po kilku minutach moczenia w acetonie lakier sam zlazł, no może namiękł na tyle że dał się łatwo sunąć, polerowanie i odtworzenie ozdobnego paska pozostało do zrobienia.
Pozostaje obudowa – już usunięty lakier, od sąsiada z klatki obok wypożyczyć pokrętło do skopiowania. Politurka, no i może pokuszę się termo transferem odtworzyć napisy na preszpanowej ściance. Będzie ORIONEK w pełnej krasie. Trzeba zadbać, jak w związku.