czwartek, 13 maja 2021

Anodowy stabilizator czyli jak zostałem oszukany.

No i dałam się oszwabić, dokładniej ochinolić. Ale po kolei. 

Takim rozpoczętym kilkanaście miesięcy temu (jak ten czas leci) był jak to się mówi z angielska „projekt” przebudowy i modernizacji zasilacza anodowego. Kupiłem ten zasilacz już jakiś czas temu, zajmował dosyć sytuowane miejsce na warsztatowej półce. Przydał się kilka razy, działał. Prócz grzechów pierworodnych (o tych później) dotknęło go jeszcze zdarzenie przewoltowania na 240V i w konsekwencji znaczącego podniesienia napięć żarzenia. Próbowałem temu (nawet skutecznie) zaradzić, ale to nie było to. Postanowiłem go pozbawić jedynej lampy i „stranzystorozować” pozbawiając jednocześnie wspomnianych grzechów. A jakie to były w tym żywocie. 


No po pierwsze bardzo nie precyzyjna regulacja napięcia anodowego – w jednym obrocie bardzo kiepskiej gałki cały zakres się znajdował od zera do około 250V. No właśnie około, bo człowiek nigdy nie wiedział ile daje woltów, podłączenie zewnętrznego woltomierza to więcej kabli i bałaganu.


Grzech drugi (i trzeci zarazem) to brak pomiarów napięcia i prądu anodowego. A i ujemnego także. Jak dodamy do tego brak pewności (o regulacji nie wspomnę) napięć żarzenia to mamy obraz i rozpaczy. Całości dopełniał jeszcze sterczący na środku pępek – gniazdo do podłączenia szkolnego oscyloskopu – grzechu pierworodnego dobitny obraz. 

Posiadając już jakieś doświadczenie w przebudowie woltomierza na coś w sumie podobnego czyli zasilacz do formowania elektrolitów, to i zabrałem się za tą konstrukcję. Zamówiłem formatki pleksi do płyty czołowej, a po głębszej wiwisekcji wnętrza zasilacza zamówiłem kluczowe elementy. Kluczowe, bo zamiarem było oparcie ukłonu stabilizacji napięcia wyjściowego o dedykowany stabilizator  LR8N3-G. Trójnóżkowy układ, który 400V może wytrzymać, a sam daje z siebie 10mA. Zamówiłem u Chińczyków 10 sztuk za 8,50$ (nie majątek) tyle, że kilka ładnych tygodni poczekać mi przyszło. W międzyczasie zająłem się czym innym i jak przyszło po trzech miesiącach, to paczuszkę odłożyłem na bok. Układ z LR8N jest fajny, prawie liniowo napięcie można regulować jednym potencjometrem, a trójnóżkowy scalak uzupełniony tranzystorem mocy może wydać tyle prądu, ile mój transformator znieść może. Powiedzmy (wg opisu na froncie) 60mA trwale, a w krótkim czasie to do 80mA czy nawet 100mA. Emisją lampy EL36 ładnie i naturalnie to było ograniczane. To przy tranzystoryzacji wydało mi się konieczne ograniczenie tego prądu, bo nawet w uprzednim „lampowym życiu” tego  zasilacza udało mi się spalić bezpiecznik anodowe napięcie zabezpieczający. A tranzystory w odróżnieniu od lamp mniej są oporne na takie szoki prądu. Znalazłem stosowny schemat. Spodobało mi się rozwiązanie z opto-rezystorem, gdzieś w Internecie znalezione.
Zamówiłem VTL5C8 też nie drogo, tyle, że kolejne tygodnie czekania się dodały. Po skończeniu zabawy z TymCzymś wróciłem do rozgrzebanego (dosłownie) zasilacza. Przyszły i stabilizatory i te opto-couplery. Zdobywając kolejne elektroniczno-harcerskie sprawności w kilka wieczorów z  KiCadem się zaprzyjaźniłem, zaprojektowałem płytki i je wykonałem. Jednocześnie na desce praktyczne sprawdzenie teorii obwodów się odbyło. Gdyż, jak wiemy, Teoria się dokładnie z Praktyką zgadza, ale tylko w teorii.  Zmontowałem, sprawdziłem układ. Podłączyłem i … nic. Nie działa! 

Układ testowy - jak zawsze na desce. Tu płyta OSB.

Raz jeszcze sprawdziłem połączenia i tranzystor, i diody. Wszystko ok. Wniosek prosty – padł LR8N. Wymieniłem, i  … nic. Gdy trzeci okazał się taki sam, trochę z głupia-frant wstawiłem kolejny w chiński super miernik. I tu … szok. Okazało się, że zamiast wymyślnej techniki w obudowach poprawnie oznaczonych są tranzystory npn, nawet dość o dość przyzwoitym wzmocnieniu. Zostałem przez firmę (XYVXYZX – ty krzaczki bo chińska) wyrolowany. Jaki jest sens sprzedawania tranzystorów oznakowanych jak stabilizatory w cenie 85c za sztukę! No nie rozumiem. Zostałem właśnie „ochinolony” czyli oszukany bezczelnie i to na śmieszna kwotę. 

To jest tranzystor

Niech ten nowy wyraz będzie moim wkładem w rozwój języka polskiego. Jako nowy synonim oszwabienia, tyle że głupi i z mniejszym sensem. Gdyby nie minął ponad rok od zakupu – miałem szanse na refundację. O czym dostawca uprzejmie poinformował. Strata wizerunku i zaufania – ogromna, ale dla mnie strata czasu. Szczęśliwie te (już dobre) stabilizatory są dostępne u lokalnego, krajowego dostawcy. No nie darmową wysyłka, ale w dwa dni. Przyszły i to sprawne.

I po kłopocie.

Układ podstawowy na desce ożył i działał zgodnie z zamierzeniami to można  go przenieść na płytkę drukowaną. Nie uruchamiałem układu zabezpieczającego bo wydawał mi się prosty i pewny. Jednak okazało się, że ten układ nie działał. Źle powiedziałem – działał od razu. Fotorezystor nawet przy zupełnie odłączonej diodzie już przy lekkim ogrzaniu miast megaomów (co karta katalogowa zaświadczała) wykazywał rezystancję kilkuset kiloomów. 

Niby wszystko OK. A nie działa. Fotorezystor ciemny a ciepły już ma 500k.

A to zupełnie rozkładało zabezpieczenie i całość układu. Potencjometr dla 300V ma wartość właśnie 500kom. Trzeba było powrócić do układu zabezpieczenie nadprądowego w oparciu o tranzystor NPN.
Wersja więcej niż próbna.

Dowolny w zasadzie. Zrobiłem, działa. Jako tranzystorów użyłem tych fejkowych (znów nowe słowo) scalaków. 

Finalnie minimalna przeróbka płytki.

Przynajmniej do tego się przydały. 


2 komentarze: