wtorek, 26 kwietnia 2016

Prostowniki selenowe czyli różnica między teorią a praktyką, na drewnianym klocku sprawdzana.

Jak już wspominałem wychowywałem się poniekąd obok, a poniekąd w warsztacie stolarskim. Obok mieszkał samotny stolarz, który praktycznie całe życie spędzał w warsztacie, bo tak na dobrą sprawę nie tylko tam pracował a w izbeczce obok spał. Był to bardzo stary dom - bez samodzielnego podłączenia do prądu, ciągnięto długim kablem o niespecjalnym przekroju od sąsiada. Rezystancja w czystej postaci. Uruchomienie napędu heblarki (do dziś wspominam ten dźwięk), stowarzyszone było ze znaczącym przygaśnięciem wielkiej 150W, gołej żarówki – drugiego elektryką napędzanego urządzenia w warsztacie. Trzecim, i ostatnim takim urządzeniem była jednopalnikowa kuchenka elektryczna służąca do podgrzewania kleju kostnego, a po godzinach - kawałka kiełbasy dla Pana Majstra. Wszystkie inne narzędzia były ręczne – takie to było rzemiosło.
Na starym zdjęciu - można dostrzec tą włąsnie linię zasilającą.
Dla mnie w tym czasie najfajniejszymi zabawkami były drewniane klocki, które powstawały jako obrzynki po wszelkich stolarskich pracach. Koszyk tych klocków, kilkanaście gwoździków i młotek. Gwarantowały kilka godzin cudownej zabawy. Zbijało się z tych klocków to i owo, parę razy w palec młotkiem walnęło, ale czegoś się człowiek uczył . Teraz bym powiedział, że w praktyczny sposób uczył się wyobraźni przestrzennej, mechaniki konstrukcji czy chociażby jak tym młotkiem operować.  Klocki ginęły na koniec w piecu, tylko w popiele dawało się gwoździki odnaleźć.

Po moim opisie ratowania zasilacza do Szarotki w oparciu o selenowe prostowniki, otrzymałem kilka uwag co do użyteczności tych elementów, zda się tego zamkniętego rozdziału elektroniki. Uwagi były czasami skrajnie negatywne:  (…to jest zaproszenie do powąchania zgniłych jajec. Seleny należy bezwzględnie usuwać!), po bardzo budujące:  ( … Trzeba sformować prostownik prądem przemiennym. Prąd znamionowy, napięcie nieco obniżone, przewiewne miejsce i tak przez całą noc. … Robiłem wykresy i tabelki - wyniki są nieprzewidywalne.). Postanowiłem więc samemu spróbować.


Ponieważ konstrukcja miał być jednorazowa - to sięgnąłem po sprawdzone rozwiązanie – drewniany klocek i gwoździki. Sześć 5 watowych rezystorów i TELPOD-owski selenowy mostek uczyniły stanowisko badawcze.

Chciałem stwierdzić jak należy formować prostownik przed ponownym użyciem.  Ponieważ zasilanie miało być na poziomie połowy napięcia pracy to korzystając z NRD-owskiego autotransformatora i przeogromnego (bo taki tylko mam) transformatora 230/110V oraz kilku przyrządów uczyniłem stanowisko badawcze.
Oscyloskop z funkcją zapisu obrazu na nośniku USB miał zapewnić rejestrację  przebiegu formowania, oddzielnie w dwu gałęziach mostka – takie screenshoty z zapisanymi pomiarami chciałem co kilka minut robić. Podłączyłem, pierwszy zapis – wszystko gra.
Po kilku minutach w zasadzie te same odczyty, w granicach zmian napięcia zasilającego (też mam długa linię, o niespecjalnym przekroju, pomiędzy mieszkaniem a piwnicą).

Po kilkunastu – to samo.
Spełniwszy katalogowy obowiązek 30 minut stwierdziłem, że ten mostek nie wykazał żadnych (dających się zmierzyć i uważać za znaczące) różnic w parametrach elektrycznych w całym procesie formowania. Powtórzywszy to na kolejnych z mojego zapasu - śmiem twierdzić, że dla dobrze zachowanych mostków SPS nie jest konieczne ich formowanie.
Z ciekawości sprawdziłem „wygotowany” stos z innego radia – widać duży opór wewnętrzny przejawiający się niższymi napięciami wyjściowymi przy tym samym zasilaniu.

Tutaj inny pomysł mi zaświtał – mając gotowy układ obciążenia rezystorami, troszkę go przebudowując można by określić eksperymentalnie rezystancję wewnętrzną mostka selenowego, co pozwoli w oparciu o teorię dobierać dodatkowe rezystory, niezbędne przy krzemowym „implantowaniu” prostownika.  Układ zasilania przy zastosowaniu współczesnych diod, w miejsce selenowych prostowników daje znaczący i raczej nie do zaniedbania, wzrost napięcia anodowego. Trzeba to skompensować dodatkowym rezystorem, w mojej dotychczasowej praktyce dobieranym eksperymentalnie.

Układ zbudowałem typowy -  jak ten w którym pracowały mostki – zasilanie przemiennym 210V (tyle się dało ładnie ustalić) bezpośrednie obciążenie 22uF/450V i łańcuszkiem rezystorów 1 kiloomowych, którymi odpowiednio przepinając można było obciążać mostek różną rezystancją. Starałem się nie przekraczać (za dużo) maksymalnego katalogowego prądu.
Stolarskim ołówkiem schemat kreślony.
W ćwiczeniu zależało mi na określeniu oporu wewnętrznego mostka, który to opór należy skompensować.
Przeprowadziłem test dla 3 mostków, wszystkie TELPOD o maksymalnym prądzie 100 mA lub 85 mA.
Proste obliczenia wskazały na zastępczą rezystancje odpowiednio 345, 389 lub 260 omów.  Należy zatem przyjąć, że dodatkowe rezystancja winna wynosić 360 omów dla mostków 85 mA i 270 omów dla większych.

Dla poprawnej wartości napięcia anodowego, w wypadku gdy nie ma odpowiednich odczepów, należy dodać jeszcze rezystancję kompensującą wzrost sieciowego napięcia. Przyjmując, że pomiędzy konstrukcyjnymi 220V, a obecnie deklarowanym jest 20V nadwyżki i (znów zakładając) przełożenie transformatora zasilającego 1:1 oraz  pracę na 3/4 prądu maksymalnego –  to dodatkowa rezystancja winna wynosić 330 (dla 85mA) lub 270 omów dla 100 mA mostków.
 Z wystarczająco dobrym przybliżeniem można założyć, że dla mniejszych mostków 680 omów będzie na miejscu, dla większych 560 omów.
Jednakże tak dużo założeń, przybliżeń i zaokrągleń poczyniłem, że można z powodzeniem przyjąć, że łącznie 470 to minimum, a 1000 omów to maksimum – wartość idealną należy dobrać eksperymentalnie.
Zatem w teorii teoria potwierdziła praktykę,
 ale w praktyce to jednak teorię należy praktycznie zweryfikować. 
Ot, takie inżynierskie podejście.

Tak czy inaczej, mamy dodatkowy rezystor, aż kusi dodaniem kolejnego członu RC w filtrze i jeżeli jest taka możliwość - sugeruję to rozważyć. Np. w Calypso – tam mamy możliwość zastosowania w miejsce pojedynczego kondensatora podwójny, łącząc połówki tym dodatkowym rezystorem.

Pamiętajmy też prostowniki selenowe także mają ograniczenie co do pierwszego ładowanego kondensatora – w tym przypadku nie może jego wartość przekraczać 50uF. Związane jest to z prądem szczytowym diody. Zainteresowanych odsyłam do literatury.

Pragnę od razu zaznaczyć, iż cały eksperyment miał charakter bardzo wybiórczego, a uzyskane dane nie muszą być reprezentatywne do innych układów i prostowników.
Prosty drewniany klocek i kilka gwoździków doprowadziło mnie do całej tej zawodowej inżynierki, teraz zaś znów pozwalają się jak dziecko bawić – tak z jednej strony ocierając się o teorię, z drugiej strony o praktykę.

piątek, 22 kwietnia 2016

Wobulator DDS czyli Powrót do Terażniejszości z pomocą chińskich klocków

Zabawa klockami ma jedną zaletę, z przygotowanych wcześniej elementów, łącząc je w odpowiedni sposób można w miarę szybko i łatwo, osiągnąć zamierzony efekt. Wybudować Zamek, Pit-Stop dla samochodzików czy inną wymarzoną budowle.

Ja sklejałem samoloty. Były dwa podejścia – powszechnie dostępny w kioskach Mały Modelarz lub plastykowe modele (głównie produkcji NDR) dostępne w Składnicy Harcerskiej. Ro pierwsze wymagało ogromu czasu, cierpliwości i staranności, ale dawało ciekawsze rezultaty. Z moich dokonań to mogę się poszczycić wieloma rozpoczętymi konstrukcjami i jedną skończoną – Osadą Biskupin.
Do dziś pamiętam tą okładkę
Plastykowe modele to była forma modelarstwa bardziej podobna składaniu klocków – w zasadzie pasujących do siebie, prawie gotowych elementów. Klej w metalowej tubce, w podobnej srebrna farba i kalkomanie.  Tu piękny opis dla sentymentalnych modelarzy. Po kilku godzinach efekt murowany.
W elektronice, mojej ko0lejnej pasji, wiele konstrukcji zostało uruchomionych na desce, na pająka i nigdy nie uzyskały formy finalnej – pełnego urządzenia. No może poza jednym wzmacniaczem m.cz. (nawet obudowę ze sklejki zrobiłem) i pracą dyplomową w technikum – pozycjonerem suportu tokarki. Radość z budowania (nie rzadko konstruowania) była przeogromna, zatem nie kończąc jednej konstrukcji, popadałem w drugą. Podobna przypadłość dolega mi po dziś dzień. No może, jako że zdiagnozowana, to łatwiejsza do opanowania lub chociażby próby ograniczenia dolegliwości.

Jedną z takich idée fixe jest wobulator. Taki jak potrzebuję. Pierwszą przymiarką był Selektograf K931, przyrząd o tyle kultowy, że z epoki, lampowy, i polski.
Kupiłem działający, udało mi się zestroić jedno czy dwa radia, ale odczuwałem duży dyskomfort pracy. Pomiar częstotliwości poprzez porównanie na obrotowej skali, brak jakichkolwiek markerów – K931A nie tobyło to.
Drugi już był lepszy K937, tranzystorowy, ale podobnymi wadami obarczony – skale, procenty skali itp. No coś innego, ale w zasadzi tekie same.
 Kolejny to do tej pory najlepszy, radziecki, na scalakach i ze znacznikiem.
Działa, ale jest już wielokrotnie naprawiany (co też daje satysfakcje).

Przyszedł czas na 100% mój wobulator. Założenie były takie, co do funkcjonalności:

  • w pierwszym kroku tylko 10,7MHz (no może potem p.cz. od AM (465kHz – bo głównie polskie radia robię)
  • generator stałej częstotliwości 10,7MHz do strojenie na maksimum sygnału i zero detektora, 
  • generator modulowany +/-25kHz – do strojenia na maksimum sygnału m.cz.
  • wobulator.

Wobulator od 10,4 MHz do 11,0 MHz z wyraźnymi znacznikami, co 50kHz (później się okazało, że 100kHz jest zupełnie wystarczające.
Do wyświetlania zostanie użyty dwukanałowy oscyloskop, jeden kanał to pomiar z sondy w.cz, drugi na znaczniki, a oddzielne wejście miało służyć synchronizacji (okazało się niepotrzebne).

Rozwiązanie miało być jak najprostsze, więc zdradzając całą prześliczną technikę analogową, pogrążyłem się w dziedzinę technik cyfrowych. Wychowany w epoce TTL, obrze pamiętam swoją pracę dyplomową, gdzie było tylko ok. 10 scalaków, tak do 200 nóżek do połącznia – i gorące wieczory by zdążyć z płytką, ze sprawdzeniem i z uruchomieniem. Teraz po trzydziestu kilku latach zbudujemy z klocków – dwu klocków.
Pierwszy pająk
Jeden to gotowy moduł generatora DDS (Direct Digital Synthesis) bazujący na układzie AD9850, drugi klocek to Arduino Uno.  Ten pierwszy dostępny za ok 50 zł umożliwia generację sygnału sinusoidalnego do 40MHz (a więc zupełnie wystarczającego do moich celów), dobrze opisany.
Drugi jeszcze lepiej, pozwala on w prosty sposób wykonać całość układów sterowania przełączania i może wyświetlania.
Klocki
Wejścia analogowe, wejścia /wyjści acyfrowe, przerwania - no wszystko co trzeba. Nie bez znaczenia jest fakt, iż mój syn bawił się troszkę Arduino (skorzystałem z jego nabytków) tak mogłem liczyć na ograniczenie się moich prac do części elektrycznej projektu. W sumie wyszło trochę inaczej, ale to chyba dobrze.
Po kilkudziesięciu minutach od przedstawienia pomysłu i jakimś szkicu na kartce papieru usłyszałem – Tato! Soft już gotowy! Gdzie ten moduł?
Ja jeszcze nie zamówiłem części, a tu już oprogramowanie gotowe. Poskładane z gotowych bibliotek oczywiście, ale gotowe do testowania. Mam motywację, że się tak wyrażę - od młodszych pokoleń.

Moduły, jako wyposażone w wyjścia GoldPin osadziłem w gniazdach wlutowanych do płytki uniwersalnej (też chińskiej za 1,90 pln) a połączenia wykonałem Kynarem.  Nie było ich za dużo. Adruino porozumiewa się z DDS za pomocą trzech sygnałów, do tego zasilanie i masa. Na trzech wyjściach i czterech rezystorach wykonałem układ, który ma generować złożony sygnał (SYNCHRO, Marker 10,7, Marker 100kHz).
Trzy rezystory podciągały zasilanie do wejść dla sterowania trybem pracy (dwa dla Modulator, Generator i Wobulator) jeden troszkę na przyszłość przełącznik 465kHz/10,7MHz.

Jak się okazało, po dokładniejszym zapoznaniu się z Arduino funkcja INPUT_PULLUP  (na początku w kodzie pisałem Pin_Up, ale nie działało) robi to wewnątrz układu i rezystory nie są potrzebne – ot, stare nawyki.

Po drobnych zawirowaniach z jak to zawsze błędami montażu, udało się uzyskać sygnał 10,7MHz, potem znaczniki. Wobulator działa!!!

Pierwsze uruchomienie „na radiu” odbyło się jeszcze bez wzmacniacza na wyjściu generatora, ale w zupełności wystarczało by pojemnościowo sprząc się z ECC85 i przekazać sygnał na początek toru p.cz.

Chociaż obraz nie był taki, jakiego się spodziewałem, ale jego cechy pozwalały przypuszczać, że działa, ale coś nie jest ok w oprogramowaniu. Krok po kroku, debuging następował i finalnie udało się uzyskać pierwszy krok – działający na desce przyrząd.
Dodałem też wzmacniacz buforujący (oczywiście posilając się gotowym opisem, z drobnymi zmianami i ma 500mV sygnał.
Na attenuator (tłumik) też przyjdzie czas, na razie pracuje zewnętrzny. Układ działa, pozwala stroić. Sam się musiałem włączyć w doskonalenie oprogramowania, bo syn zajął się innym pomysłem, coś o sesji wspominał.
Błedy w software na ekranie widoczne.
Poradziłem sobie, bardzo fajne jest to Arduino.
Cel osiągnięty.
Coś, co z trudem się robiło 30 lat temu teraz jest powszechnie dostępne – moduł Arduino Nano kosztuje kilkanaście złotych – porównywalnie mniej niż Mały Modelarz w tych latach.

Jakoś, aż kusi mnie spytać Ministerstwo Edukacji, kiedy wprowadzi zajęcia ZPT z powrotem do programu szkół, czy będzie tam programowanie Arduino, czy na lekcjach „Informatyki” dzieciaki będą dalej programowały w LOGO? Czy może coś bardziej użytecznego i dającego większą frajdę?

Dość marzeń, trzeba wrócić do rzeczywistości tj. skończyć wobulator, uczynić go zdatnym do użytku, tak żeby to nie był kolejny projekt, który skończył na desce. Jak Maciej.

Zainteresowanym udostępnię swój kod Arduino, nie publikuję, bo jest bardzo nie doskonały – zapraszam do wpisywania się w komentarzach. Może pomożecie rozwinąć konstrukcję.

Takiego wobulatora z klocków za mniej niż 100 zł.

A ja będę mógł wrócić do strojenia i ratowania radyjek. Jakoś ten „Powrót do Teraźniejszości” strasznie wyczerpujący się stał - człowiek musi się tylu nowych rzeczy nauczyć.
Inaczej trzeba by do Biskupina wrócić.
Biskipin 1978 r.


niedziela, 10 kwietnia 2016

Pierwsze wrażenie czyli sklepik BOMIS-u jest zabytkiem

Z dokładnością do roku potrafię określić ten moment - było to w wakacje 1983. Pierwsza wizyta w mieście , które jak los zrządził stało się moim, i pierwsza wizyta na tym prawym brzegu. Pierwsze spojrzenie na skrzyżowanie ul. Sierakowskiego i Okrzei. Sklep fabryczny Zakładów Mięsnych Żerań. I kolejka, nieodzowny symbol tamtych czasów. Taki obrazek sprzed lat ponad 30-stu pozostał mi w pamięci. Oczywiście przyjechałem tam w innym celu – po wędlinę jeździło się na Śląsk. Na ul.Okrzei mieścił się sklep BOMIS, gdzie wszelkiego radio-elektronicznego towaru był dostatek.

Oczywiście nie było tam wszystkiego, ale na tamte czasy – był to dostatek. BOMIS to ciekawa instytucja, w dobie obowiązującej gospodarki planowej Biuro Obrotu Maszynami i Surowcami (stąd BOMIS) stanowiło ogniwo spajające plany produkcyjne jednych uspołecznionych zakładów pracy (nie firm) z potrzebami innych zakładów. Upłynniając nadwyżki  i przy okazji oferując je ludności.
Jeżeli realizując plan ktoś wyprodukował kilkaset lub tysiące sztuk czegoś za dużo, czegoś co okazywało się nie potrzebne gdzie indziej – to trafiało do Bomisu. Była to też okazja by radioamatorzy mogli zaopatrzyć się w elementy, których dla niech nie przeznaczono. Tak też trafiłem do sklepiku Pana Krzysztofa na ul. Okrzei. Sklepu mieszczącego się w takiej przybudówce do już podówczas mocno podupadającej się kamienicy z adresem Sierakowskiego 4.

 Nie pamiętam co w tedy kupiłem, raczej jakieś TTL-e czy wyświetlacze CQYP…., ale tak czy inaczej był to zakup udany.  Zakłady Mięsne Żerań upadły w latach dziewięćdziesiątych, sklep (już jako GOMIS) przeniósł się dziesięć lat temu na ul. Jagiellońską,  a przybudówka pozostała. Co ciekawe to kamienica przy ul Sierakowskiego jest uważana za najstarszą po tej stronie Wisły, mieściła onegdaj gimnazjum do którego Korczak uczęszczał. Zachował sie jej szkic autorstwa Kossaka. Na tle targu końskiego - widać kamienice Mintera. Tą Kamienice.
Kossak konie kreślił, kamienica tak przy okazji została utrwalona.
Od sześćdziesięciu lat przeznaczona do wyburzenia - jednak będzie remontowana. Jest wpisana do rejestru zabytków.
Wracając do elektroniki, to do Pana Krzysztofa od czasu do czasu zaglądam, ostatnio gdy strojąc Julkę nadużyłem żywotności PRL-owskiego plastyku i doprowadziłem do zejścia filtru 7x7 o symbolu 203.
Schemat wzmacniacza p.cz. i filtr 203.
Dzwoniąc dowiedziałem się od Pana Krzysztofa: „Jak to nie ma - u mnie zawsze jest - przynajmniej było”.
U Pana Krzysztofa jest (było) wszystko.
Filtr oczywiście był – Julka gra jak nowa.
Julka rozebrana (zdjęcie kolegi Tomasza). Julka moja.
To co kiedyś było niepotrzebne -zbywało, teraz jest to jedyne co z polskiej elektroniki zostało. Sklepów BOMISu w Warszawie było więcej, pamiętam te na ulicy Grażyny, pamiętam Szpitalną czy Kopernika. Teraz już tylko Jagiellońska i sklepik prowadzony przez przesympatyczne małżeństwo na ul Promenady nam pozostało.
Sklepik na ul. Promenady wygląda bardzo podobnie.
Ostatni Mohikanie, ostatnia deska ratunku.

Powracając na prawą stronę Wisły, to oprócz numeru Sierakowskiego 4, do rejestru wpisane są Sierakowskiego 4A i 4B. Ponieważ nie bardzo udało się odszukać tego 4B, to przyjęto, że jest to ta przybudówka mieszcząca onegdaj sklepik BOMIS.
Sierakowskiego 4A - zabytek w pełnej krasie (pośrodku).
Realizacje zabudowy nowych apartamentowców zdają się to potwierdzać.

Mamy zatem, kultowy obiekt, swoisty i troszkę w swej naturze przekorny symbol świetności polskiego przemysłu elektronicznego. Coś na kształt samej Julii Stereo - najlepszego "przestawnego' odbiornika radiowego.
Coś co kiedyś było sklepikiem, gdzie upłynniano nadwyżki, teraz jest jednym z ostatnich zachowanych symboli. No i pozostali jeszcze ludzie, pamiętający wszystko i zawsze pomocni.  Oby jak najdłużej.

GOMIS czuwa.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Zaplanowany śmieć czyli śmierć po okresie gwarancji

Ostatnio zostałem poproszony przez jednego z moich kolegów, młodszych kolegów, z pokolenia inżynierów którzy nie mają w domu lutownicy, o naprawienie routera firmy A… . Po ponad dwu latach ciągłej pracy (kto by wyłączał router na noc) sprzęt definitywnie odmówił posłuszeństwa. Znaczy się nie definitywnie, po włączeniu zasilania przez kilka sekund migał lampkami, wróć!!!, migał niebieskimi diodami LED i zamierał. Szybka diagnoza przeprowadzona z pomocą wujka Google doprowadziła kolegę do wniosku, iż uszkodzeniu uległ jeden z kondensatorów elektrolitycznych.

Przypadłość na tyle znana opisywana, że nie może być przypadkowa. Widać producent dołożył wielu starań by zaprogramować ograniczony okres użytkowania urządzenia. Dwa lata, koniec gwarancji i kup nowe!  Techniczne (i środowiskowe) barbarzyństwo! Numer znany od prawie stu lat – patrz „spisek żarówkowy”. Kondensator o trochę dziwacznej pojemności 680uF (aż za dokładnie w tym miejscu), nie mniej wyraźnie wyróżniający się typem, producentem i nawet kolorem. Taki fioletowy – żałobny.
Oczywiście napuchnięty!
Otwarcie obudowy od razu potwierdziło trafność diagnozy. Niestety próba wylutowania dostępnymi w moim warsztacie lutownicami nie powiodła się. Lutowie stawiało odpór praktycznie każdej temperaturze, a 300W kolby, godnej prac dekarskich, nie było sensu wyciągać – trudno trafić. Cóż, spoiwo bezołowiowe zostało urzędniczo wprowadzone (wymuszone) jako jedynie słuszne 10 lat temu (dyrektywa RoHS). Ono to okazało się wyjątkowo trudno topliwe. Za nic nie udawało się wylutować śmiercionośnego (dla urządzenia) kondensatora i pozostało tylko dolutowanie (od spodu) dwu przewodów i wklejenie zastępczego (już w miarę normalnego).
Wstydzę się, ale nie adało się zgodnie z rzemiosłem
Wygląda tragicznie, ale działa.
Lutowałem oczywiście zakazanym tinolem, zawierającym ołów. Łatwo topliwym, dobrze trzymającym i nie podlegającym destrukcji z biegiem czasu – słowem śmiertelnie niebezpiecznym dla producentów sprzętu elektronicznego i ich kasy.
Wielki prezent od kolegi Tomasza. Prawdziwa ołowiowa cyna. Żaden RoHS zgodny erzac.
Aż się boję czy nie zapuka do mojego warsztatu Sanepid łącznie z uzbrojonymi  Inspektorami Środowiska czy innej służby, i w trosce o moje zdrowie* zakażą nie tylko używania materiałów bez RoHS i innych dyrektyw środowiskowych, naprawiania czegokolwiek - bo zaburza postanowienia dyrektywy WEEE i w ogóle wszelkich innych działań i czynności, które ograniczają ich zyski.

A przede wszystkim informowania innych o ich niecnych działaniach i programowaniu śmierci urządzeń elektronicznych – (dlatego celowo wykropkowałem nazwę firmy na początku artykułu). Może nie tylko urządzeń, problem może dotyczyć nas wszystkich w dużo większym stopniu. Wąsy cynowe, powstają samodzielnie w bezołowiowych lutach i powodują zwarcia. Rodzi to poważnie niebezpieczne sytuacje,  nie tylko dla kierowców Toyot Camry. Jest już spotykane w najbardziej newralgicznych układach zabezpieczeń instalacji nuklearnych.  Ot, taka zaplanowana samozagłada.

* - raczej im chodzi o moje pieniądze