piątek, 31 stycznia 2014

Kartoffelsalat – czyli o zbyt długo przetrzymywanych kondensatorach


Każdy kraj, region czy wręcz miejscowość ma swoja własną kuchnie, swoje specjały czy inne „lokalesy”. Spożywane tamże mają swój smak, swoją harmonię z okolicą, kultura i zwyczajem. Dla tego też jeśli jest mi to dane podróżując staram się opierać o kuchnie miejscowe.

Nad morzem to rybkę, kwaśnicę tylko w górach, a na Śląsku preferuję RKM (Rolada, Kluski, Modro). Jest gwarancja, iż kucharz wie co robi i dobrze rozumie swoją pracę, ale nade wszystko – wszystko jest świeże. Ta świeżość jest kluczowa dla całości sukcesu.

Bardzo, bardzo dawno temu, w początku lat dziewięćdziesiątych miałem okazję (wraz z moją podówczas żoną, a od ponad dwudziestu lat małżonką) posilać się jednej z restauracji na obrzeżu Wiednia. Dla nas świeżo wyrwanych w szarości post-PRL-owskiej rzeczywistości, pizze tam przygotowywane były przewspaniałe, smaczne i obfite (płaciła firma). Jednym słowem Zachód.

Do wiedeńskiej kuchni nabrałem dużego zaufania, w końcu CK Gotowanie było ważną częścią CK Monarchii. Leszek Mazan i Robert Makłowicz zgodnie  zaświadczają.

Z tzw. wiedeńskich rzeczy to ostatnio pracuje nad przywróceniem do pełnej sprawności takiego buduarowego radyjka Eumigette. Jak w poprzednich postach pisałem, i zgrabne to, i udane, i elektrycznie proste jednocześnie.

Ale nie grało, Podłączone przez 75W żarówkę, nie zdradzało większych problemów. Natomiast podanie pełnego napięcia już po kilkunastu sekundach pokazało, iż kondensatory siatkowe nadają się jedynie do wyrzucenia. Nie tylko one - wszystkie papierowe kondensatory. Wstawienie w miejsce nowszych odpowiedników bardzo szybko przywróciło do sprawności tor FM. 
3x50uF ale tylko jeden na 15V
Przyznać muszę iż fajny potrójny elektrolit bardzo przyzwoicie się zachował przez te lat pięćdziesiąt, ale ten z detektora stosunkowego już nie.

Mam teraz takie pudełko z kondensatorkami z demontażu, ale kolega Tomek radzi bym je wypatroszył i współczesnymi nafaszerował. Przez co i stylowo wyglądać będą, i elektrycznie działać poprawnie też. 

Te austryjackie się nadadzą, ale polskie były dosyć oszczędnie budowane i na bazie jakiejś stearyny formowane. Kartofle jedne.
2 razy większa pojemność !

I przyczyna takiego pomiaru - trochę mega om

Nie wiem jak postąpię z całym pudełeczkiem NOS-ów (New On Stock) które kupiłem za kilkanaście złotych, gdyż pomiar pojemności wskazuje na znaczny wzrost upływności. Rezystancja jest zbliżona do reaktancji przez to zmierzona wartość i dwa razy większa jest.

W jednym Menuecie to kartofel nieźle upieczony był.
Bardzo kusi mnie odbudowanie kondensatorów w szklanych rurkach umieszczanych i smołą izolowanych.
Pracy z przefaszerowaniem może być mniej, a efekt końcowy dużo większy. Zwłaszcza te trójnożne potwory z dodatkowym ekranem.

Aż chce się powiedzieć - najlepszy z kontaktów.
Te zakopcowane polskie, też swoje upływności mają.
Trónożny potwór z Krakowa już czeka
 Muszę opanować technologię jak to zrobić łatwo i  przyjemnie. W smole końce umaczać jednocześnie samemu się nie upaprać.
Wracając do Wiednia, to w ostatnie wakacje odwiedziliśmy (już całą rodziną) wspomnianą restaurację. Absolutnie nic specjalnego, pizza cienka i poniżej przeciętnej, sałatka ziemniaczana skwaśniała, zatrucia nie było, niestrawność tylko. Nie wiem czy to wrażenie sprzed 20 lat było aż tak kolorowe, że było pięknym żywym wspomnieniem, czy u nas się tak poprawiło, że optyka patrzenia inna zupełnie.
W końcu i Kartoffelsalat, i pizza to nie są lokalne potrawy – pojadę jeszcze do Wiednia na Wiener Schnitzel z Erdäpfelsalat.

Żadne tam Bodaggnsalat, Grombierasalad, Ädäpelschlot, Arbernsalad czy Tüftensalat. Tylko kuchnia lokalna ;-).

sobota, 25 stycznia 2014

Kółko graniaste czy o postępie w technologii i międzypokoleniowej łączności jednocześnie.


Pracuję nad takim fajnym, małym radyjkiem, o austryjackim rodowodzie. 

O samej firmie EUMIG nie wiedziałem do tej pory zbyt wiele. 
Po przeglądnięciu internetu okazało sie, iż wiedeńska wytwórnia w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych zaprzestała produkcji odbiorników radiowych, skupiając się na produkcji kamer filmowych i projektorów.

Emiguette, była jednym z bardziej udanych i popularnych modeli - wyprodukowano ponad 500.000 sztuk, jej podobizna znalazła sie na pocztówce-pamiątce z zakładowego muzeum. 
Były robione także wersje z gramofonem. W sumie bardzo ładne, zgrabne i udane radyjko. Pod względem elektrycznym też proste i nie przekombinowane.
Jeszcze z ogłoszenia.
 „Austryjaczka” trafiła do mnie co nieco szczerbata, ale cena była bardzo atrakcyjna i stan obudowy wyglądał na znośny. Podjąłem wyzwanie i z okolic Tarnowa przywiozłem radio do domu. Po rozpakowaniu paczki (było już gotowe do wysyłki) spotkała mnie miła niespodzianka – brakujący klawisz był wewnątrz, chociaż nieco uszkodzony, ale nadający się do naprawy. Tak więc na razie nie będę musiał zdobywać nowych doświadczeń z kopiowania plastikowych elementów. Zostawię tą wiedzę na razie profesjonalistom, pozostając przy odlewaniu prostych znaczków.

Do roboty.

Zasilanie powróciło po podgięciu blaszki przepinającej poszczególne odczepy transformatora.

Nie było to jednak jedyne uszkodzenie. Już sam wzmacniacz m.cz. zdradzał objawy niesprawności – prąd lampy EL84 mierzony na rezystorze katodowym szybko naprowadził mnie na przyczynę – kondensatory papierowe. Ale o tym w kolejnym odcinku.

Po zgrubnym uruchomieniu toru FM zabrałem się za naprawę mechanizmu strojenia. Uszkodzone było koło napędowe kondensatora obrotowego - miało wyłamany zaczep, jeden całkowicie, a drugi z widocznymi pęknięciami zmęczeniowymi. 
Stan zastany - z pozoru wszystko działa, ale jak się dobrze przyjżeć.

Wszystko zrobione z plastiku, jakiegoś poli…styro..coś…tam. Przesłałem zdjęcia tego nieszczęścia do Tomka, człowieka bardzo w technologii radiowej z lat siedemdziesiątych doświadczonego. Czasów gdy to plastik szeroką falą wypierał już wszystkie szlachetne radiotechniczne materiał, sprowadzając całość konstrukcji radioodbiornika do składanki wyprasek z różnego rodzaju tworzyw sztucznych. Gdzie w walce o jak najniższą cenę, łatwość produkcji i powtarzalność poległy mniej i bardziej szlachetne metale, ebonity i bakelity, a szlachetne drewno i okleiny słowem wszystko co rzemieślnik mógł naprawić wymienić lub zastąpić zastąpiły erzace wszystkiego. 
Widać pęknięcia zmęczeniowe.

Odpowiedź Tomka była jasna i prosta:

To zapewne polistyren jakiś modyfikowany. Straszne goovno bo sie rozpada po latach.
Nie kleił bym tego bo wszelkie znane kleje pogorszą sytuacje i spoina robi sie krucha i rozsypie się. Dorób do obu zaczepów wzorniki wg kształtu z blaszki mosiężnej bo sztywna i mocna.   

I tu postanowiłem posłuchać starszego kolegi i nie eksperymentować,
Za 5 PLN na ul. Wileńskiej kawałek mosiężnej blaski kupiłem, grubości 0,4mm, więc jednocześnie wystarczająco sztywnej a jednocześnie na tyle cienkiej by nożyczkami móc przyciąć.
Gotowi do akcji
Sklep jest naprawdę dobrze zaopatrzony we wszelkie metale mniej i bardziej kolorowe, ale tego dnia jakoś pustawo było, i sprzedawcy choć mili i uczynni to trochę na znudzonych wyglądali. Oj, trudne czasy przez te wszystkie plastiki nastały.
Mosiądz i cyna - szlachetne z natury.
Z wielu przemyśliwanych wariantów szlachetnego implanta do plastikowego koła wyszedł spod nożyczek, iglaków i lutownicy mniej więcej taki jak na fotografiach.
Jak ta lala!
Jak później odnalazłem w necie na jednej z fotografii, to w późniejszych wersjach sam producent zmodyfikował kształt zaczepów na solidniejsze, zatem problem mój nie był nietypowy. Wkleiłem toto na butapren (tak Tomek radził) i kółko wyglądało na całkowicie do życia przywrócone. 

Kółko z natury swojej jest okrągłe i łatwo się toczy, stoczyło się ze stołu i o podłogę hukło, i się potłukło. Uszkodziła się bieżnia przewidziana dla strojenie FM.
Katastrofa

Aż płakać się chciało, a na usta cisnął się dziecięcy wierszyk:

Emiguette ma tak troszkę nietypowo zorganizowane strojenie, tak że linka która przemieszcza wskazówkę skali jednocześnie napędza kondensator, zaś głowica UKF jest przestrajana jest pomocą stalowej plecionej linki odwijającej się z mniejszej bieżni.

 I tutaj wręcz zbawiennymi okazały się słowa Tomka, który pisał w jednym ze swoich e-maili:
Dobrze że koło gładkie a jak Ci sie rozpadnie na 100 mln kawałków to się jakieś podbierze bo mam w przydasiach .Zwymiaruj sobie na wsiakij pażarnyj słuczaj. Mocowanie na oś zawsze się jakoś dorobi bo nie krytyczne ale ważna średnica bo nie pokryje skali!

„Wsiakij pożarnyj słuczaj” – przebrzydły rusycyzm, ale jakże w swej prostocie użyteczny. Zwymiarowałem koło posługując się i tabletem (zdjęcie i elektroniczne szkicowanie) i suwmiarką, którą to  odziedziczyłem po moim Tacie.
Dokumentacjia to wspólne dzieło suwmiarki z lat sześćdziesiątych i Galaxy Note (50 lat młodszy)
 Pamiętam, że z nią rozpoczynałem swoją edukację na warsztatach w technikum mechanicznym, póżniej zagościła w szufladzie pośród najpotrzebniejszych narzędzi. Ostatnio jest mi podkradana przez syna, który to na laborce z materiałoznawstwa elektrotechnicznego (I rok na Wydziale Elektrycznym PW) odkrył co to noniusz i jak się tym przyrządem posługuje. Na suwmiarce swojego dziadka – aż miło na duszy.Nowoczesną suwmiarkę z elektronicznym wskaźnikiem odstawiliśmy na bok – nikomu się nie chce baterii wymienić, a ta kupiona w Tshibo za 29,99, żre je okrutnie. Ta historyczna nie potrzebuje żadnych „consumables” i mierzy niezawodnie.

 Uszkodzona bieżnia miała średnice 7,4 mm i przy średnicy osi kondensatora (6 mm) nie dawała zbyt wiele możliwości naprawy lub/i dosztukowania w warunkach mojego warsztatu. Już nawet myślałem o wydrukowaniu takiego koła w całości na drukarce 3D odtwarzając jednocześnie i zaczepy, i bieżnię. Piękny jest ten postęp techniczny, nowe materiały i technologie. Syn się po swojemu (tj. niezależnia) już wkręcił w temat, buduje robota o zagadkowej nazwie CHULA_RAK, drukując plastikowe odnóża na podstawie projektu w AUTOCAD. XXI wiek całą gębą.
Drukarka 3D - może kiedyś i ja z niej skorzystam.
Pomysł, który ja przekułem w czyn, nie wymagał aż tak wyrafinowanej techniki. Postanowiłem na oś nałożyć termokurczliwą koszulkę, tak aby po zaciśnięciu wypadkowa średnica wyniosła dokładnie zmierzone 7,4 mm. 
Prototyp.
Za podstawę, a właściwie rdzeń dla prototypu posłużyło wiertło o średnicy jak oś kondensatora, a żądaną docelową średnicę osiągnąć próbowałem dowijając wstępnie na wiertło papierową taśmą maskującą. Jak się okazało 6 warstw zupełnie wystarczyło. Mamy bieżnie dla FM.
Mamy 7,4 mm
Z koła usunąłem resztki tej starej doszlifowując na papierze ściernym 600, tak aby gładko przylegało do nowo wytworzonej. Założenie linki stalowej było już formalnością. 
Bieżnia gotowa.
Koło już bez bieżni.

Linka od AM była na tyle sfatygowana, iż musiałem ją zastąpić. Na szczęście nie była przerwana, więc za pomocą dwu gwoździków wbitych do drewnianego blatu skopiowałem jej długość nie mierząc niczego.
Linka stąd - do końca stołu.
Jak się okazało wystarczająco precyzyjnie. Za materiał na linkę posłużyła „plecionka na sumy” kupiona w Rybniku. Zrobiłem ją ciut krótszą, licząc na to, że się właśnie ciut wyciągnie. Jak się później okazało wyciągnęła się dokładnie o ten ciut. Cały mechanizm działa ładnie i składnie działa, chociaż ten mosiężny implant troszkę przypomina złotego zęba.
I znów działa - sprzężyna o ciut więcej napięta. Po kilko obrotach powróciłą do oryginalnego naciągu.
Schemat linek w Emuigette - zawsze może sie przydać.
Tu skojarzenie z dentystycznymi klimatami jest jak najbardziej na miejscu – otóż nie dawno mój dentysta, idący z postępem czasu fachowiec zaproponował mi wstawienie mostu pomiędzy piątką a siódemką. Most ten został wykonany metoda druku laserowego ze stopu kobaltowo-molibdenowego, gdzieś w Izraelu na podstawie scanu uzębienia. 
Niewiarygodna technika i pomyśleć, że wdarła się do naszego codziennego życia, do nas samych. No tylko słowo „grosze” z wierszyka, trzeba było zastąpić „tysiami” K

Radio już na FM działa, pozostaje jeszcze uruchomienia AM (coś te średnie szwankują).

Na dodatek młody adept elektrotechniki wrócił z Koła Robotyki coś smutny    -  drukarka do odnóży szwankuje i trzeba będzie ostatnie odnóża robota wyciąć z laminatu. 

Mam kawałek, piłkę włosową – niech ćwiczy rękę, precyzję i skrupulatność. Nie wszystko się da zastąpić przez Nowy Cyfrowy Świat, przez Nową Rzeczywistość w 3D drukowaną. Czasem musimy się cofnąć do prostszych technologii, bardziej od ludzi wymagających, ale jakże w trudnych sytuacjach uczynnych.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Magiczna walizeczka czyli jeśli dziś niedziela, to idź na ryby lub ulep bałwana


Czeka mnie pierwsza polowa naprawa radia - w jednym z "moich" miejsc a dokładniej w mieście Rybniku, w suszarni wieżowca, czeka na mnie takie cudo jak Menuet UKF z ukręconym potencjometrem. Szykuje się zatem pierwsza robota w terenie.

Jak pamiętam z lat młodych, jako kilkuletniego chłopaka budziło moje zainteresowanie światem wiele rzeczy.  Rzeczy właśnie. W tym okresie ta to fascynacja mogła być dosyć dokładnie powiązana z bardzo konkretnymi obiektami, nie było aż takiego stopnia wirtualizacji wszystkiego.

Człowiek przywiązywał do nich swoje emocje, swoją wyobraźnie i dziecięce marzenia.
Jednym z takich „magicznych przedmiotów”, który z rzadka - co kilka miesięcy jednak pojawiał się u mnie w domu była niewielka walizeczka z małym napisem na boku – ZURiT.

W środku – śrubokręty (pamiętam zwłaszcza taki z dłuuugim trzpieniem – służył do sprawdzania iskrą wysokiego napięcia), miernik wskazówkowy, pudełeczko kartonowe z lampami na sztorc stawianymi a miękkim materiałem pooddzielanymi i inne pudełka, przegrógki z różnymi  drobnymi elementami. 
W pokrywie oczywiście schematy, do tego lutownica transformatorowa - pamiętam była zielona, z żarówką.
 
Kuzyn, który walizeczkę oną obsługiwał, i za jej pomocą nowe (dokładniej powtórne życie) w naszego domowego Lazuryta przywracał, uchodził w rodzinie za  super specjalistę. Każdy z chłopaków karierę zuritowca jako świetlistą przeszłość miał rysowaną. Trzeb się było tylko uczyć, i uczyć.

Mnie jednak bardziej fascynowała ta walizeczka, podziwiałem jak tak dużo może zmieścić, jak wszystko miało swoje miejsce, swój cel i zastosowanie. Chyba sens tej walizeczki był większy niż to do czego w sumie służyła. To ona była magiczna, nie telewizor.

Teraz stoję przez problemem mojej walizeczki, a dokładniej przed odpowiedzią na pytanie: co z piwnicznego  warsztatu spakować, aby na robocie w terenie mieć wszystko co potrzebne. Czy ten śrubokręt to powinien być tu, czy tu? Czy też i tu i tu? Co do lutownicy to raczej mam jasność – gazowa do walizeczki, a ta na kablu zostaje w warsztacie.

Które elementy zabrać, które zostawić. Czy brać lampy? Wszakże dolega tylko potencjometr. Oj, trudno by wszystko miało dar bilokacji, jakże ja chciałbym być jednocześnie i tu, i tu. Wszędzie czyha kompromis. Mam nadzieję iż uda mi się jutro, pojutrze taka walizeczkę skompletować. Pacjent czeka.
Na pewno nie będzie to aż takie cudo jakie znalazł pewien człowiek po swoim dziadku stolarzu.

Jednakże będąc w onym mieście tj. Rybniku, zahaczyłem (słowa bardzo na miejscu) o jeden sklep, sklep wędkarski. Szukałem oczywiście linki do napędu skali, bo w mojej austryjaczce (Eumigette) ta od AM się mocna przetarła. Co prawda kolega z pracy dostarczył mi kilka różnego rodzaju, różnej grubości i różnej wytrzymałości linek, plecionek czy tych, no tych, tych takich przy… no przy..ów czy coś w tym rodzaju. Ale ciekawość była silniejsza,  przystanąłem więc przy sklepie.

A w środku – WSZYSTKO. Dosłownie WSZYSTKO. W sklepie było WSZYSTKO co wędkarz może potrzebować. I nagle doznałem olśnienia – toż to właśnie ja się znalazłem we wnętrzu magicznej skrzyneczki, w której jest WSZYSTKO. Może i ona co nieco duża, może i troszkę zagracona, ale jest w niej WSZYSTKO. 
Właściciel – przefajny człowiek, z którym nawet nie będąc z rybarskiej braci arcy-miło porozmawiać i wspólny temat znaleźć. Linka też była, z metra cięta i na suma zdatna – 100kg ma wytrzymać.

No dobra, ale jak to wielkie magiczne pudełko zabrać na ryby. Ot, bardzo prosto - ledwo kilkadziesiąt metrów dzieli do elektrowianego zalewu, z czeska także „rybnikiem” zwanym. Nawet kija w wody nie trzeba wyjmować by po nowy przypon do sklepu podejść. O właśnie to słowo wcześniej kropkowane to  przypon (ciekawe do czego służy).

Uwaga: do sklepu nie należy udawać się w niedziele bo wtedy właściciel nakazuje pójść na ryby lub lepić bałwana. Tej zimy to z tym bałwanem gorzej niż krucho.

Kocham ludzi zakręconych, to oni powodują, że ten cały świat się kręci. Niby jasne ale warte powtórzenia.
Mają oni swoje magiczne walizeczki, śrubokręty czy inne przypony.

Przygotowałem swoją walizeczkę i w drogę do Rybnika.
Mały konkurs - co powinno być w serwisowej walizeczce lampowca - proszę o wpisy w komentarzach.
Z ostatniej chwili - udało się!.
Warunki naprawy były na prawdę "polowe".
Jeszcze jeden Menuecik uratowany, wprawne oko zauważy, że już gra.