niedziela, 29 stycznia 2023

KOS czyli zabawy z nanoVNA

Wleciał do mnie Kos, Odbiornik Kos produkcji Diory.


 Bardzo lubiany przez kolekcjonerów bo na początku lat sześćdziesiątych był swojego rodzaju symbolem nowoczesności, takiego powiewu świeżości i dobrego wzornictwa.
Na zgniłym zachodzie podobne robili, ale KOS ładniejszy.

Produkowany był krótko: od 1960 roku do początków 1962, w niewielkiej serii i wielu kolorach. Dlatego w każdej szanującej się kolekcji jest tym „must be”. Oddało mi się go upolować za drugim razem, bo pierwszy wylicytowany nie został przez sprzedającego wysłany z dziwnym tłumaczeniem. Dzięki pomocy kolegi Jacka odebrałem to cudo. 


Stan co najmniej dobry, obudowa nie była połamana, ani nie wypalona, ładna tylna ścianka i wyglądająca przez dziurkę lampa ELC82 dziwiła. 


Oj, tak mi się z dziubkiem ptaszka z dziupli wyglądającym skojarzyła. No braki też były widoczne – brak znaczka i nieoryginalne pokrętła. Ten pierwszy otrzymałem w prezencie, a gałeczką do skopiowania od kolegi Włodka pożyczyłem. Najbardziej mnie ucieszyły śrubki mocujące chassis i tylną ściankę – takie z sześciokątnymi plastikowymi łbami. 


Żywo mi przypomniały jakąś PLR-owska skręcankę – politechniczną zabawkę z mojego dzieciństwa.

Jako, że odbiornik to poręczny i ciekawy to długo miejsca w kolejce nie zagrzał, wcisnął się na warsztat i już. Wewnątrz wszystko oryginalne, ale trochą zakurzone i to ze wskazaniem na dym tytoniowy. 

Nie taki puszysty kurz salonowy czy też tłustawe kuchenne olejowe opary. Zdjęcie obudowy i przyjrzenie się głośnikowi odsłoniło kolejną tajemnice – od frontu nazbierało się trochę krótko przyciętych włosów, włosów -  nie sierści. 


Już po tych dwóch śladach można było powiedzieć coś o historii odbiornika. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że pracował w zakładzie fryzjerskim i to w czasach gdzie czekając na wolny fotel można było sobie dymka puścić.

Radio już było naprawiane, ale pozostawione ślady doprowadziły do wniosku, że doznało tylko  mechanicznych uszkodzeń. 

No i podstawka lampowa była już naprawiana.
Naprawione starannie tj. z profilu aluminiowego wykonana proteza piasty koła od kondensatora strojeniowego, a i sama linka z szewskiego szpagatu została nanizana. Elektrycznie – wszystko oryginalne, przy czym było widać pewnego rodzaju ubóstwo podzespołowe. Nie ma już kondensatorów papierowych, ale styrofleksy są osiowe, a nie takie stojące – jak zapowiadano w dokumentacji.
NA siłę poupychane osiowe styrofleksy.

 Co nie za bardzo korespondowało z zaprojektowana płytką drukowaną i otworami w niej.  Trudno widać takie czasy były, gdzie tego co miało być nie było. Kolejna ciekawostka wyszła przy samym potencjometrze – w powietrzu montowany ceramiczny, dyskowy kondensator 10nF był anteną dla wszelkiej maści zakłóceń, nawet zbliżenie ręki na 4 czy 5 cm znacząco brum pogłaśniało. 

Brummm antena

A w tym miejscu miał być (wg. dokumentacji) ekranowany kondensator – widać wstawiono to, co było.
Ucierpiał biedaczyna.
Zastanawiało mnie przytopienie karkasu cewki eliminatora p.cz. – to jednak nie lutownica nieostrożnego serwisowca, ale zamontowany obok rezystor redukcyjny poczynił tą  deformację. Udało się rdzeń uruchomić i skrócić karkas. Żeby sprawdzić czy pozycja rdzenia zabezpiecza ustawienie na częstotliwość p.cz  (465kHz +/-2 jako rzecze instrukcja) - posłużyłem się nanoVNA.

Po obejrzeniu kilku filmików odważyłem się użyć tego przyrządu. Okazało się, że można. Kilka zwojów kynara na końcu S11 i od razu widać jak zmienia się rezystancja, a tak naprawdę impedancja w zakresie rezonansu. Rozochocony tym sukcesem sprawdziłem, że tak samo można złapać częstotliwość obwodów heterodyny czy wejściowych fal krótkich. Super, przy bezpiecznym i mało kłopotliwym sprzężeniu indukcyjnym  można sprawdzić, czy i gdzie jest rezonans i czy przestaraja się indukcyjnie (rdzeniem cewki) czy pojemnościowo (trymerem). Obwody wejściowe fal średnich i długich sprawdziłem dopiero później po przywróceniu anteny ferrytowej na miejsce i do obwodów. 

NanoVNA i sprzężona antena ferytowa.

Tor p.cz., który to  wg. dokumentacji miał  być zestrojony na 465kHz przy próbie klasycznej (na generator i woltomierz m.cz.)  wykazał szczyt swojej charakterystyki gdzieś w okolicach 490kHz, co znaczy że stałe obwodów popłynęły. Niestety filtry tam takie małe płaskie, philipsowskie i już pierwsza operacja dopasowanym (!) śrubokrętem zakończyła się uszkodzeniem rdzenia, a przynajmniej jego plastikowych części. Mam bardzo negatywny stosunek do tych filtrów, ale trudno – trzeba spróbować naprawić. Szczęśliwie okazało się, że delikatne ceweczki na cieniutkim preszpanowym karkasiku nie uległy uszkodzeniu.
A rdzeń pozostał.
Wnętrze filtra w całości zapaćkane jest czymś woskopodobnym materiałem, co zdaje się, że także działa jako lepidło ustalając miejsce cewek i trochę przy tym przeszkadzając przestrajać rdzeniem. Wydłubałem co się dało, rdzenie z innego filtra użyłem i … sprawdziłem częstotliwość rezonansową na nanoVNA. Podłączenie wyjścia S11 do końcówek przyrządu i badanie rezystancji łatwo wykazało, że udaje się ustawić 465kHz.
Tutaj charakterystyka fazowa i na wykresie Schmita
Właściwie trochę niżej – bez obudowy, bo po założeniu w związku ze zmniejszeniem indukcyjności w ekranie częstotliwość wzrośnie do pożądanej. Drugi filtr (gdzie ruchliwość rdzeni udało się uzyskać bez strat w sprzęcie) pomierzyłem w obwodzie, nie wylutowując. Jeden obwód około 465kHz miał, ale drugi ponad 10MHz (sic!). No przecież to nie jest FM.
Na stole operacyjnym

Trudno trzeba było wylutować, rozebrać i sprawdzić. Po tych manipulacjach okazało się, że ta ruchliwość rdzenia jest pozorna – rdzeń kręcił się razem z cewką! Szczęśliwie sama cewka nie została zniszczona, a zerwany koniec udało zlutować. Po uruchomieniu rdzenia i wydłubaniu resztek parafin sama cewka (nie rdzeń) została utwierdzona na miejscu prawdziwym woskiem. Okazało się jednak, że dojście do 465kHz wymaga wkręcenia rdzenia do końca. Problem rozwiązałem wymieniając kondensator z 200pF na 220pF. 

Naprawione i woskiem umocowane.

Po wlutowaniu filtrów tor p.cz. zestroiłem (podstroiłem) typowo – generatorem na max sygnału. Finalnie poprawię charakterystykę na wobuloskopie. Obwody wejściowe i heterodyna – tak samo użyłem nanoVNA. Pomimo braku biegłości w użyciu tego przyrządu okazało się to zaskakująco łatwe, ba nawet przyjemne. Dużo łatwiejsze niż z użyciem generatora. Pozostaje mi wykonanie chociaż troszkę bardziej profesjonalnych cewek pomiarowych, niż te zwitki z drutu, które użyłem.
Tu pomiary częstotliwości rezonansowej bez wylutywania z obwodu.
Po skręceniu radia do finalnej postaci i założeniu skali jeszcze sprawdzę zgodność ze skalą. No i pozostanie wykonanie kopii gałeczek. Ale to już inna historia.