niedziela, 29 maja 2016

Kropla cyny czyli jak powstają odrzutowce

W osiemdziesiątych latach dużym zainteresowaniem śledziłem wszelkie docierające informacje o budowanych właśnie w USA promach kosmicznych. Radziecka technika rakietowa była przedstawiana oczywiście we wszystkich aspektach jako lepsza, no ale ona była właśnie rakietowa. Wahadłowce zaś były inne. Jednym z najważniejszych, kluczowych elementów tej konstrukcji była nowatorska konstrukcja osłony termicznej. Została ona zbudowana z klejonych ceramicznych płytek, miast uprzednio stosowanych jednorazowych tarcz ablacyjnych. Płytki te były odporne na wysoką temperaturę, prostokątne i białe (w większości). Lekkie, klejone do poszycia, a jednocześnie delikatne i podatne na mechaniczne zniszczenie.
NASA, http://www.nasa.gov/centers/johnson/pdf/390651main_shuttle_crew_operations_manual.pdf translated to polish - Samoloty Kosmiczne - Jacek Nowicki i Krzysztof Zięcina, reworked and translated
 Okazały się jednak krokiem milowym w rozwoju techniki kosmicznej (astronautycznej, aby być precyzyjnym), umożliwiły wielokrotne użycie tego samego statku kosmicznego.
W radiotechnice użytkowej takim znaczącym etapem w rozwoju, było pojawienie się klawiszowych przełączników zakresów (w miejsce uprzednio królujących obrotowych). Nadawały one nowy wymiar i jakbyśmy powiedzieli dzisiaj „dizajn”. Klawiszowe radio to było to! Pierwsze na dobre pojawiły się na początku lat pięćdziesiątych i aż do lat siedemdziesiątych szczerzyły się radia klawiaturą w kolorze (zazwyczaj) kości słoniowej.  Wymusiło to (a może właśnie umożliwiło) zmianę także konstrukcji przełącznik zakresów fal -  przełącznik  stał się elementem zespolonym, łącząc także funkcje montażowe – np. cewki heterodyny czy obwodów wejściowych były montowane bezpośrednio na nim. Ułatwiało to produkcję, stwarzało podzespół, który można było zmontować, przetestować i częściowo zestroić bez wmontowywania do radia. Znaczący krok w stronę masowej produkcji, obniżki kosztów.  Testowanie przełączników można obejrzeć na starych kronikach filmowych.

Po pięćdziesięciu latach te przełączniki wymagają konserwacji – czyszczenie styków, nasmarowanie to konieczność. Ale raz na kilkanaście radyjek trafiło się coś niezwykłego. Była to Rumba, wersja eksportowa z zachodnim, pełnym zakresem UKF.

Nie mniej pozyskana z Polski, więc zakładam, że to tzw. odrzut eksportowy, lub jednym słowem  - odrzutowiec.  Jak powstawały takie odrzuty, ano zapewne w wyniku dokładnej selekcji gotowych wyrobów – te, które nie działały doskonale  były kierowane na wiecznie głodny rynek wewnętrzny. Radio pozyskał dla mnie kolega Tomasz, sam niecierpliwy, zapalony radiowiec uruchomił i przesłuchał. Grało!
 U mnie w warsztacie zostało wyskrzynkowane. Rozskrzynkowane właściwie, bo oryginalna była rozmoczona i denko właściwie odpadło.
Prostownik selenowy też był wywalony, więc nowym zastąpiłem i … i też niecierpliwy podłączyłem. O razu poszedł dym i swąd. Tylko skąd? Ano gdzieś pomiędzy przełącznikiem klawiszowym, a blachą chassis. Ale przecież tam nie ma żadnego elektronicznego elementu, który mógłby się spalić - jak rezystor czy kondensator. Może coś wlazło, owad czy inny parazyt?

Po odlutowaniu dwu przewodów i odkręceniu czterech śrub daje się w tej konstrukcji odchylić przełącznik na tyle, że można wyczyścić styki demontując poszczególne suwaki – więc do dzieła!
Udlutować trzeba dosłownie 3 lub 4 przewody. Imożna ochylic zespół przełączników.
Już pierwsze spojrzenie wyjawiło całą tajemnicę – to palił się suwak. Pomiędzy sekcjami było pełne napięcie anodowe, coś pozwoliło na przepływ prądu i poszło!
Raz nadwątlona (tu dokładnie nadwęglona) izolacja nie jest izolacją, lecz przewodnikiem i jedynym ratunkiem okazała się wymiana całego suwaka. Później do czyszczenia zdjąłem drugi suwak i …niespodzianka.
Mała metaliczna żmijka oczom moim się ukazała. Dopiero trzeci suwak ujawnił cała tragiczna prawdę – w przełącznik trafiła kiedyś zupełnie spora kropla roztopionej cyny.
Ona to stała się przyczyną całej awarii. Zupełnie tak jak stało się z locie STS-107 wahadłowców, gdzie oderwany od poszycia zbiornika paliwa, kawałek pianki izolacyjnej, wielkości teczki uszkodził krawędź natarcia skrzydła. W konsekwencji doprowadziło do tragedii i śmierci całej załogi.
Załoga STS-107 na orbicie. Zdjęcie z zachowanej karty SD. (za Wikipedią)
W tej Rumbie najprawdopodobniej kontrola jakości wychwyciła symptomy i nie wysłała radia na eksport. A ja po pięćdziesięciu latach mogę je naprawić i do zdatności przywrócić. Szkoda, że załoga Columbi nie miała możliwości naprawy, ba zdaje się że cała NASA nie miała świadomości awarii. Dopiero w późniejszych lotach w stosowny zestaw naprawczy doposażono promy.
Ja aby pomóc kolegom w naprawach Calypso, Rumby, czy Ramony publikuję schematy przełączników zespolonych tam instalowanych.

Z zastrzeżeniem, że poszczególne wersje mogą się różnić. Nie tylko zakresami ale i  użyciem poszczególnych sekcji. Zamienione są sekcje długofalowe styków 1-2-3 z 4-5-6.
Fajnie mieć świadomość, że kiedyś polski wyrób był eksportowany na zachód, no z wsadem dewizowym jakim w tym przypadku był głowica Philipsa.
W tej chwili też się w Polsce wytwarza produkty eksportowe, no ale nie pod markami Unitry.
Wracając do technologii kosmicznych to przypuszczam że niewielu wie, iż to polski surowiec jest podstawą współczesnych osłon termicznych rakiet i innych statków. Mikrosfery, kuliste struktury złożone z kombinacji tlenków niektórych metali powstają przy okazji składowania mokrych popiołów elektrownianych. Wytrącają się samoistnie na powierzchni  pompowanej zawiesiny (pulpy), są następnie zbierane w worki  i wysyłane na zachód. Ot taki odrzut, który stał się polskim hitem eksportowym.

Szkoda, że to nie radia.

wtorek, 3 maja 2016

Malowane aluminium czyli jak złote ramy upiększają rzeczywistość, w czasie przenosząc.

Moja bukowiańska rodzina była dość liczna, Tym razem będzie o Ciotce Rozalii. Nie wiele o niej mi wiadomo tylko tyle, że była piękną dziewczyną, zmarła w kwiecie wieku na zapalenie płuc. Po Cioci pozostało też jedno zdjęcie, o tyle nietypowe, że kolorowe. Dokładniej kolorowane. Bo był taki czas w rozwoju technologii utrwalania chwili i ludzi, że niedoskonałości czarno-białej fotografii, zgrabnymi domalowanymi w oko cieszące kolorowe portrety zmieniano.

To głebokie pragnienie by coś było ładniejsze i chociaż udawało lepszy standard można też w niektórych radiach zauważyć. malowane złote paski (szparunki) czy inne wlwmenty miały upiększać radio, upiększać w tani sposób, prosty w masowej produkcji i nie wymagający specjanych dobieranych fornirów czy drogich materiałów. Jest to widoczne np. NRD-owskich odbiornikach z lat pięćdziesiątych i to tych najlepszych, najładniejszych. Brak dostępności (lub przydziału w warunkach gospodarki socjalistycznej) mosiądzu zaowocował rozwiązaniem „erzacowym”.
Paznokciem zeskrobałem.
Ozdobne listwy, które to normalnie wykonywano z żółtego metalu, tu były aluminiowe i pokryte czymś, co miało ten mosiądz udawać.
Po 50 latach kolor ten aż czasami raził swoją innością, odmiennością. Co gorsza kolory schodziły przy najmniejszym otarciu, choćby paznokciem. Z początku myślałem, że są to powłoki elektrooksydacyjne – bardzo trwałe i solidne wykończenie elementów aluminiowych. Takie znalem ze sprzętu sportowego Polsportu z lat siedemdziesiątych. Kolor był zbliżony, jednak trwałość PRL-owskich leżaków czy kijków narciarskich była wyższa. Bo i powłoki ze swej natury lepsze, tyle ze nie do odtworzenia w warunkach domowych.
Aby jakoś ratować wygląd Beethovenów pierwszym i najprostszym rozwiązaniem, które Zygmunt (a ja za nim) zastosował bezceremonialne potraktowanie NRD-owskiego lakieru i dobranie się do gołego aluminium.
Wyglądało to dużo lepiej, radio prezentowało się okazale, ale no, jakby to nie powiedzieć – jednak nieoryginalnie.
No niby wszysko ok - ale jednak nie.
Przy okazji handlowej wymiany jednego z Beethovenów (odsprzedawałem drugi swój egzemplarz) zapytałem nabywcę (też restauratora) o jego sposób na "te listwy: Odpowiedź była: E… tam, Złotolem maluje, ludziom wystarczy” - że mnie jednak niesatysfakcjonujące rozwiązanie. Sam pamiętam ten Złotol, trochę podobny w malowaniu do NRD-owskich farbek do plastykowych samolotów.  Szybkoschnący, mażący się, jakieś takie odpustowe wrażenie zostawiał. Nie tylko ja mam obiekcje.
Szukałam innego specyfiku, kojarzyłem coś w okolicach lampek choinkowych. Ba nawiązałem już korespondencję z dystrybutorem materiałów do produkcji cmentarnych zniczy – też malują szkło na czerwono i żółto. Na forum triody pojawił się post o werniksie. Cóż szkodzi – spróbujemy. Na szczęście sklep internetowy miał swoją fizyczną reprezentację kilka ulic za Gocławiem, to po zamówieniu pojechałem odebrać.
Ponieważ mój Beethoven jest głęboko schowany - to też werniks pojechał do Zygmunta. Dojechał (a raczej dowiozłem go) razem z Juwelem (pod Rawiczem za 120 zł kupionym). Juwel szybko ozdrowiał i pora przyszła na upiększanie. Duże obawy były, co do metody przygotowania podłoża pod malowanie. Czym czyścić, czy polerować? Ja zazwyczaj mosiężne listwy papierem 1200, watą stalową i na koniec pastą polerską traktowałem. Aluminium jest jednak miękkie – zostawiłem wybór Zygmuntowi. Tu informacja:

Aluminium z resztkami lakieru fabrycznego i brudu przetarłam do czysta zmywaczem do paznokci. Kobiet Ci u mnie dostatek. Później wypolerowałem pasta poleską  klockiem twardego filcu i wytarłem do sucha szmatką. Następne to malowanie. Ot cała technologia.

Wydaje się, że wy wyczyszczeniu powierzchni lepiej by było zrobić mat na blaszce kalającej klawisze, ale radio do "wyglądania" i brak odpowiedniej technologii tak sprawił a blaszka lepiej błyskiem w pada w oko.
Zasugerowałem tylko by użyć pędzelka z miękkim włosiem i delikatnie nakładać.

Efekt i zadowolenie Zygmunta (pośrednio i moje) przerosło wszelkie oczekiwania:

Werniks jest niesamowity. Wydajny, całość pracy to 4 delikatne umoczenia pędzelka 6 mm z miękkim włosem (sprzęt dedykowany), pokrywa równomiernie bez wysiłku. Ilość w opakowaniu starczy nam na 300 odbiorników albo więcej. Efekt super. Z.

Czyli udało się. Mamy opanowaną technologie i dobrane materiały.

Uda się uratować też nietypową hybrydę - Beethovena co poziome listwy ma w aluminium, a pionowe w mosiadzu wykonane.
Hybryda - pionowe listwy z mosiądzu!
A wracając do Cioci Rózi. Jej pokolorowane zdjęcie kilka lat temu zostało odnowione, a rama naprawiona u zaprzyjaźnionej Pani Bożeny w Krakowie, w tradycje bogatym, od wojny prowadzonym zakładzie pozłotniczym.
Portret zdobi teraz nasz dom. Ciotka patrzy i pokazuje swoje piękne ręce – takie same jak u mojej córki. Pokolenia mijają, a złote ramy przenoszą ludzi w czasie.

Z Krakowa niestety jednak dochodzą wieści smutne, Pani Bożena musiała kilka miesięcy temu swój zakład zlikwidować – brak klientów. Czyżby rzeczywistość była tak piękna, że jej nie trzeba w złote ramy oprawiać, kolorem podciągać?

Czy zdjęcia rodziny to już tylko Instagram? Facebook czy Dropbox będzie je nam przechowywał? W telefonie, zaraz obok appki z internetowym radiem?
No chyba nie - nam na 299 odbiorników werniksu wystarczy.