poniedziałek, 21 listopada 2016

Kosmiczna koincydencja czyli o ludziach, którzy innych nakręcają

Obiegła ostatnio media informacja o satelicie, który to po 46 latach się przebudził i rozpoczął transmisje danych.  Został wystrzelony w 1965 roku, czyli mój rocznik. A jeśli dokładnie porównać datę startu - 11 lutego, z datą moich narodzin końcem października, to istnieje wcale nie zerowe prawdopodobieństwo, iż TO był dokładnie ten sam moment. Może to przypadek, może nie.
Lincoln laboratory LES1 1965. Za Wikipedią.
Satelita LES1 był przeznaczony do wykonania testów łączności w paśmie 8GHz, po wykonaniu zadania i kilku latach służby – skreślony z użytkowania przez profesjonalistów. Od tej pory był wielkim podróżnikiem. Z zaskoczeniem w roku 2013 jego sygnał telemetryczny został odebrany na częstotliwości ok. 237MHz. Wyłapany został nie przez specjalistyczne laboratoria czy służby nasłuchowe, ale przez radioamatorów, a dokładniej przez Phila Williamsa G3YPQ, który to zidentyfikował LES1 jako źródło. Co ciekawe, do odbioru została użyta ta sama technika (SDR) której ja używałem by odebrać sygnał z Wegi. Szczegółowa analiza sygnału, jego fluktuacji, pozwoliła określić także zachowanie się satelity, jego rotację itp.

To amatorzy dzięki zapałowi i pasji potrafią czasami dotrzeć dalej, osiągnąć więcej niż najemni pracownicy wykonujący swoje służbowe obowiązki.  Dzięki ich pasji i zaangażowaniu ten świat się kręci i rozwija. Dobrze, że są także ludzie, którzy potrafią inspirować, rozkręcać i napędzać innych do działania. O jednym z takich propagatorów, animatorów jest ta historia, ale po kolei.

Kosmos, rakiety i satelity są w mojej pamięci w zasadzie praprzyczyną wszystkich zainteresowań techniką we wszystkich aspektach. Nie potrafię dokładnie określić czy był to rok 1973 czy też 74, ale pozostałe okoliczności:  Zakopane, górne Krupówki, Składnica Harcerska i tu z fotograficzną dokładnością określona przeszklona gablota po prawej stronie od wejścia i książka – Paweł Elsztein – W Kosmosie.
Troszke podniszczona okładka - prawdziwy skarb we wnętrzu.
Namówiłem Tatę by mi ją kupił. To było dokładnie to miejsce, ten czas i ten przedmiot. W ciągu kilku dni każda kartka była przestudiowana, każda rakieta przemyślana, a każdy obrazek satelity dziesiątki razy przemyślany. Ta książka stała się zaczynem, rozbudziła i wyobraźnię, pragnienia i nakreśliło świata postrzeganie przez kilkuletniego chłopaka.
Modelarstwo 
W konsekwencji pokierowało całym jego życiem. Z radiowych elementów nie było tam wiele – ot opis amatorskiego satelity OSCAR  1, łącznie z troszkę jak gdyby nieporadnie narysowanym schematem nadajnika.


Historia, która stoi za tym amatorskim satelitą jest bardzo ciekawa. Został on wyniesiony w kosmos, tak trochę na dokładkę, „na łebka” jak to się mówiło. Wszystko za sprawą zapaleńca -  Lance Ginner, K6GSJ załatwiał pozwolenia, budował i testował satelitę. Nie sam - w gronie amatorów - entuzjastów.
Ta radość - nie do opisania. Foto za www.amsat.org
Nawet znalazł miesjce w rakiecie gdzie się mógł zmieścić, nie przeszkadzając głównemu ładunkowi. To miejsce także nadało kształt samemu satelicie.
OSCAR, podobnie jak Sputnik 1, nie miał żadnej aparatury retransmisyjnej, a tylko nadajnik nadający  w paśmie amatorskim UKF (144.9830 MHz) sygnał „HI” w kodzie Morsea. Ci którzy troszkę telegrafii liznęli  - wiedzą, że ta kombinacja składa się z samych kropek, zatem nadajnik zużywał dużo mniej energii niż przy kombinacji kresek i kropek. Co się okazało ten schemat nadajnika w książce Pana Pawła był jak najbardziej prawidłowy.No może jednej kropki zabrakło ;-).

Na początku lat sześćdziesiątych po prostu nie było tranzystorów, które mogły by pracować na tak wysokich częstotliwościach i końcówka mocy (140mW) to powielacz częstotliwości na diodzie waraktorowej podwajający sygnał kwarcem stabilizowanego generatora.
Nadajnik OSCAR 1. Foto za www.amsat.org
Schemat ten został opublikowany przez autorów – ot tak dobra praktyka dzielenie się wiedzą. Satelita został w całości zbudowany siłami amatorskimi, a łączny koszt elementów zakupionych to 68 USD. Śmiesznie mało, a wynik cudowny. Działał trzy tygodnie – zasilany był bateryjnie. Więcej materiałów tutaj.
Wracając do książki, tak się zdarzyło kilkanaście miesięcy temu, że przeglądając sterty prawie-makulatury w jednym z nazwijmy to „antykwariatów” na warszawskim Służewie, natrafiłem na  książkę „W Kosmosie”. Mój egzemplarz już dawno w proch się obrócił, kartki się rozsypały i gdzieś zaginął. Ten kupiłem z czystego sentymentu, wsiadłem do samochodu, włączyłem radio, Trójkę i po mieście sprawunki pojechałem załatwiać. Uwagę moja przykuła audycja – „Godzina prawdy” doskonale w Trójce przez Michała Olszańskiego prowadzone wywiady. Utraciłem początek więc przez kilka minut interlokutor był postacią tajemniczą. Widać (słychać raczej) osoba wielkiej kultury, urodzony gawędziarz i obdarzona wielkim darem przyciągania uwagi słuchacza. Z każda sekundą audycja (do odsłuchania tutaj) stawała się ciekawsza, a gdy padło nazwisko – zaniemówiłem. Paweł Elsztein.Jego autorstwa książka leżała na siedzeniu obok. Koincydencja niewiarygodna. Ponad 40 lat i z dokładnością co do godziny.
Odzyskałem książkę i poznałem autora. Mam zatem cel – uzyskać autograf.
W poprzednim tygodniu udało mi się przez znajomych pozyskać numer telefonu i ku wielkiej radości umówić na spotkanie. Pan Paweł był do minuty dokładny, na bardzo serdecznej rozmowie spędziliśmy tylko pół godziny – biegł (dosłownie) na kolejne spotkanie
. Emocji było pełno, radość ze  spotkania przeogromna, a książka z tym autografem stała się bezcenna.
Pan Paweł powspominał odbiornik Telefunkena – radio o wspaniałym brzmieniu, zarekwirowanie przez Niemców, ja zostawiłem swoją wizytówkę, a na odwrocie adres tego bloga. Może skorzysta.
Kilka dni temu, zaskoczenie ogromne - odebrałem telefon od Pana Pawła. Zaprasza na swój odczyt w bibliotece. Będą na pewno – człowiek się czuje jak W Kosmosie.
Jeżeli ktoś może przyjść na ul. Strzelecką 21 – zapraszam. Pan Paweł sie ucieszy ogromnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz