poniedziałek, 16 września 2013

Historia jednej gałeczki - czyli ze śmietnika na salony w 50 godzin lub mniej

 W wielu ogłoszeniach dotyczących starych lampowych radioobiorników znajduję rekomendację od sprzedającego - typu "idealny do ozdoby restauracji/salonu/gabinetu" lub też "po renowacji będzie piękną dekoracją".

I coś w w tym jest - pamiętam moje pierwsze uczucie, które to wzbudziło falę gorąca i stało się pra-przyczynkiem tego mojego lampowego szaleństwa i niniejszego bloga.

Było to przykryte piękną serwetą, cicho mruczące lampowe radio, w cudowny sposób ocieplające ocieplające miejsce, wnętrze i czas. A miejsce też było szczególne - gospodyni sprzedawała swoje wyroby garnacarskie, częstując swoimi suszonymi pomidorami w słoikach i nalewkami o tysiącu smakach. Niestety jako kierowca, nie skorzystałem. Może w tym roku przejadę się do Rembertowa na ulicę Markietanek. Może. Sezon na pomidory już sezon się kończy.

Ale wróćmy do Radia jako elementu gabinetu - jakiś miesiąc temu spotkałem w jednym z gabinetów dużej elektrociepłowni, bardzo dobrze utrzymane radio rodem z NRD, rocznik 1957 lub 1958. Ładnie zestrojone, o bardzo miłym brzmieniu. Widać gospodarz zna się na rzeczy i sprzęt zaopiekowany jest. Radio oczywiście stało się ono głównym motywem i przedmiotem dyskusji, w szybki i cudowny sposób umożliwiająceprzełamanie barier, konwenansów i niepotrzebnych uprzedzeń.

Ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju, wypalony wskaźnik dostrojenia czyli "magiczne oko" - dokładnie EM80, łupinką lub łezką zwane. Ponieważ w moich zasobach był tylko radziecki odpowiednik - niestety jest on o odrobinę większy, więc dla czystego spokoju i zachowania ideologicznej czystości, w przerwie na lunch udałem się do Pana Floriana ( zainteresowani wiedzą gdzie) po czym z wielką starannością zapakowałam i wysłałem ono "oko magiczne".


Nieco bliżej Warszawy, drugie Radio w gabinecie spotkałem, ale to było radyjko smutne. W znośnie zachowanej obudowie, Sonatinka w milczeniu sobie stała. A co gorsze o jednej gałeczce jeno.

Monk-czyło mnie to tak bardzo, że miast płakać do szukania się zabrałem. Niestety ani All...o ani Wolu...n, ani inne kontakty żadnej gałeczki do Sonatinki nie pokazywały. Cena całej Sonatinki nie jest za wysoka, ale elektro-zbrodnią jest zdekomplentować jedną, by innej gałeczkę przyprawić.

Udało się znaleźć jednak chassis na sprzedaż, a zdjęcie pokazywało, iż prawa gałka dalej się trzymała. Po drodze do Kielc mi było, albo to i Kielce po drodze i oprócz pozyskania dającej nadzieję kupki elektrozłomu, także przemiłą znajomość z Panem Tadeuszem zawarłem.

Elektrozłom-ek najprawdopodobniej został ocalony przed wyrzuceniem na śmietnik, albo i nawet tam chwilowo przebywał, ocalał za sprawą ładnie zachowanych cewek.
Elektro-złomek
  Była niedziela godz 9 rano.
Po powrocie do Warszawy okazało się, iż ta gałeczka rzeczywiście mocno się trzyma i w żaden cywilizowany sposób odejść nie chce.
Stan zastany

Poniedziałek rano rozpoczynamy od kąpieli w wodnym roztworze kwasu ortofosforowego z dodatkiem cukru - taki "napój" produkcji wielkiego amerykańskiego koncernu.


Kąpiej była z bąbelkami.
Rdzę zżarło, jednak nie puściło. Nawet użycie najlepszego śrubokręta jaki kiedykowiek wpadł w moje ręce - wydawałoby się reklamówki innego amerykańskiego koncernu też nie pomogło.

NIE MA LEPSZYCH !!!
Pomny rady Pana Tadeusza z Kielc:
"Choć z mojej strony - radzę zacząć od ostatniej opcji (Rozwiercanie) :). Działałem różnymi środkami na rdzę tych śrubek - bez efektu. Środki działały powierzchownie na śrubki, ale żaden nie chciał się "zagłębić".
Rdza na wkręcie puściła, a i mosiężne części co nieco zyskały

Nie bawiłem się więcej chemią, lecz narzędzia w dłoń.

Zeszlifowałem wystającą część wkręta.
Wkręt w pył zamieniony za pomocą diamentowgo freza i szlifierki grawerskiej

Na odwrocie zalecają do mosiądzu !
Wiertełkiem 2 mm pierwsze wiercenie, 2,4 mm poprawa.

Wiercimy!
 Gwintownik M3 i gotowe. Łatwo poszło, aż zaskakująco łatwo - nie ma to jak mądra rada.

Gałeczka i metalowi bohaterowie (nie wszystcy się w kadrze zmieścili).

Problem brakującego wkręta za pomocą wiertarki i pilnika szybko rozwiązałem - ot taka partzancka tokarka i już.
Przed i po.

Pasta polerska, gałeczka na ośkę (oryginał od Sonantinki) kilka minut i się świeci - jak nowa.


Ciekawe jak będzie wyglądała siostrzana gałeczka?
Uzyskany efekt przerósł oczekiwania i co najciekawsze - mineło dopiero 36 godzin przeplatane mnóstwem obowiązków, chwilą na sen i pracę zawodową. Tempo godne Czarodziejki z Kopciuszka. Żeby było już zupełnie magicznie to miast lakieru całość cienką warstewką naturalnego wosku zakonserwowałem, ponoć to i czołgi przed rdzą pszczelarstwo zabezpiecza.

Jutro jadę do kolegi i jego Sonatinki, jak się wszystko uda to w niecałe 50 godzin cała przygoda się zakończy. A może będzie miała tzw C.D.N - cewki czekają, a radyjko smutne milczy.

Każdemu gabinetowi i jego reprezentacji, by się przydał taki żywy i ludzi łączący Duch Radia.

Nawet w małej gałeczce czy magicznym oczku zaklęty.

Duch Radia czasami nieco psotliwy bywa - w pamięci to co było czarne, białym się okazało.



Na całe szczęście EM80 świeci, nawet w słoneczny dzień 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz