Stan typowy po otwarciu |
Pierwsze to najwyższej, jakości kurz domowy, salonowy. Miękki, delikatny i subtelnie pokrywający chassis – od razu wspomnę, że jest to mój ulubiony, najlepszy kurz.
W niemieckim radio powiedziałbym „Niemiec tylko mszy w niedzielę słuchał”. Od razu daje się odnaleźć miejsce gdzie to radio stało – salon, najważniejszy mebel w domu, jak i sposób słuchania – zawsze ta sama stacja. To są radia, które były w centralnym punkcie domu. I nie jest tu ważne czy jest to wypasiona SABA, Korting czy krajowy Pionier – to radio było ważne dla odbiorcy.
Usuwanie tej naleciałości jest najprostsze – w większości przypadków wystarczy odkurzacz i delikatny pędzel. Dokładne wypędzlowanie z odsysaniem pyłu jest dobrym rozwiązaniem w moich warsztatowych warunkach gdzie z małą powierzchnią i słabą (żadną) wentylacją się zmagam.
Podobno lepsze rezultaty daje wydmuchiwanie sprężonym powietrzem, z braku kompresora i powyżej opisanych ograniczeń – nie próbowałem.
Drugi rodzaj brudu, który mogę sklasyfikować to tłusty kurz, kiedy prócz włókien liczne drobiny tłuszczu znalazły swoje miejsce we wnętrzu radia. Zazwyczaj to radia kuchenne. Philleta lub podobne towarzyszące Pani Domu w codziennym pichceniu i zbierając różne opary i wyziewy. Trudny do usunięcia – bez benzyny ekstrakcyjnej trudno sobie poradzić.
Lampy całkowice oblepione brudem. Miejsce wydobycia - śródmieście Warszawy |
Trzeci gatunek to pył przemysłowy, specyficzny dla każdego rodzaju fachu. To radio towarzyszyło Panu w jego zawodowej działalności. Zdarzyło mi się kupić Beethovena w krakowskim zakładzie kamieniarskim – możecie się domyślać, co było w środku.
Lekkie szczotkowanie było na miejscu.
Czwarty gatunek to „niesklasyfikowane”, czyli mieszanka i tego, i innego. Jakoś tak mi się składa, że radia pochodzące ze Śląska mają takie naleciałości. I porządny dom (delikatny kurz) i troszkę kuchennych nalotów, no i wszelki inny z przemysłowego powietrza zebrany opad tam się znaleźć może. Radia jednocześnie zewnętrznie bardzo zadbane, zawsze przetarte, dbane.
Do brudu, pyłu należy dodać jeszcze wszelkie przejawy biologicznej działalności współmieszkańców naszych domów – od pajączków poczynając po gryzonie – przeklęte myszy.
Pocięte linki, korozja z góry chassis - zapowiada mysi problem. |
Nawet kartofelki smakowały. |
Niestety cewki też. |
Jest też kolejna kategoria to artefakty związane z działalnością człowieka i przez niego mniej lub bardziej świadomie wewnątrz radia pozostawione. Kawałki gazet, kupon Totolotka czy płyta CD wepchnęły się do radia i tam pozostały.
Prawie oryginalna zawartość skrzynki Beethovena. |
Prawie milion. |
Dobry niemiecki przykład. |
Julka w kąpieli - tylko obudowa. |
Warto to zilustrować jednym odbiornikiem - AGA model 551.
Model tak rzadki, iż w Radiomuseum nie znalazłem zdjęć, tylko schemat.
Radio kupiłem w Warszawie, na ul. Rakowieckiej, kilkaset metrów od budynków Politechniki, gdzie w latach osiemdziesiątych studia inżynierskie odbywałem. Widać, że radio to od wielu lat było w dobrych rękach. Obudowa idealna, całość wręcz nietknięta zębem czasu. Aż mam przeczucie, że jest był to oryginalny zakup z 1945 jednego z pierwszych odbiorników ze Szwecji. Tak, aby władze mogły podjąć decyzję o zakupie licencji i produkcji AG w Polsce.
Ponieważ Zygmunt miał ogromną ochotę na zapoznanie się z tą konstrukcję to zanim zawiozłem ją do Konina, czułem się w obowiązku pozostawić w stolicy ten zbierany przez lata kurz. I musze powiedzieć, że tym razem była to przyjemność. Kurz był najwyższej, jakości, długie włókna, delikatnie układany Dużo, dużo lepszy, niż najlepszy niemiecki. Pięknie schodził i odsłaniał wręcz dziewicze wdzięki AGI.
Pięknie chassis, czyściutkie filtry - no sztuka nówka nieśmigana. A na licznik 70 wiosen wskazuje.
Ta Aga coś takiego ma – nietknięta, idealna, jednym z inicjatorów polskiego powojennego przemysłu radiowego była. Wszystkich tych kolejnych AG, Syren, Stolic i innych odbiorników. Wszystko pod grubą warstwą kurzu zachowane.
Jest jeszcze jeden rodzaj kurzu, nie wiedzieć czemu często właśnie spotykany w elektronice ze Śląska. Ostatnio trafił do mnie komputer Amiga właśnie z tego regionu, i się nie pomyliłem - każdy najmniejszy element płyty głównej jak i zasilacza pokrywał kurz typu "dywanik". Charakterystyczne jest to, że po pociągnięciu pędzlem odchodzi zawsze spory kawałek, większy niż ruszony pędzlem obszar, oderwany dopiero większą przeszkodą terenową typu układ scalony czy dioda na grubszych nóżkach. A co do kurzu oleistego, to najgorsze są wentylatory komputerów, które pracowały w środowisku nikotynowym. Na przykład taki w komputerze Robotron A5120, któremu inżynierowie własny regulator obrotów dostarczyli (a mówimy o komputerze z początków lat 80-tych): Temu wiatrakowi nie przeszkadza, że wirnik jest dokumentnie upaprany, że na wlocie jest 1,5cm masy olejowo-nikotynowej, w której można wyczuć aromaty wszystkich gatunków "szlugów" palonych przez ostatnie 25 lat. Działać wciąż działa, ale efekty akustyczne, zapachowe i po prostu wizualne wymagają interwencji.
OdpowiedzUsuńMycie w wodzie praktykuje się na plastikowych elementach obudów komputerów od dawna i działa bardzo dobrze, oby tylko omijać naklejki i nadruki. Do mycia najlepiej nadaje się proszek do garnków (małe ilości), proszek do prania i płyn do czyszczenia typu "mleczko".
Dziękuję za wpis.
Stały czytelnik