czwartek, 27 lutego 2014

Kiecka - czy Eumigette idzie na bal.


Podobno to nie suknia zdobi kobietę, nie mniej jednak nasz kochana płeć piękna dużą wagę przywiązuje do wszelkich tekstylnych części stroju. Potrafi dobrać i krój, i fakturę tkaniny, jej upięcie czy ułożenie.

W radioodbiornikach czas „elementów tekstylnych” zda się, minął bezpowrotnie. No może w niektórych zestawach głośnikowych jeszcze się trzyma. Tak na moje oko radiohistoryka-amatora, to w drugiej połowie lat sześćdziesiątych przestano zasłaniać głośniki tkaniną, przechodząc na wszelkiego rodzaju szczebelki czy perforowane sitka. Okropność.

Już nawet  takie porządne Calypso, miało mosiężną kratkę, przez którą przepuszczało wszelkie dźwięki.  Pod tą kratką znalazła się jednak tkanina (a raczej gaza zabarwiona na brązowo), ale bardziej w celu zabezpieczenia głośników przed kurzem czy owadami, niż w celach ozdobnych.

W złotym okresie rozwoju radiofonii, tuż przed zdominowaniem świata przez telewizję, każde szanujące się radio miało tkaniną przód swój wyozdobiony.  Im model był lepszy, w więcej lamp i obwodów strojonych wyposażony, tym lepszej tkaniny używano, ba nawet złote nici przeplatane odnaleźć gdzieniegdzie można. Ważny był materiał, krój i ułożenie.

Wracają do Eumigette, to jej tkanina była dwubarwna, w bardzo delikatną kratkę z czarnymi elementami.  Subtelne, skromne i gustowne. Bez przepychu cesarskiego dworu, ale w dobrym wiedeńskim guście.

Przed czyszczeniem, no źle nie jest, ale jest brudno.
Nie mniej każda tkanina wymaga od czasu do czasu odświeżenia, a po 50 latach to i nawet wyprania. Widziałem kiedyś w jakimś kościele w Andaluzji, proporzec zdobyty na niewiernych w trakcie wypraw krzyżowych – kłębowisko kurzu, pajęczyn i wszelkiego prochu całych wieków na kiju zawieszone. Nie to że koloru to i kształtu trudno było dociec.

Po zasięgnięciu opinii specjalistów postanowiłem postąpić następująco: 
Pierwszy krok to odkurzanie, powtarza to każdy i wszędzie, i rzeczywiście drobny pył, który można bez trudu usunąć odkurzaczem, ale po potraktowaniu wodą ten sam niewinny pyłek może okazać się groźnym, paskudnym i nieusuwalnym brudem.
Drugi mycie na desce z użyciem minimalnej ilości wody bardziej nacierając, niż popłukując.
A potem to tylko suszenie, najlepiej pod naciskiem z odsysaniem przez papier nadmiaru wilgoci.

Taki był plan.

Wyszło jak to w życiu – inaczej.
Odkurzanie, a owszem, bez kłopotu. Cudów nie było, ale sumienie czyste. 
Problem pojawił się już w połowie czyszczenia tamponem z mydłem. Okazało się, iż tkanina zamiast stać się jaśniejsza zaczyna się zabarwiać! Co gorsza deska spod spodu (a dokładniej mówiąc  sklejka), nawet przy tak niewielkiej ilości wilgoci zaczęła się paczyć i rozwarstwiać. Znów ten austryjacki klajster.

Nie pozostało nic innego jak oddzielić tkaninę od deski i spróbować rozdzielnie potraktować obydwa elementy. Nie było trudno, klej trzymający tkaninę też już miał swoje najlepsze lata za sobą i ostrym nożem udało się to bez większych zniszczeń. Tkanina co prawda miejscami klejem była przesycona, ale cała i bez podarć.
Po prawej - po "praniu" - KOLOR PODCIEKŁ


Jednocześnie stała się jasna przyczyna problemu – deska była zabarwiona, zapewne w celu dostosowania do ciemnej membrany głośnika.
 
Udało się rozdzielić zewnętrzną warstwę sklejki, solidnie ją przykleić, wyrównać i pomalować – już lakierobejcą by uniknąć powtórnego problemu przy naklejaniu. 


Co do tkaniny to zgodnie z sugestią kolegów z forum, postarałem się w bardzo przybliżony sposób odtworzyć cud mieszankę samopiorącą, na którą złożyły się: woda, Domestos i proszek do białego. Ilości na oko, z przewagą wody. Oczywiście zastosowanie ma najmocniej piorąca chemia niemiecka! 

Zabulgotało, zapieniło i na noc pozostawiłem do zadziałania.


Zadziałało, nawet bardziej niż wyprało – okazało się, iż czarne kwadraciki przestały być czarne tylko brązowe (chlor i inne utleniacze), ale najgorsze było to, że nie wszystkie. Tam gdzie pozostał klej (bo nie było sposobu go wykruszyć) pozostały kwadraciki czarne. Tkanina się dodatkowo skurczyła. No w tej kiecce to my na bal nie pójdziemy :-(


Co robi inteligentna kobieta w takiej sytuacji, szuka planu B. 

I tu moja żona, miast rozpaczać czy wywłóczyć  pretensje za nieumiejętne wypranie ( tj. z nieodwracalnym  zniszczeniem), wpadła na arcyprosty pomysł – "Weź ty użyj kanwy do wyszywania" – usłyszałem.  Genialne. Tkanina z bardzo równym kwadratowym wzorkiem, dostępne (w szafie, w woreczku z resztkami tkanin) i w ładnie pasującym kremowym kolorze. 
Ręce, które leczą (małżonki mojej tym razem) za pomocą żelazka w kilka chwil przywróciły równą powierzchnie. Przycięcie i przyklejenia, a raczej przyklejenie i docięcie było już stosunkowo łatwe. Oczywiście bez super prasy z kilku płyt pilśniowych i tym razem nie obyło się.
Stanowisko do klejenia
Po zamontowaniu Eumigette, prezentuje się wspaniale i z pewnością może pójść na najelegantsze przyjęcie.
Dodaj napis
Pamiętajcie, nawet jeśli kiecka okaże się za ciasna, poplamiona i podarta, to nasze Panie potrafią zawsze coś zrobić z niczego. Tu upiąć, tu przycerować w sam raz na bal, może być i Bal Wiedeński.

Sam wolę sernik tej prominencji, czego z okazji Tłustego Czwartku właśnie delektuję :-)
 

1 komentarz: