środa, 25 września 2013

W poszukiwaniu niedoskonałości czyli homeopatia w służbie człowieka

Proszę mi wierzyć, nie wierze w działanie środków homeopatycznych. Uważam to za ślepą gałąź medycyny w XIX wieku, która 100 lat później stała się żyłą złota dla wszelkiego rodzaju pseudonaukowych naciągaczy.

Moje podejście bardzo dobrze ilustruje następujący filmik.

Nie mniej technologie tam stosowane, a dokładnie jedną - rozcieńczanie - zastosowałem w odtworzeniu moich zabytków.

Dawno, dawno temu materiałem szlachetnym było drewno i kość słoniowa. Nie znam żadnego radioodbiornika, ba nawet legendy o takim, w którego wystroju zastosowano by ten piękny i cenny ( i jakże brutalnie i niegodziwie pozyskiwany) materiał. Trzeba by się cofnąć sto lat (z naszych czasów, czy 50 od złotej epoki pięknych radioodbiorników) by kość słoniowa była dostępna i budziła tylko zachwyt.

Nie dziwi więc fakt, iż niektóre elementy wykonywano bądź to z malowanego drewna (ramka Menueta) lub też z tworzyw sztucznych. Tworzywa te szybko znalazły swoje miejsce w radiofonii, czy to na całe obudowy (bakelit) czy też na ich elementy lub też klawisze, pokrętła czy znaki towarowe.

Nie bardzo wiem z czego i jaką dokładnie technologią tworzone były znaczki -D-I-O-R-A- czy nazwy Ramona, Calypso lub Menuet, które to trafiły do odtworzenie do mojej piwniczki. Fakt jeden były one w swoich czasach fabrycznych w kolorze, powiedzmy onej kości słoniowej. Przypuszczam, iż raczej był to efekt niedoskonałości składników chemicznych niż specjalne barwienie, nie mniej efekt piękny i doskonale współgrający z drewnianą obudową.
Oryginały w stanie zastanym
Uzyskiwane przez mnie odlewy, z nowoczesnych żywic miały dużą inklinacje w stronę koloru białego, bardzo białego. Z dużą pewności można założyć, iż w składzie takich żywic są środki wybielające.  Oczywiście kolor typu "kość słoniowa" można znaleźć w dziesiątkach farb i lakierów, ale nie w barwnikach do żywic stosowanych. Tutaj pole jest bardzo zawężone do barw podstawowych. Nie mniej kropelka żółtego może uczynić pożądany kolor z wiadra żywicy.

Nie miałem wiadra, i nie potrzebowałem tyle żywicy. W pojedynczej porcji, by zapełnić moje formy ze znaczkami 2 cm3 żywicy i 2 cm3 utwardzacza były aż nadto i część zastygała w kubeczku po zalaniu formy.

Zastosowałem więc rozcieńczanie, do nabranych ok 10 cm3 zmieszanej żywicy dodałem kilka mm3 barwnika lub nawet mniej - o tak na koniec patyczka. Dostawca radził by nie dodać więcej niż 3% barwnika =, ja pomimo, iż zszedłem na poziom bardzo bezpieczny, to jest grubo poniżej promila, otrzymałem zdecydowanie żółtą substancję.
Odlałem część żółtego i zmieszałem z kolejną porcją czystej, białej żywicy. Kolejne mieszanie i kolor może troszkę może za żółty, ale próbujemy.

Rezultat po wyjęciu z formy okazał się zadowalający, kolor finalnych odlewów był jednak za jasny.

Domieszałem trochę żywicy uprzedni zabarwionej i po kolejnym teście stwierdziłem że w strzykawce mam 20 cm3 żywicy o właściwej koncentracji barwnika. nie było tak trudno - metoda iteracji się sprawdziła. Dokładnej potencji barwnika nie potrafię określić, przyjmijmy że było to 3C :-), jednak jego działanie widać gołym okiem- jest ładnie.
Od góry czysty, pierwsza iteracja i najniżej efekt zadowalający. 

Teraz co kilka godzin odlewam komplet znaczków -D-I-O-R-A- (dorobiłem kreseczkę - trochę za duża, ale w silikonie źle się rzeźbi, trzeba poprawiać po wyjęciu z formy).
Pierwsza i druga iteracja.

W formie ze znaczkami także ujawniły się bąbelki powietrza w silikonie i koniecznym jest odcinanie nadlewków. Nie mniej jestem zadowolony że prostymi środkami udało mi się odtworzyć brakujące elementu. Czekają większe wyzwania - całe klawisze.
Czeka na mnie taka szczerbata, ale jakże piękna.

Ponieważ logotypów jest dużo więcej niż będę mógł uratować w ciągu kilku lat to chętnie się kilkoma sztukami podzielę. Proszę o informacje gdzie wysłać najlepiej na e-mail: wojciech.taras (at)gmail.com.

Musze kończyć, córka się rozkasłała i muszę zaaplikować STODAL - na nią działa.

AKTUALIZACJA

Napływają już pierwsze zdjęcia znaczkim upiększonych Menuetów.
MENUET kolegi Mariusza prezentuje się naprawdę ładniej ze znaczkiem.
Ja ciągle się przygotowuję do "formy doskonałej"

poniedziałek, 23 września 2013

Dwa + Jedna - czyli zapiski dla przyszłych pokoleń na kartkach starych zeszytów.

W mojej kolekcji zebrałem trzy oryginalne znaczki - nazwy modeli Diory.

Kupiłem logo Menuet-a, z mosiężnej kratki odpadł Calypso, a Ramonę ostrożnie oderwałem z tkaniny. Może niestety niezbyt ostrożnie, bo rozpękła się :-(
Ale kobiety tak mają że czasami są, aż nadto humorzaste i miast zająć się zabawą w rozmnażanie, to pokazują nam tą ciemniejszą stronę.

Trudno zlepię, nawet plasteliną.

Postanowiłem skopiować sobie te znaczki dla siebie i przyszłych pokoleń. Co prawda moje doświadczenia są mizerne - znaczek DIORA, ale bez załamki się zabrałem do przygotowania matrycy silikonowej.

Próby utwierdzenia znaczka do płytki szklanej za pomocą wosku pszczelego, niestety nie dały dobrych rozwiązań. Najskuteczniejszym okazał się butapren. Po lekkim zaschnięciu obskrobac trzeba do okoła - klej wypływa.
Mam nadzieję iż uda mi się oddzielić te bezcenne obiekty z powrotem.

Co by nie mówić oprócz dwu tańców, skrajnie odmiennych znalazła się i dama. Chociaż przyznać muszę, iż przyglądając się szczegółom, to akurat do tego logo plastyk i grawer się nie przyłożyli.


Ramona nieco poprawiana i sztukowana plasteliną i woskiem 

Technologia wykonania odlewu silikonowego - już sprawdzona, chociaż ilość znacząco większa, dużo mieszania i niestety więcej bąbelków ;-(

W trakcie zalewania silikonem - nagłe olśnienie - nie posmarowałem, tylko Menuet został opryskany olejem silikonowym. Ramona i Calypso zalane jak były. Skrupulatność, precyzja i dokładność to są wielkie cnoty każdego Radioodtwarzacza ;)

Nocka była spokojna, ale rankiem co prędzej pobiegłem do piwnicy.

Ulga wielka, nie wszystko stracone - tylko loga nie posmarowane wykazały wielką adhezyjnośći wpuściły silikon pomiędzy szkło i napis. Oczywiście tak gdzie nie było butaprenu.

Ale generalnie nie jest źle.

Po czterech próbach z napisem -D-I-O-R-A wracam do technologii z  próby #1 - z papierem. Ale nie gazetowym, bo stwierdziłem iż farba drukarska bardzo łatwo jest rozpuszczalna w silikonowych środowiskach.

Użyłem papieru z bardzo zabytkowego zeszytu, wręcz kultowego zeszytu w kratkę, 16 kartkowego z fabryki w Kluczach.
 Któż z nas nie pamięta takiego wyrobu.Papier kategorii III. Wystarczająco chłonny i wystarczająco separujący.

O dziwo rezultat jest zaskakująco dobry, wręcz fantastyczny. przyjdzie tylko skorygować troszkę nadlewów po bąbelkowych w Calypso, ale generalnie jest super. 


Postaram się też lekko podbarwić żywicę, te odlewy są są białe. Mam trochę żywicy i całe 15 kartek!

Na dobranoc jeszcze jedno zdjęcie,


niedziela, 22 września 2013

-D-I-O-R-A - czyli odtworzenie marki. Dzień 2

Mądrość ludowa mówi, że "z problemem należy się przespać".
Podzielam ta opinię, wydaje mi się, iż istnieją co najmniej dwa czynniki dlaczego ranek jest mądrzejszy od wieczora: wygaszone zostają emocje i cały umysł (o ile nie dręczyły nocne koszmary) jest wypoczęty.

Zda się jednak, iż istnieje jeszcze dodatkowy czynnik - z dużym prawdopodobieństwem nasz mózg pracuje w nocy rozwiązując zagadnienia, na które w dzień brakuje mocy obliczeniowej lub też wykorzystają obszary mózgu przeznaczone do innych czynności.

Mam nadzieję, iż syn mi opowie jak to się dzieje, znalazłem u niego w czytaniu taką oto książkę.

 A ponieważ w okresie wakacji pozwala sobie dłużej pospać to ma to lepiej przemyślane.

Wróćmy jednak do piwnicy.

Żywica związała bardzo ładnie, silikon też ładnie odchodzi. Słowem technologia i prosta i dobre rezultaty dająca.
 Udało się znaczek w całości wyjąć - trzyma się, jest solidnie przytwierdzony do gazety.

Za solidnie przytwierdzony, co gorsza gazeta przywarła także swoimi barwnikami i jej wydarcie ze znaczka będzie i pracowite i może nie dać najlepszego efektu. Kolorowa prasa nie nadaje się do naszego zadania.
Z doborem właściwych materiałów i sposobów czasami jest wielka loteria


Próba #2 - po nocnych przemyśleniach wpadłem na pomysł by jako przekładki użyć papieru kondenstatorowego.
 W koszu były jeszcze pozostałości oryginalnego "kartofla" więc ze zdobyciem materiału problemu nie było żadnego.
Co więcej jest on prawie przezroczysty, co pozwala obserwować wypełnienie formy i ewentualne poprawki przed zastygnięciem. Ciekawe jak będzie odchodził - nie pryskałem WD40.


Efekt finalny jest lepszy niż zadowalający, taki na czwórkę minus (w starej skali ocen), ale wierzę że uda się uzyskać lepsze rezultaty. dla podkolorowania trzeba by kropelkę żółtego barwnika dodać, nie wiem na jaką objętość żywicy by otrzymac bardzo dobry efekt.

Cóż przyjdzie poeksperymentować - przez trudy do gwiazd.



ODLEW #2

 Drugie podejście dało dużo lepsze rezultaty.


Zastosowanie papieru kondensatorowego powoduje, iż nie ma potrzeby smarować i nasycać żadnym preparatem. Ale nade wszystko, nie przechodzą do odlewu żadne włókna i zabarwienia.

Przebarwienia od spodu są aż nadto widoczne

Z niedostatków wymienić należy bardzo cienkie błonki z żywicy powstałe na styku silikonowej formy i papieru. Papier gazetowy wchłaniał nadmiar żywicy, kondensatorowy nie.

Z formy i odlewu delikatnie nożem można je usunąć. Dużo łatwiejsze niż wydzieranie papieru.


Metoda zdecydowanie  może być lepsza.


Łączenie nocnych przemyśleń i dziennej praktyki przynosi rezultaty najszybciej - pracujemy 24h na dobę!

ODLEW #3

Totalna porażka.

Dla dobra czytelnieka nie publikuję żadnych zdjęć. Papier kondensatorowy (powtórnie użyty) przywarł do odlewu. Bąbelki powietrza poprzez zjawisko karbu spowodowały połamanie odlewu przy wyjęciu z formy.

Stwierdziłem, iż do mieszanki użyłem nie wstrząśniętej żywicy. James Bond miał częściowo racje wszrząśnięta i potem zmieszana. Sama żywica po postaniu w słoiku rozwarstwia się :-(  Nabrałem strzykawką tylko wierzchnią warstwę i stąd moje problemy, a przynajmniej ich część.

UWAGI i NAUKI:

- papier z kondensatora nie jest panaceum, stosować co najwyżej raz,
- drobne i cienkie pozostałości żywicy (nadlewki ) są nie takie łatwe do usunięcia.Elektryzują się i lepią do czego popadnie - głównie do formy.
- należy ZAWSZE DOBRZE wymieszać składniki oddzielnie przed zmieszaniem razem,
- odpowietrzać, odpowietrzać i odpowietrzać. Im cieńsze detale tym dokładniej.

ODLEW #4

Wróciłem do papieru, ale nie gazetowego, tylko użyłem cienkiej białej serwetki - mam nadzieje, iż zwiąże nadlewki a nie zakłóci samego odlewu. Spryskałęm formę silikonowym olejem. Nie bawię sie w papier kondensatorowy.

Kolejna porażka - odlew OK, ale serwetka przykleiła się do szkła. Kolejna porażka. Oj, chyba wrócę do papieru gazetowego.


sobota, 21 września 2013

-D-I-O-R-A - czyli odtworzenie marki. Dzień 1

Logo, marka, znak znak firmowy - wiele opracowań, publikacji i analiz jest podejmowanych, aby zdefiniować, określić i ocenić wartość czego co z natury swojej nie ma materialnej wartości, a jedynie jest tej wartości reprezentacją.

Reprezentacją żyjąca umysłach tych, którzy ta markę tworzyli jak i tych którzy byli jej, nie znajduję innego lepszego słowa - konsumentami. Ja zaliczam się do drugiej grupy.

W minionym okresie nie było tych dobrych marek za wiele, dlatego ich znaczenie istnieje do dnia dzisiejszego, tworząc w umysłach konsumentów wartość.

Do jednej z takich marek należy DIORA, prosty nagram słowa RADIO, ale jednocześnie słowo klucz doskonale definiujące dany produkt jako powstały w Dzierżoniowie.

Przyznam, iż pierwsze Calypso wpadło w moje ręce tylko dlatego, iż miało prawie doskonale zachowany subtelny i delikatny napis na przodzie. Miny i zdziwienia sympatycznej Pani sprzedającej nie zapomnę - "Z tego całego radia potrzebuje Pan tylko znaczek?"

Wszystkie pozostałe Menuety czy drugie Calypso miały ledwo odłamek lub tylko ślad na dolnej belce wskazujący, że jest to produkt tej fabryki. Widać nie projektowano tego znaku tak aby przetrwał kilkadziesiąt lat, nadrzędne były względy (jakbyśmy to teraz powiedzieli) designerskie. A te z lat 60-tych to sama wierchuszka światowa.

Nie tylko znak się nie utrzymał fabryka też nie przetrwała - smutna historia tutaj. 

Postanowiłem skopiować   odtworzyć  znak DIORA, znaczek znaczy się.

Z początku próbowałem nawiązać kontakt w sympatycznymi młodymi ludźmi dorabiającymi gałki do starych i bardzo starych odbiorników - RETRORTV.COM. Finalnie jednak zdecydowałem się na domowe eksperymenty, a to głównie za przyczyną iż najcenniejszy znaczek tkwił przytwierdzony do obudowy i strach go było w jakikolwiek sposób naruszyć.

Wstępny wywiad, rozmowa z Tatą kolegi mojej córki , oraz przeglądnięcie kilku forum modelarskich upewniło mnie i dam radę, a przynajmniej warto spróbować.

Technologia ponoć prosta - forma silikonowa i odlew z żywicy.

W Lesznie zakupiłem zestaw odczynników, przyszedł bardzo szybko i zda się dokładnie to co potrzebuję. Ponieważ jeszcze dodatkowo doradzono to pozwolę sobie na miko-reklamę POGMAR


Brak wiedzy i doświadczenia był przeogromny, trudno ruszamy.

Pierwszym krokiem było wykonanie negatywu silikonowego.

Znaczek na ile to było możliwe postarałem się oczyścić, nawet troszkę zdzierając klej czy lakier którym był oryginalnie przytwierdzony. Miejsce zostało otoczone przez wał ulepiony z plasteliny - córka z radością pozbyła się swoich zapasów.
 Następnie pokryłem cienką warstwą środka rozdzielającego
W połowie malowania

Z pomocą strzykawek odmierzyłem silikon i katalizator w proporcjach 20:1.

Troszkę obawiałem się o odmierzonych pojawiające bąbelki powietrza i ich wpływ na precyzje odlewu.

Zda się, iż zdążył się odpowietrzyć. Zalałem.

W instrukcji jest podane, iż silikon twardnieje do stanu gdy można go oddzielić w czasie ok 90 min. Ja nauczony czasami gotowania makaronu i innymi typu "gotowe danie w 5 minut" odczekałem 4 godziny.

I tu miłe zaskoczenie - rozdzielenie odbyło się bez najmniejszych problemów, nawet lekko odklejona literka A grzecznie pozostała na swoim  miejscu. Któryś ze środków wdał się w małą reakcję chemiczną z lakierem (białe zmiany wokół literki D), ale i tak ten ostatni będzie wymieniany.

Etap drugi to odlanie pierwszej kopii, która będzie ulepszana (odtworzona brakująca kreseczka).

Przygotowanie żywicy jest nieco prostsze - proporcje  1:1.
Kolorowe napisy na strzykawkach, aby sienie pomylić

Bardzo martwił mnie fakt iż sam napis jest cienki i wiotki. Znaleźć sposób pomógł mi opis znaleziony na stronie www.spryciarze.pl

Uwaga - trzeba było obciąć nierówności utworzone przez menisk silikonu zastygającego w plastelinowym obwałowaniu.


Po wlaniu żywicy i przełożenie gazetą (nasączoną WD40) szybkę (którą też zabrałem córce - pamiątka po malowaniu na szkle ) na noc przyciskają  bohaterowie opowieści.


CDN


czwartek, 19 września 2013

Miałem kapsys i mam Kaprys, - czyli o sen o 100MHz

Praktycznie każdy komu przeżyć było chociaż parę lat w PRL-u, no może poza grupą "śwatopoglądowo uświadomionych w teori marksistowsko-leninowskiej" nosił takie marzenie - "żeby u nas było tak jak na Zachodzie".

Pamiętam, iż było to jak pewnego rodzaju nieosiągalny cel, który z jednej strony stwarzał uczucie marazmu i braku możliwości w otaczającej rzeczywistości, z drugiej zaś strony pozwalał marzyć.

Jako naród w krótkim czasie potrafiliśmy diametralnie zmienić rzeczywistość. Czy po tej zmianie jest "tak jak na Zachodzie" i czy z tego jesteśmy w pełni zadowoleni, to już zupełnie inna sprawa.

Jedno jest pewne - mam inny zakres UKF niż w PRL-u. Nie do końca wiem jakie czynniki decydowały dlaczego OIRT wykorzystywał niższe częstotliwości. Raczej nie kwestie zasięgu Wolnej Europy, która to z racji propoagcji fal radiowych przebijała się przez żelazną kurtynę na falach krótkich. Ciekawym jest, dlaczego w NRD cały czas stosowane było "górne pasmo".

Dla mnie wychowanego gdzieś pomiędzy 65 a 73 MHz, wielkim i miłym zaskoczeniem było odkrycie, że w początkowym okresie było w Polsce stosowane było pasmo od 87,5 do 100 MHz. Ponoć ostatni polski nadajnik pracujący w tym paśmie został wyłączony w 1970 roku.

Tropiąc artefakty z wielka nadzieją, znalazłem wersję Calypso ze 100MHz na skali.

Wprawne oko dostrzeże 100 MHz na skali
W Starachowicach, co prawda już tam nie mam klienta , był ale przeprowadził się do Siedlec z całą elektrownią.:-)

Umówiłem se ze sprzedającym, oferta została zdjęta - wystarczyło poczekać do najbliższej okazji.

Za kilka dni była taka okazja - kolega jechał trasą przez Starachowice więc sprawę transportu już miałem załatwioną.

Z jakże wielka nadzieją czekałem na to moje nowe 100MHz-owe radyjko, licząc po cichu, iż nikt nie przestrajał na niższy zakres UKF a jedynie grzecznie słuchał Warszawy I.

Cieszyłem się na głowice oryginalnie przygotowaną do odbioru CCIR. Miałem nadzieję, iż uda mi się pozyskać wiedzę jak powrócić na właściwa długość fali bez konieczności przeszczepów i wprowadzania obcego kapitalistycznego elementu - patrz inny mój post.  Nawet sama skala by mnie zadowalała - w posiadanym Calipso jest zniszczona.

Po wyjęciu zawiniątka z bagażnika - rozczarowanie: To nie jest Calypso :((

Rozmiar podobny, ale to nie jest Calypso. Rozczarowania jak przy zatrzymaniu przez WOP w pasie przygranicznym, kilka metrów od krainy wszelkiego dobrobytu, trwało jednak krótko.

Mina i utrapienie kolegi było dużo większe niż moje, wielokrotnie. Pocieszałem jak mogłem.

Postawiłem radyjko w swojej piwnico-warsztacie, popatrzyłem i polubiłem.


Niestety oczko bez widocznej emisji - koszt nowego przekracza cenę radia :-(

Ale środeczek bardzo łądny, tylnej ścianki brak
Co prawda bez UKF, ale w zupełnie niezłym stanie i takie na swój sposób ładne. Taki Kaprys losu ;-)

Szukamy dalej.

Pojawiło się Bolero z całym logo i wysokim UKF-em.

Wykazałem się skąpstwem, lub ktoś bardzo dużym zaangażowaniem - przegrałem licytację :-(
Ale i tak to nie było Calypso. Szkoda bo było w Siedlcach.

Dzisiaj czekam na kolejne, drugi kolega mi je spod Rawicza ma przywieźć. Na zdjęciu wygląda na bardzo obiecująco: stare, z poczatku produkcji, magiczne oko okrągłe, podobno gra na UKF-e!!! Czyżby przeżyło dwie rewolucje zakresu bez zmian?


Czekam na jutrzejszy dzień z nie mniejszymi emocjami. Dam znać.



Sprawa górnego UKF-u w Polsce zda się jest już na tyle przesądzona, iż nie grozi nam przestrajanie z powrotem na dolne pasmo UKF, dużo większym zagrożeniem zda się cyfryzacja radia i DAB.
Telewizja już poległa, chociaż w żaden sposób nie tęsknię za czymś co się nazywało SECAM.

Chociaż jak wykazują przygraniczne nasłuchy to za wschodnią granicą to pasmo OIRT jest dalej żywe.

Jak Lenin.

AKTUALIZACJA: Dotarło, jest super!

Z tyłu wygląda Philips - zdobycz w innej trasy kolegi Huberta. Gra u nas w pokoju w pracy.



Wiem, że zawsze mogę liczyć na kolegów. Poprzedni system też pokonali koledzy.


poniedziałek, 16 września 2013

Historia jednej gałeczki - czyli ze śmietnika na salony w 50 godzin lub mniej

 W wielu ogłoszeniach dotyczących starych lampowych radioobiorników znajduję rekomendację od sprzedającego - typu "idealny do ozdoby restauracji/salonu/gabinetu" lub też "po renowacji będzie piękną dekoracją".

I coś w w tym jest - pamiętam moje pierwsze uczucie, które to wzbudziło falę gorąca i stało się pra-przyczynkiem tego mojego lampowego szaleństwa i niniejszego bloga.

Było to przykryte piękną serwetą, cicho mruczące lampowe radio, w cudowny sposób ocieplające ocieplające miejsce, wnętrze i czas. A miejsce też było szczególne - gospodyni sprzedawała swoje wyroby garnacarskie, częstując swoimi suszonymi pomidorami w słoikach i nalewkami o tysiącu smakach. Niestety jako kierowca, nie skorzystałem. Może w tym roku przejadę się do Rembertowa na ulicę Markietanek. Może. Sezon na pomidory już sezon się kończy.

Ale wróćmy do Radia jako elementu gabinetu - jakiś miesiąc temu spotkałem w jednym z gabinetów dużej elektrociepłowni, bardzo dobrze utrzymane radio rodem z NRD, rocznik 1957 lub 1958. Ładnie zestrojone, o bardzo miłym brzmieniu. Widać gospodarz zna się na rzeczy i sprzęt zaopiekowany jest. Radio oczywiście stało się ono głównym motywem i przedmiotem dyskusji, w szybki i cudowny sposób umożliwiająceprzełamanie barier, konwenansów i niepotrzebnych uprzedzeń.

Ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju, wypalony wskaźnik dostrojenia czyli "magiczne oko" - dokładnie EM80, łupinką lub łezką zwane. Ponieważ w moich zasobach był tylko radziecki odpowiednik - niestety jest on o odrobinę większy, więc dla czystego spokoju i zachowania ideologicznej czystości, w przerwie na lunch udałem się do Pana Floriana ( zainteresowani wiedzą gdzie) po czym z wielką starannością zapakowałam i wysłałem ono "oko magiczne".


Nieco bliżej Warszawy, drugie Radio w gabinecie spotkałem, ale to było radyjko smutne. W znośnie zachowanej obudowie, Sonatinka w milczeniu sobie stała. A co gorsze o jednej gałeczce jeno.

Monk-czyło mnie to tak bardzo, że miast płakać do szukania się zabrałem. Niestety ani All...o ani Wolu...n, ani inne kontakty żadnej gałeczki do Sonatinki nie pokazywały. Cena całej Sonatinki nie jest za wysoka, ale elektro-zbrodnią jest zdekomplentować jedną, by innej gałeczkę przyprawić.

Udało się znaleźć jednak chassis na sprzedaż, a zdjęcie pokazywało, iż prawa gałka dalej się trzymała. Po drodze do Kielc mi było, albo to i Kielce po drodze i oprócz pozyskania dającej nadzieję kupki elektrozłomu, także przemiłą znajomość z Panem Tadeuszem zawarłem.

Elektrozłom-ek najprawdopodobniej został ocalony przed wyrzuceniem na śmietnik, albo i nawet tam chwilowo przebywał, ocalał za sprawą ładnie zachowanych cewek.
Elektro-złomek
  Była niedziela godz 9 rano.
Po powrocie do Warszawy okazało się, iż ta gałeczka rzeczywiście mocno się trzyma i w żaden cywilizowany sposób odejść nie chce.
Stan zastany

Poniedziałek rano rozpoczynamy od kąpieli w wodnym roztworze kwasu ortofosforowego z dodatkiem cukru - taki "napój" produkcji wielkiego amerykańskiego koncernu.


Kąpiej była z bąbelkami.
Rdzę zżarło, jednak nie puściło. Nawet użycie najlepszego śrubokręta jaki kiedykowiek wpadł w moje ręce - wydawałoby się reklamówki innego amerykańskiego koncernu też nie pomogło.

NIE MA LEPSZYCH !!!
Pomny rady Pana Tadeusza z Kielc:
"Choć z mojej strony - radzę zacząć od ostatniej opcji (Rozwiercanie) :). Działałem różnymi środkami na rdzę tych śrubek - bez efektu. Środki działały powierzchownie na śrubki, ale żaden nie chciał się "zagłębić".
Rdza na wkręcie puściła, a i mosiężne części co nieco zyskały

Nie bawiłem się więcej chemią, lecz narzędzia w dłoń.

Zeszlifowałem wystającą część wkręta.
Wkręt w pył zamieniony za pomocą diamentowgo freza i szlifierki grawerskiej

Na odwrocie zalecają do mosiądzu !
Wiertełkiem 2 mm pierwsze wiercenie, 2,4 mm poprawa.

Wiercimy!
 Gwintownik M3 i gotowe. Łatwo poszło, aż zaskakująco łatwo - nie ma to jak mądra rada.

Gałeczka i metalowi bohaterowie (nie wszystcy się w kadrze zmieścili).

Problem brakującego wkręta za pomocą wiertarki i pilnika szybko rozwiązałem - ot taka partzancka tokarka i już.
Przed i po.

Pasta polerska, gałeczka na ośkę (oryginał od Sonantinki) kilka minut i się świeci - jak nowa.


Ciekawe jak będzie wyglądała siostrzana gałeczka?
Uzyskany efekt przerósł oczekiwania i co najciekawsze - mineło dopiero 36 godzin przeplatane mnóstwem obowiązków, chwilą na sen i pracę zawodową. Tempo godne Czarodziejki z Kopciuszka. Żeby było już zupełnie magicznie to miast lakieru całość cienką warstewką naturalnego wosku zakonserwowałem, ponoć to i czołgi przed rdzą pszczelarstwo zabezpiecza.

Jutro jadę do kolegi i jego Sonatinki, jak się wszystko uda to w niecałe 50 godzin cała przygoda się zakończy. A może będzie miała tzw C.D.N - cewki czekają, a radyjko smutne milczy.

Każdemu gabinetowi i jego reprezentacji, by się przydał taki żywy i ludzi łączący Duch Radia.

Nawet w małej gałeczce czy magicznym oczku zaklęty.

Duch Radia czasami nieco psotliwy bywa - w pamięci to co było czarne, białym się okazało.



Na całe szczęście EM80 świeci, nawet w słoneczny dzień