piątek, 1 lipca 2016

Goldy czyli w dalszym ciągu na błędach uczymy

"Człowiek uczy się na błędach, mądry na cudzych”.
Tak już nasz mózg jest zbudowany, a dokładniej w jego skład wchodzące ciało migdałowate (które to za zapamiętywanie jest odpowiedzialne), iż najefektywniej tworzy neuronowe połączenia kiedy tworzone są w towarzystwie emocji. Zarówno tych dobrych (jak euforia) jak i tych negatywnych (strach czy gniew). Stąd i mądrość przysłowia powyżej przedstawionego.

Na początku - bardzo źle nie było.
Mnie się jednak zapamiętać nie udało. Drugi raz podobny błąd boli dotkliwiej, więc może już tym razem się się uda. Korzystajcie też z moich doświadczeń, może oszczędzicie  błędów i frustracji z tym związanych.

A było to tak:

Moja kochana żona lubi wyłącznie małe radyjka, może „lubi” to za duże słowo, powiedzmy „toleruje”. No to może za ostre określenie. W każdym razie Beethoven się nie utrzymał, a tylko Eumigette i Bimby. On nich już było. Żona mojego kolegi tak strasznie zachwyciła się małym, ślicznym radyjkiem, iż postanowiliśmy sprawić jej takie. Wybór padł na Goldy. Ta kupiona kilka miesięcy temu (w większym transporcie) czekała na swój czas. Kupiona była od „importera”, który to te trudniejsze, czy słabsze zbywał.

Uruchomienie części elektrycznej obyło się bez większych problemów – uwaga na zwarte kondensatory filtrujące (impulsowe) w prostowniku, przy EZ81. Jeden z nich metalicznie zwarty powodował wywalania bezpiecznika. Od tego czasu nie wdaję się w „ceregiele” i zanim radio do prądu podłączę to je wymieniam. Importer  wstawił kilku-amperowy bezpiecznik przez co radio nabrało cech życia – „Buczy, no nie gra Panie ,ale buczy”!  kondensatory papierowe), stroić nie trzeba było. W zasadzie już radio użytkowe.
Niestety cierpiał transformator, ale przeżył. Zdumiałem się widząc 6,3A w zabezpieczniu. Wstawiłem 630mA, zwłoczny. Pozostałe niedomagania typowe (

Kobiety przywiązują ogromną rolę do wyglądu, więc ten teraz stał się najważniejszy.  Drewno (tj. fornir) było w bardzo dobrym stanie, nie licząc kilku wgnieceń we frontowej listwie. W stanie nieco gorszym był lakier, ale pod działaniem chemii i niewielkiej pomocy cykliny, jak i papieru ściernego (240 później 600) przywróciłem oryginalną fornirową konsystencję obudowy. Nie bawię się już w lakiery do drewna (kolega Zygmunt właśnie przerabia swoją lekcje na Paganinim,  rezultatami jako rzecze mocno niezadowalającymi  – pewnie nie czytał moich zmagań) – bawię się tylko w politurę.
 Ale po kolei – jest wiele opisów jak to szlachetne pokrycie wykonać należy – jak do tej pory najlepszym opisem jest do kanonu Triody włączona instrukcja kolegi Zagore1 – wszystkim polecam. Ale można i tu, i tu poczytać, a na warsztatach Pani Anety nawet się nauczyć i certyfikat otrzymać.

Ale po kolei, już tylko w obrazkowym, prawie telegraficznym skrócie:
Przygotowanie powierzchni – do czysta usunąć lakier po czym papierem tak na poziomie 500, 600 wygładzić.
Po usunięciu lakieru i przeszlifowaniu
Ostatnie warstwy także ze zmoczeniem powierzchni by wolne włókna podnieść i usunąć.
Kolejnym jest krokiem jest bejcowanie, rzadko kolor forniru jest tym docelowym więc powierzchnie surowego forniru należy zabarwić. Ja używam zwykłych bejc wodnych, są bardzo dobre i tanie – jak wino krajowe. Uwaga na tzw. lakiero-bejce – to jest zupełnie cos innego i nie do tego.
Nakładam pędzlem wcierając/ścierając nadmiar wilgotną szmatką.


Nakłamy bejcę pędzlem
Ścieramy szmatką. Zdjęcie nie wyraźne, ale wygląd się poprawia zdecydowanie. 
Teraz pora na zaolejowanie, które wydobędzie rysunek słojów i nada piękny wygląd. W tym momencie zobaczymy (plus minus oczywiście) jaki kolor i jaką jego głębię otrzymamy finalnie. Tutaj stosuję najprostszy, najtańszy czysty olej wazelinowy – taki do maszyn do szycia czy drobnych mechanizmów.
Różnic pomiędzy innymi gatunkami (lniany czy parafinowy) nie stwierdziłem.

I nakładamy politurę szelakową, zaczynając od zagruntowania - taką rzadką (4%), ale przechodząc do mocnej (14%). Tu się nie ma co spieszyć , nakładamy warstwę, dwie i na kilkanaście minut wracamy do elektryki czy strojenia – co tam kto ma do zrobienia. Tak aby powoli, po kolei, przez parę dni uzyskać w miarę grubą (chociaż bardzo cienką ) warstwę szelaku.  Pomimo wywijania różnych kółek i ósemek nie jest ona idealnie równa - dlatego konieczne jest jej przeszlifowanie.
 Przy nakładaniu politury nie udało mi się ominąć błędów – w tym przypadku tzw. „przypalenia”  tj. starcia wcześniejszych warstw  przy nakładaniu kolejnych. Musiałem naprawiać w dwu miejscach poprzez lokalne częstsze nakładanie politury. Braki zapełniło, ale pod światło było znać. Szlifujemy papierem o gradacji co najmniej 600, ja się posłużyłem 800.
Po szlifowaniu na sucho (miejscami na mokro).
W niektórych opisach spotkałem wymaganie by czynić to na mokro, z użyciem tzw. Mineral Spirits. Ten specyfik to zwykła Benzyna Lakowa, trochę to dziwnie w stolarstwie – używanie takich śmierdzących, wybuchem czy pożarem grożącym specyfików, ale ostrożnie można to zrobić. Wolę zapach kleju kostnego czy samego drewna. Spotkałem się z opisem gdzie zaleca się użycie nafty. Efekt takiego szlifowania na mokro jest lepszy, a i papieru się mniej zużywa. Drobiny politury się nie zlepiają.
Po przeszlifowaniu wystarczyło już kilka warstw politury (średniej użyłem) aby osiągnąć końcowy efekt. Tu od razu podkreślę, że nie próbowałem jeszcze zacierania porów. Opisy przeczytałem, pumeks zmielony mam, jeno jakoś odwagi brakuje, a sam rezultat politury już cieszy.

Przy okazji wyszło, iż kilka malutkich ubytków w fornirze – takich szpachlować?/nie szpachlować? – ukazało się jako ciemniejsze plamki. Trudno Goldy będzie piegowata. Dla nauki – przed bejcowaniem ubytki należy wypełnić szpachlą (dobraną) i do równa przeszlifować.
Ostatnią operacją z tym szlachetnym pokryciem było przepolerowanie całości mleczkiem do politury.polecanym przez Panią Anetę sklepie na ul. Długiej było mleczko, ale ceny jak na Starym Mieście w Warszawie – sporawe. Ponad 40 zł za małą butelkę, ale efekt znakomity. Starczy na trochę.

Z pomocą Zygmunta, u jego zaprzyjaźnionego tokarza, zamówiłem pierścionek do gałeczki. Brakował jeden, ale dla symetrii dwa się wytoczyły.
Juz pierścionkiem.
Złoty pisak poprawił kolor rameczki, czarny wyrazistość napisów. Lekkie przepolerowanie pastą Tempo usunęło ryski klawiszy i plastikowej ramki.
Politura - lustro, ale wyszły piegi - dwa piegi.
Pozostała tkanina. W zasadzie bardzo dobra, bez zacieków czy przebarwień, jednak z przerwaniami. Słabo widocznymi, ale kilkadziesiąt nitek zostało zerwanych w głośnikowej strefie – Goldy zaliczyła kiedyś uderzenie. Postanowiłem to poprawić, no i się zaczęło.
Nitki nie dały się podciągnąć i schować, wyrwa pozostawała. Spróbuję zatem rozwiązania jak z głośnika – tj. podklejenia delikatną włókniną.
Podklejenie się udało – w prześwicie nie było widać,
ale … plamę od kleju (w wodzie rozcieńczonego Wikolu) BYŁO WIDAĆ na froncie. W wyglądzie katastrofa.

No cóż trzeba się ratować. Zgodnie z przysłowiem „czym się strułeś – tym się lecz” postanowiłem nasycić rozwodnionym klejem cała tkaninę.
Czym się strułeś - tym się lecz.
Efekt okazał się jeszcze gorszy, tkanina miast złotem kapać, być ozdobną i szlachetną, stała się szarym burym i nieciekawym tekstylnym pokryciem frontu. No i plamy nie zniknęły!
Trzeba wymienić na coś ozdobnego. Powędrowałem więc szlakiem Pani Anety – tym razem na Wolę do giga-, super- wielkiej hurtowni tkanin wszelkiej maści obiciowych. Po 40 minutach przeglądania, macania i myślenia wybór padł na dwie. Wśród kolegów ogłosiłem małe głosowanie – która lepsza.
Ta przegrała.
Wynik w 100% był zgodny z poglądami mojej żony – więc nie miałem wyboru. Tkanina kolorem odbiegała, gęstością niestety też – jest gruba i stanowi przeszkodę dla powietrza. Ale jak się nie puści za dużo basów i słucha umiarkowanie, to nie lata. Szkoda, że w procesie klejenia (klej specjalny w aerozolu, stykowy do tkanin, nie przesiąkający przy umiarkowanym aplikowaniu) nie pomyślałem o solidnym naciągnięciu tkaniny- byłoby lepiej.
Próba kleju - jest ok.
Klej już nastrzykany.
Klej też ponad 40 zł kosztował w tej hurtowni. Wystarczy na kanapę i trzy fotele lub 20 Beethovenów – duża puszka. Przy naklejaniu skupiłem się na wycentrowaniu wzorku względem klejonej deski – to się z pomocą 3 gwoździków udało znakomicie.
Madejowe łoże do klejenia
Montaż całości odbył się już bez kłopotów i nowych własnych błędów.
Zawinięcia na standardowy butapren.
Na koniec podmieniłem zamiast wyblakłego oka EM85, "żarko" świecące radzieckie 6E1P. Ponieważ jest ona nie zgodne na pinach (odpowiada EM80) – to małe przelutowanie okazało się konieczne.
Goldy gra już u mnie w salonie, stoi tymczasowo obok Bimby, wygląda świetnie.
Radia Marzenek.
Troszkę się nauczyłem na swoich błędach, wiem których i obiecuję sobie, że tych samych już nie popełnię. Tak sobie obiecuje. Kolejne radyjka czekają.