sobota, 6 kwietnia 2013

Kołyska - czyli mała rzecz a cieszy

Z biegiem lat się zapomina, ile trudu i cierpliwości wymagało opiekowanie się małymi dziećmi (dzisiaj moje potomki mają 10 i 18 lat). Pozostaje wspomnienie o kwadransach spędzonych na uspokajaniu malucha i wprawianie go w dobry nastój, czasem w błogi sen. Najlepiej było to robić na rączkach - raz na nóżki, raz na plecki, raz na nóżki  raz na plecki ... - aż pot zaczynał kapać
Bardzo pomocna była w tym kołyska - wieszana lub winny sposób wykonany przyrząd ululający. Raz w jedną, raz w drugą, raz w jedną, raz w drugą ... maluch bezpieczny i bujać można długo.

Wracając do meritum.
Po wyjęciu chassis potrzebujemy nim manipulować tak aby dostać się i od strony elementów i od strony połaczeń. Od góry i od spodu, od góry i od spodu, od góry i od spodu - i tak kilkanaście razy na godzinę. A pacjent delikatny - bo to i lampy i antena ferrytowa, aż strach.

Widziałem kiedyś w jakimś czasopiśmie opis takiej "obrotnicy" dla urządzeń lampowych, która to pozwalała w prosty sposób dostawać się z każdej strony do ukłądu. O ile pamiętam była to konstrukcja rodem z warsztatu metalowego, z użyciem walcowanych kształtowników i spawania, a może i tokarki. Na oko - kilkanaście godzin pracy w dobrze wyposażonym warsztacie, po za moim zasięgiem.

Jako żywo przypominała mi ona konstrukcję, którą mój Tata wykonał latach siedemdziesiątych, aby przewrócić na bok samochód, a była to najprawdziwsza Warszawa 232.
Konstrukcja owej kołyski, aż niewiarygodna w naszych czasach, wykonana była z rur co najmniej 3/4 cala, przyśrubowana była do bębnów kół opierała się o dach i pozwalała bezpiecznie obrócić i położyć na boku ponad tonowy samochód na boku. Cud mechaniki wykonany w przydomowym warsztacie. A wszystko po to by wykonać operację "bitex-owania " czyli zabezpieczanie spodu - jeden raz !
To nie jest Ta Warszawa to Pobieda, a Tata stoi drugi od lewej. Zdjęcie z wojska 1948 lub 49 rokk.

Szkoda, że nie zachowało się żadne zdjęcie tej konstrukcji wykonanej ogromnym wysiłkiem, ale przede wszystkim z wielkim pomysłem. Z perspektywy lat, coraz większym szacunkiem darzę te wspomnienia i wzrasta podziw dla mojego Taty.

Ale idea pozostała - trzeba bezpiecznie obrócić na bok. Lepiej powiedziawszy: na plecki, na nóżki i na plecki, na nóżki ...

Realizacja okazała się prostsza niż można by sobie wymarzyć, za kilkanaście złotych  (od sztuki) znalazłem w sklepie (markecie ogólno-budowlanym*) dwa sklejkowe kątowniki, idealne do tego celu.
Wystarczyło wywiercić dwa otwory (ba w chassis wykorzystałem istniejące gwintowane otwory) i cała kołyska jest gotowa.
Kątowniki przykręcone

Od spodu jest miejsce na cała wtyczkę, kable się nie plączą.
 Może i przydałyby się szersze kątowniki, ale ponad 30 PLN za sztukę nie dam, przesadzili z ceną * . 

I na pleckach. Zarówno w jednej jak i w drugiej pozycji stoi stabilnie.
I tak na nóżki, i na plecki, a cyna cały czas kapie.

* - za karę żadnej reklamy dla tego marketu nie będzie. Naprawdę nie rozumiem dlaczego co prawda 2x szersze kątowniki  kosztują ponad 2x więcej. A że kawałek wygiętej sklejki kosztuje kilkanaście złotych to już rozbój.

Pora Relaksa - czyli przed Menuetem posiedzieć warto

Według rosyjskiej tradycji jest dobrze przed podróżą posiedzieć. Postanowiłem, iż przed Menuet-em będzie Relaks.

Sam odbiornik dzielnie towarzyszył przez wiele lat moim teściom na działce, gdzie odtwarzając dźwięki Warszawy I, akompaniował pieleniu grządek i innym ogrodniczym pracom.
Sam o odbiornik jest bardzo zbliżoną konstrukcją do Menueta UKF, zbliżoną wnętrzem (prawie identyczne pomijając brak gramofonu) bo z zewnątrz przedstawiał się zupełnie odmiennie -tj. jak na tamte czasy nowocześnie. Dwa zdjęcia i krótki opis można znaleźć na stronie http://oldradio.pl/. Powstał w 1967 i był  jednym z nie co ponad 5 tysięcy wyprodukowanych.

U mnie od razu został podzielony na dwie części - po obdarciu z co grubszego popękanego lakieru obudową zaopiekował się mój szwagier - renowator amator. W jego rękach teraz papier ścierny i pędzel, aby obudowa odzyskała swój dawny blask. Wierzę, że mu się uda - parę mebli już przywrócił do użytkowania.
Obudowa przed finalnym szlifowaniem.
Niestety obudowa ma drobne, ale widoczne ubytki  okleiny. W poszukiwaniu kawałka mahoniowego forniru udałem się na ulicę Stalową, w sercu Starej Pragi, gdzie w głębi podwórza znajduje się jedno z Miejsc Cudownych.
Kilkanaście minut jakie miałem na pierwszą wizytę w zupełności wystarczyło, bym wiedział, iż to jest to miejsce, które w mojej przygodzie będę odwiedzał wielokrotnie. Po materiał, po klej, po lakier a może i po politurę ale zawsze by porozmawiać, by się dowiedzieć. Wreszcie by poczytać stare książki - mała biblioteczka wyciągniętych ze strychu podręczników stolarstwa jest udostępniana do poczytaniu na miejscu.

Poniższa reklama jest całkowicie i zupełnie zasłużona.

Za 3 złote otrzymałem tak duży kawałek pięknego forniru, który wystarczyłby na pokrycie całego wierzchu radia, a nie tylko ubytków.  Będę wracał na Stalową, może razem ze szwagrem.

Posiedzimy, porozmawiamy. I wiem, że od politury nie będziemy się przejęzyczać tak jak w mistrzowski sposób czynił to Stanisław Tym 

Wojtek