„Austryjaczka” ma być radyjkiem mojej żony, kilka
miesięcy temu wskazała miejsce na komodzie i powiedziała, że może tam stać małe, ładne radio.
W tej chwili stoi tam żelazko (nie bardzo wiadomo dlaczego – deska do prasowania jest w zupełnie innej części mieszkania), dwa koszyczki ze szpejami do wyszywania i cerowania, krem do rąk i inne kobiece przydasie.
W tej chwili stoi tam żelazko (nie bardzo wiadomo dlaczego – deska do prasowania jest w zupełnie innej części mieszkania), dwa koszyczki ze szpejami do wyszywania i cerowania, krem do rąk i inne kobiece przydasie.
Jak już wspominałem, Eumigette to „radyjko buduarowe”.
Jakkolwiek nie spotkałem żadnej oficjalnej klasyfikacji radioodbiorników, która by wyróżniała taką klasę, pozwólcie zatem, iż w tej materii będę prekursorem.
Jakkolwiek nie spotkałem żadnej oficjalnej klasyfikacji radioodbiorników, która by wyróżniała taką klasę, pozwólcie zatem, iż w tej materii będę prekursorem.
Z pośród kilku charakterystycznych cech wyróżniłbym przede wszystkim skromność i delikatność formy, a co za
tym idzie także i umiarkowane rozmiary.
Takie radyjko z pewnością nie jest dominującym meblem salonu, który to swoim rozmiarem i formą staje się Panem pokoju, i jeśli tylko jest włączony, to rządzi.
Kobiece radyjko ma raczej być przyjaciółką szepczącą, cały czas towarzyszącą w trakcie domowych (nie koniecznie kuchennych) czynności.
Takie radyjko z pewnością nie jest dominującym meblem salonu, który to swoim rozmiarem i formą staje się Panem pokoju, i jeśli tylko jest włączony, to rządzi.
Kobiece radyjko ma raczej być przyjaciółką szepczącą, cały czas towarzyszącą w trakcie domowych (nie koniecznie kuchennych) czynności.
Drugą cechą jest prostota
obsługi, dwie gałeczki (pojedyncze) i trzy klawisze wystarczają za całość
interfejsu, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli. Jeśli jest potrzebna jakaś
dodatkowa funkcja to przycisk czy pokrętełko są wręcz ukryte – w Eumigette przełączanie mowa/muzyka jest w gałeczce od głośności -
trzeba tylko pociągnąć. Założę się, że 50% użytkowników o istnieniu tej funkcji
nie wiedziało.
Z drugiej stronie takiej klasyfikacji taki np. Beethoven z
czterema gałkami z frontu i dziewięcioma klawiszami u podstawy to i tak do szczytowych
osiągnięć rozwoju „manipulatorstwa” nie należy.
Na marginesie wspomnę historię, gdy to przed dwudziestu
laty kupić zamierzałem wieżę stereo, żona postawiła twardy warunek – miała mieć
mniej niż 50 klawiszy. Znalazłem takiego Thompsona co miał 49. Prawie optimum.
Używałem kilku.
Trzecia to cecha nabyta, lub mówiąc
bezpośrednio nadana – czyli nazwa. Aby odzwierciedlić „klienta docelowego” w
nazwie pojawiła się charakterystyczny dla romańskich języków końcówka –ette. Stąd też pojawiły się w latach
50/60 liczne Philletty, EUMIG-etty, a za oceanem EMERSON-etty. W
Polsce nie znalazłem żadnej DIORetty (marka perfum mogłaby mieć pretensje nawet
przez żelazną kurtynę) czy ZRK-etty – jakoś tak nie za bardzo brzmi. Jedynym
radyjkiem z końcówka -etta jakie udało mi się w wynaleźć jest Violletta.
Chociaż najbardziej kobiecym radyjkiem z polskich fabryk wydaje się być to Sonatinka.
Chociaż najbardziej kobiecym radyjkiem z polskich fabryk wydaje się być to Sonatinka.
Ale do rzeczy - czyli obudowy.
Radio (radyjko) trafiło do mnie w stanie lekko uszkodzonym – w dolnej części obudowy wykruszony był fornir, wyłamany klawisz od fal średnich.
Fornir uszkodzony był trochę dziwnie – inaczej niż w innych radiach, które trafiały do mojego warsztatu. Nie ma rady - dolną listwę forniru trzeba będzie
całkowicie wymienić. Do tej pory robiłem (dokładnie robiliśmy ze Szwagrem) jedynie drobne
wstawki.
Radio (radyjko) trafiło do mnie w stanie lekko uszkodzonym – w dolnej części obudowy wykruszony był fornir, wyłamany klawisz od fal średnich.
Uszkodzony fornir. |
By z tym wyzwaniem zmierzyć się profesjonalnie, to korzystając z okazji zapisałem się na Warsztaty Odnawiania Mebli organizowane przez panią Anetę, blogerkę i zapaloną renowatorkę starych mebli.
Miejsce – jak w mojej radiowej historii bywa niemalże zawsze – Stara Praga.
Warsztaty się odbyły, atmosfera niesamowita. W grupie kilku pań dzielnie walczących z krzesłami, ja i sąsiad przy warsztacie byliśmy rodzynkami w damskim towarzystwie. No ratował nas jeszcze Pan Jacek.
Szczegółowa relacja znalazła się blogu pani Anety – gdzie też wszystkich zainteresowanych odsyłam.
Szczegółowa relacja znalazła się blogu pani Anety – gdzie też wszystkich zainteresowanych odsyłam.
Ludwik na ziemi. |
Jakkolwiek na warsztatach Eumigette pojawiła się już troszkę
przygotowana, to jednak doprowadzenie papierem ściernym (120 ale głównie 240 i 400) do
czystej powierzchni forniru i tak zajęło co najmniej dwie (a może trzy czy nawet cztery)
godziny. Czasu nie mierzyłem.
Kolega obok z meblem walczył kilka razy dłużej – ale powierzchni miał też znacząco więcej.
Kolega obok z meblem walczył kilka razy dłużej – ale powierzchni miał też znacząco więcej.
Jak wspomniałem dolny pasek frontowego forniru musiał być wymieniony. Po
jego usunięciu (żegnaj napisie EUMIG) oczom ukazała się pra-przyczyna uszkodzeń –
rozklejenie obudowy powodowało zniszczenia forniru. Klajster oryginalnie stosowany był słaby i nie odporny na działanie czasu (a właściwie wilgoci).
Po posklejaniu obudowy porządnym klejem (kostnym, na gorąco) wszystkich ruchomych lub obluzowanych elementów obudowy, już rękami Pana Jacka wklejone zostały dwie wstawki z orzechowego forniru. Przez samo oglądanie
pracy fachowca przy pracy zaoszczędziłem kilka dni empirycznego zdobywania wiedzy dotyczącej fornirowania. Nie mówiąc o startach w fornirze jak i możliwych uszkodzeń obudowy.
Tutaj porada dla wszystkich, którzy do podobnej pracy przystępują – nie należy czyścić starego forniru w bezpośredniej bliskości nowo-wklejanych elementów.
Mnie się udało bez przetarcia w tym miejscu, ale jest generalnie łatwiej, gdy szlifuje się miejsce styku po wklejeniu nowego kawałka.
Pęknięcia obudowy - przyczyna problemów. |
Ręce które leczą - tutaj Pan Jacek. |
Tutaj porada dla wszystkich, którzy do podobnej pracy przystępują – nie należy czyścić starego forniru w bezpośredniej bliskości nowo-wklejanych elementów.
Mnie się udało bez przetarcia w tym miejscu, ale jest generalnie łatwiej, gdy szlifuje się miejsce styku po wklejeniu nowego kawałka.
Druga rada: fornir do przymiarek i przycinania zwilżamy
tak aby był elastyczny, nie pękał i miał odpowiednie wymiary.
Rada trzecia: Smarujemy klejem po obydwu stronach forniru i
tak by cały mógł przesiąknąć. Specjanym klockiem (na moje oko tworzywo
z gatunku ebonitów) dociskamy fornir z jednoczesnym rozsmarowaniem kleju.
Każdy ruch i działanie Pana Jacka było pilnie śledzone. |
Znalazłem taką pod handlową nazwą JAWA.
Zabandażowany fornir. |
W uścisku na noc Emiguette pozostała. |
Dolny pas wklejony i oszlifowany - znać różnice koloru |
Pani Aneta przygotowuje pierwszy zaczyn wodnej bejcy. |
Iteracyjnie dochodziłem do właściwego odcienia. |
I wyszło całkiem, całkiem. |
Po finalnym szlifowaniu – pierwsze nasycenie olejem
(podobno najzwyklejszy maszynowy, wazelinowy) ukazało się piękno orzechowego
forniru. Suppppeeeerrrr!
Pierwsze maźnięcie olejem i już jest efekt |
POLITUROWANIE
Krótkie szkolenie i demonstrację przeprowadziła Pani Aneta – co to szelak, jak rozpuszczać, jak przygotować politurę i jak nakładać. Czyli wiedza z kilku książek o stolarstwie w kilka minut zademonstrowana. Fantastycznie.Jak zrobić prawidłowy tampon. |
Pan Jacek troszkę pomagał i doradzał, ale efekt już przy pierwszym nałożeniu przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Nie wiem jeszcze czy będę wypełniał pory i robił
wysoki połysk skoro już teraz jest tak dobrze. Żegnajcie lakiery i mordęgi z
nimi związane. Tylko politura. Wszystko jest proste, gdy ktoś może pomóc przez
tajniki Sztuki Stolarstwa.
Na koniec niespodzianka - nieoczekiwanie w nocy z soboty na niedzielę w wejściu do warsztatu stolarskiego, pośród mebli czekających na drugie życie - pojawił się ON.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz