wtorek, 12 listopada 2013

Dzień Niepodległości - czyli ratujmy co polskie!

Różne są formy świętowania tej  ważnej dla świadomości narodowej rocznicy.

Jedni radośnie maszerują za odrestaurowanym czołgiem, składając kwiaty pod pomnikami narodowych bohaterów. Przyłączam się do podziękowań dla pracowników BUMARU. Troszke im zazdroszę przygody przy rekonstrukcji zabytku.

Ja postanowiłem uczcić to na swój sposób - ratujmy co polskie.

A okazję do tego czynu przysposobiła mi moja kochana małżonka. Otóż w ostatnią sobotę w poszukiwaniu małego stoliczka do łazienki zawędrowaliśmy do jednego z okolicznych komisów meblowych.

Stoliczka nie było, były trzy radia. Pionier U1 (nawet ładnie zachowany), Mende i coś pionieropodobne.

Już wychodząc troszkę się przyglądnąłem i zwróciła moją uwagę tabliczka znamionowa - Philips ?!?  Nie Pionier?

Komis zamykano więc wróciliśmy do domu, ja do komputera i po kilkunastu minutach - mam!

Polski Philips z sezonu 1938/39 model 6 -39A.




Dzisiaj radio jest już moje, i czeka mnie kilka miesięcy pracy. Zamiast słów kilka zdjęć.
Radio z zewnątrz jest w stanie "trudnym", ogromnie zniszczone przez korniki, brak tylnej ścianki i ozdobnej listwy.
Obudowa wygląda na fabryczną, ale jest inna niż przy innych egzemplarzach 6-39A.

Skala cała, wskazówka chodzi, przełącznik chodzi, mechanika optymistycznie dobra.
 Na skali Baranowicze!

Miotła już wygląda ze schowka by posprzątać pył po kornikach. 


Spód i jedna ze ścianek nadaje się wyłącznie do rekonstrukcji.

Dioda prostownicza z 57-ego, jedna lampa przecokołowana

Wszystko sumiennie obsypane pyłem drewnianym, ale bardzo oryginalne - 75 lat!
Moja żona przeżywa zakup, zapytała czy na tym radioodbiorniku odebrano komunikat o wybuchu II wojny światowej. Podejrzewam, że tak. Troszkę to tak na smutno świętowanie.

Ale my się nie damy się czasowi, hitlerowcom i kornikom.

Ale wszystko dowodzi, iż uda się uratować POLSKI zabytek. Philips, ale polski Philips.

Taj jak to się już kilku kolegom udało. W Krakowie, i w Turku i może w kilku miejscach w Polsce.

Z góry dziękuję za wszystkie porady i pomoc w przywróceniu świetności 6-39A.

P.S. W głębokiej konspiracji czeka Elektrit.


Z tymi czarnymi pięcioramiennymi, gwiazdkami na czerwonym tle wygląda jak gdyby ciągle był w niewoli sowieckiej.
Pięknie historię wileńskiej firmy opisał Pan Henryk Berezowski - polecam lekturę.

sobota, 9 listopada 2013

Carbon Footprint - czyli ślad pokoleń na suficie odciśnięty

Koło zamachowe cywilizacji od czasu do czasu trzeba sztucznie podkręcić. Zazwyczaj dzieje się to bez jakiejś naczelnej idei, w naturalny sposób, odpowiadając zbiorowym wysiłkiem na klęski, katastrofy, wojny czy inne nieszczęścia. Jeśli ktoś to robi celowu (np. dogmat walki klas) z reguły ponosi klęskę.

W ostatnich dziesięcioleciach, w epoce kiedy zapanowała względna sytość, kiedy większe niebezpieczeństwa zostały opanowane lub nie wydają się groźne, bardzo trudno zmusić społeczeństwo do wysiłku. Trudno ludzi oderwać od stołu czy z kanapy i skierować wysiłek w stronę światlejszej przyszłości.

Jednym z takich strachów, które w imię bezpieczeństwa tym razem zdrowia miała skłonić ludzi do wydania większych pieniędzy na nową lodówkę, czy droższe kremy, inne okulary przeciwsłoneczne, była "dziura ozonowa". Ale szybko okazała się tylko przejściowym zjawiskiem, dotykającym głównie południowej półkuli. Nie ma już w dziennikach TV informacji o aktualnej dawce UV docierającej do ziemi.

W imię powszechnego dobra sięgnięto zatem po ekologię pod hasłem "globalnego  ocieplenia".
Jest to temat nadal bardzo żywy i gorący (pomimo, iż zeszłoroczna zima stanowczo "uczonym" teoriom zaprzeczyła, zobaczymy co będzie w tym roku). Mój chomik już obsypuje trocinami swoją norkę, więc zaryzykuje prognozę, iż lekka nie będzie.

Ale wróćmy do meritum, otóż w ramach działania całego wielkiego aparatu walczącego z emisją CO2, powstało pojęcie "carbon footprint" tłumaczone na język ojczysty jako "ślad węglowy". Najbardziej tym śladem została napiętnowana energetyka, gdzie każda wyemitowana tona CO2 jest dodatkowym kosztem, liczonym i rozlicznym przez całe armie biurokratów. Walczymy z CO2, ale prawa fizyki są nieubłagane. Jeśli spali się węgiel to powstaje dwutlenek węgla. Nie mniej wszystko to dzieje się by dostarczyć ludziom elektryczność, dla oświetlenia i oświecenia.

Prowadząc w pracy kilka projektów, spotkaliśmy się już z wymaganiem zamawiającego, aby podać jaką emisję CO2 spowodowało wytworzenie i dostarczenie komponentów sytemu sterowania. Wyobrażam sobie nakład pracy na określenie tego nowego parametru, wielka biurokratyczna robota. W imię szczytnych celów oczywiście. Ale to nie wszystko - istnieje w firmie coś co nazywa się Car Policy. Głównym parametrem przy doborze samochodów służbowych jest tam deklarowana przez producenta emisja CO2 na kilometr, i co ciekawe zależy od stanowiska kierowcy. Biurokracja ma się w najlepsze. Ni jak to nie wpływa na sposób prowadzania samochodu przez użytkowników.

Ślad węglowy znalazłem także w jednym z remontowanych Calypso. Skrzynka drewniana od środka ponad lampą EL84 wyraźnie była przysmolona. Swoisty "carbon footprint". Ślad który raczej cieszy, mówi iż ktoś słuchał radia, oświecał swój umysł kontaktem se światem, i robił to przez dziesiątki lat.

Z dzieciństwa pamiętam inny carbon footprint, ślad po lampie naftowej na sosrębie mojego rodzinnego domu. Zawsze mnie intrygował, ostatnio był przez długie lata zasłonięty regałem. Ale w ubiegłym roku po przemeblowaniu znów ukazał się w całej swojej pełni. Ślad, iż mój dziadek, moja rodzina oświecała się lampą naftową.


Oświetlał tylko do 1936, kiedy w Bukowinie uruchomiono własną lokalną elektrownię.

W tych dniach w Warszawie, nie daleko od miejsca gdzie mieszkam, zbierają się tysiące ludzi by radzić w ramach tzw. Szczytu Klimatycznego m.i. o ograniczeniu emisji CO2. Mam nadziejęm, iż carbon footprint z tego całego szczytu nie odciśnie się na dachu Stadionu Narodowego. Ostatecznie można by  ten dach otworzyć.

Mniej się zużyje paliwa w korkach, mniej zużyje papieru, energii na oświetlenie, zaparzy kaw itp. Globalnie emisja CO2 będzie mniejsza, a może ktoś znów dostarczy nam trochę radości.

P.S. Szkoda jednak, że nie popadało poza stadionem, troche by ostudziło kilkaset rozpalonych głów. :-(