środa, 28 grudnia 2016

INTERCONTINENTAL czyli zobaczyć i pooglądać można

Pamiętam, w latach szkolnych wycieczkę do stolicy, gdzie jedną z atrakcji dla chłopaka z prowincji była wizyta w czterogwiazdkowym hotelu Victoria INTERCONTINENTAL - urwaliśmy się na pół godzinki ze zwiedzania zabytków, by wnętrze hotelu obejrzeć. Z perspektywy lat - dziecięcy wybryk, ale pamiętam warto było zobaczyć troszkę innego, lepszego świata. 
Teraz to nie tylko możemy o tym lepszym świecie posłuchać, możemy radia z tego lepszego świata kupić, za grosze, no ... powiedzmy setki złotówek. 

Ilekroć przez Zgierz przejeżdżam, to kolega Tomasz zawsze coś ciekawego do bagażnika wrzuci, a to z tekstem „… cud radyjko, weź posłuchaj czy na tych krótkich to dobrze daje, bo …” , „ … a tu masz to wymiany tylko ECH81, radio na germanach robione, cud niemieckiej techniki … „  itp. i tak dalej. A ja ciekawością napędzany, rozum zostawiwszy na boku – pakuję do bagażnika i wiozę do Warszawy. Tak sobie nieraz myślę, „po co to żem taszczył, ładował, rozpakowywał”.
Chyba tylko by konstruktorskie zamysły poodgadywał,  porozgryzał dlaczego zrobili to tak, a nie inaczej. Tak by połechtać troszkę moje inżynierskie kombinowanie, nad techniką podziw wzbudzić i pozwolić się pozachwycać wytworami rąk i umysłu.
A skoro tak, to pozwólcie, że z Wami się podzielę. Radio to „globalny” odbiornik przenośny Schaub-Lorenz „INTERCONTINENTAL” o symbolu (wg. dokumentacji załączonej) 110553/58/59.
Dosyć solidne, może nie aż tak ciężkie jak Julia Stereo z bateriami, nie mniej swoje waży.
– na pierwszy rzut oka zdało się, że rok produkcji został w tym symbolu zaszyfrowany, ale nie - wg. Radiomuseum to model produkowany w latach 1966-69, na co zresztą wskazują zastosowane półprzewodniki np. BF134/138). Bo i to radio jest tranzystorowe, mieszaniec technologii germanowej i krzemowej (głowica).
Rozdzielone strojenie FM i AM, do tego dla AM dwa pokrętła, chociaż w zasadzi jedno – prosta przekładnia powoduje, że górne to zgrubne, a dolne dokładne ustawienie zapewnia, nawet ze skalą. 
Zakres fal długich, średnich i pięć zakresów fal krótkich – przełączanych bębnowym przełącznikiem z boku.  Do tego klawiszowa regulacja szerokości pasma i ARCz dla FM. I tu ciekawostka – zakres do 108MHz czyli rzeczywiści globalne radio, nie tylko dla Niemców budowane.
Kanał 70! 108MHz - super RMF FM się cieszy,
W chwili obecnej  – bardzo pożądana cecha. Odpadają złożone przestrojenia zakresu (Kometa – że wspomnę) czy też różnego rodzaju konwertery. Lewe pokrętło to wyłącznik i głośność w jednym, a na dodatek po naciśnięciu poziom baterii pokazuje i chyba (nie sprawdzałem) tak jak w Julce, w bateryjnym reżimie podświetla skalę.
Baterii nie wkładałem, a Tomasz wykorzystał to miejsce na składowania dokumentacji odbiornika.
Zobaczcie jaka internacjonalna informacja oService Manual-u w pojemniku na beaterie umieszczonym !
Z tyłu pod przesuwaną klapką wyjście/wejście na diodowym gniazdku i złącza antenowe.
Na tej ściance też nietypowe dodatkowe złącze - jak się z opisu zorientowałem – do podłączenia anteny samochodowej (?)
Brakuje mi wyjścia na dodatkowy głośnik czy słuchawki. Ale dźwięk z radia rekompensuje wszystko -  jest bardzo dobry, przypuszczam że w tym brzmieniu pomaga fakt, iż obudowa jest z drewnopochodnej płyty zbudowana i obklejona czymś co introligatorski papier może przypominać. Delikatne to co nieco, ale jakoś bez większych uszczerbków 50 lat przetrwało.
Troszkę zapachu warsztatu nabrało - taka delikatna nutka dobrego tytoniu była do złapania po rozpakowaniu. W dolnej części obudowy jest miejsce na baterie i kabel sieciowy, nawet ze specjalnymi otworami na wtyczkę. Tak jak napisałem na baterie i na kabel – nie tak jak w Julce, gdzie pojemnik albo baterie, albo kabel sieciowy zawiera.
Tu mamy też jeden taki element, który pozwolę sobie skrytykować  – do otwarcia pojemnika trzeba odkręcić dwie śruby – bez groszowej monety -  nie poradzisz, paznokciem nie idzie.
Polskie 20 groszy wtrące!
Odkręcenie powyżej umieszczonych czterech wkrętów (standard Philips) powyżej daje wgląd w środek. No ładne to i skomplikowane, dla mnie troszkę za delikatne by grzebać i paluchy wkładać.

Germany - te to grają, nie to co krzemowe  ;-)
Ale popatrzeć można, i miło. Delikatne trymerki, ślicznie nawinięta koszykowa cewka na antenie ferrytowej – no fajne.
Jest także wspominana  przekładnią z koralikową, przez Tomasza wspominaną. Coś mi się kołacze, że podobne rozwiązanie widziałem w jakimś radzieckim odbiorniku – i bębnowy przełącznik i koralikowy łańcuszek.
Dużo miedzi, lub miedziowanych elementów, widać ze radio miało być dobre i dobrze grać. Taki kawał dobrej inżynierskiej roboty, nie pod bezwzględne dyktando księgowych i specjalistów od skracania życia produktów.
Dalej nie rozkręcałem, zabrałem na górę by w miarę stabilnych warunkach obsłuchać. Długie ładne, właściwie to tylko PR1, ale zawsze to Jedynka. Średnie, no niestety słychać przetwornice, ale wieczorem bardzo znośne. Krótkie rzekłbym, no takie sobie – więcej by można oczekiwać, ale jak sobie obiecałem – grzebać nie będę.
Z braku wyjścia na słuchawki postanowiłem oszczędzać uszy rodzinie i tylko z pół godzinki „powarczałam i posyczałem” tym radiem. Oj, trzeba kochać te szumy i trzaski by wyłowić wśród niech głos chińczyka po polsku mówiącego – bo na radiofonicznych krótkich tylko to zostało. RWE i Głosu Ameryki po polsku nie uświadczysz.

Kto ciekaw (i mam możliwość) może więcej elektroniki tego modelu na stronie Radiomuzeum pooglądać. Rzeczony egzemplarz, był przez Tomasza uratowany i zaopatrzony – rączka jakaś tak znajoma, antena nie cała się chowała – no i brakowało mapki i poradnika nasłuchowca, ale cóż chcieć  przewie 50-tka stuknęła.
 A INTERCONTINENTAL  - no troszkę z perspektywy lat wygląda inaczej.


Nie mniej radio działa i gra, a to w naszym wieku najważniejsze.

wtorek, 20 grudnia 2016

Łotr jeden czyli kosmiczne podboje za dolara i siedem centów.

Różne rzeczy lądowały już na moim warsztacie. Ale tym razem mamy do czynienia z rebelią. 
Syn wdarł się do piwnicy budując antenę mini-whip.
Super, no trochę dla mnie mniej teraz jest dostępna piwnica, ale przynajmniej cel zbożny i chwalebny. Trochę studiując ten wynalazek się poduczyłem tranzystorowej techniki.
Sprawdziłem działa zupełnie przyzwoicie - wyniesiona na balkon ładnie fale radiowe łapie, omijając część zakłóceń.
Mój sprzęt testowy.
Pomogłem budować zasilacz, między pokoleniowa kooperacja się zawiązała. Iskrzenie też, tak to już jest gdy jeden chce spróbować, a drugi upiera się że zrobi lepiej.
Ustaliliśmy, że każdy po sobie porządkuje stół roboczy i staramy się trzymać tej zasady. Gorzej, że od czasu do czasu następuje dziwna relokacja niektórych przedmiotów, narzędzi czy elementów.
Udostępniam warsztat, czemu nie, ale z biegiem dni proces zawłaszczania postępuje. Szybciej niż w politycznym otoczeniu. Większości późnym wieczorem i nocą. Też znamienne.
Nawet zakupioną płytkę upconwertera zaanektował, szczęśliwie pozwolił cewki ponawiać.
Teraz z resztek laminatu i listewek zbudował  stanowisko pomiarowe, korzystając z oscyloskopu, PGS-21 i V640. Czysty zamach na moją domenę.

Jednak to co dzisiaj zastałem przerazić mogło – naprawiał broń przyszłości.
Dokładnie dwadzieścia lat temu przywiozłem (dla niego oczywiście) świetlny miecz -  oryginalny amerykański, kupiony w sklepie „Wszystko za dolara” . Za dolara i siedem centów, bo stanowy podatek przy kasie doliczali, amerykanie jedni. Miecz po dłuższym okresie zardzewiał, znaczy się: bateria wylała, styki skorodowały, a i żaróweczka też megaomy złapała.
Wstawia teraz moduł z lampki rowerowej co to i świeci, i miga, dwoma LED-ami po oczach daje.
Oj, chyba do kina pójdę podpatrzeć co i jak bo inaczej przejmie władzę i z moich kosmicznych planów nici będą.

środa, 7 grudnia 2016

Kometa czyli nie wszystko udaje się zrobić za pierwszym razem

Komety mają to do siebie, iż pojawiają się niespodziewanie, rozwijają piękny warkocz, zaskakują i po malutku znikają z nieboskłonu. Tak na dobrą sprawę, to tylko raz wdziałem kometę, gdzieś w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, ale jaką i kiedy, to już te informacje umknęły mej pamięci. Było to takie moje perigeum zainteresowania astronomią, inne tematy zajmowały czas i umysł.
Ostatnio będąc o kolegi Tomasza, ze zwyczajowo arcykrótką wizytą – coś podwoziłem czy zabierałem, wrzucił mi znienacka do bagażnika pakuneczek – jak zwykle starannie zapakowany i opisany. W ciągu 30 sekund dowiedziałem się, że życzeniem kolegi jest: „abym toto przestroił w górę co najmniej do 104MHz by mógł słuchać Trójki”.
Podobno to REMA 830 tuner, na germanach itp.
Szukając informacji na temat tego to urządzenia znalazłem notkę, iż jest owoc współpracy RWPG, jako pierwszy modułowy zestaw międzynarodowy zestaw grający. REMA (a ponoć w zastępstwie i Kasprzak) robili tuner, Fonika gramofony (a może i wzmacniacze) słowem coś dziwnego.  Zatem i ciekawe.
Już się pojawiła.
Położyłem to na warsztat, już z wierzchu znać, że odnowione – taka vintage (z najprawdziwszej sklejki, fornirowana) lakierem obciągnięta obudowa, klawisze … no cóż dosztukowane. Kilka klinnięc i mamy dokumentacje. Zasilacz ciekawa konstrukcja – jednopołówkowy prostownik, ale działa i to sprawnie. Ogólnie dosyć staranny projekt, dobre wykonanie. Po zdjęciu obudowy tuner ukazuje swoje tajemnice – ładnie oznaczone punkty strojenia przykryte przez użytkownikiem.

Plotka mówiła, że to częstotliwości Głosu Ameryki czy RWE na skali oznaczone - była taka spiskowa teoria, wśród częsci populacji rozpowszechniona. Radiowcy wiedzieli czemuu służą. Najprawdopodobniej plotka powstała na bazie amerykańskich rozwiązań CONELRAD.

Tu i ówdzie wyprowadzone punkty pomiarowe, wszystko na jednym poręcznym chassis – z serwisowalności 5+. Szkoda, że teraz tak nie robią.
Radio grało, nawet „stereo” się zapalało. Trochę kłopotu mi sprawił sprzęt do odsłuchu tunera, właściwie jego brak, a w finale jak się okazało - brak kompatybilności. Tuner miał wyjście DIN, a posiadane aktywne głośniczki miały wejście jack. Zdobycie gniazdka DIN okazało się lekkim wyzwaniem, cena już mniej 1zł 20gr. Kabel od starych słuchawek posłużył raz jeszcze.
Tuner grał, na UKF bez zarzutów, dużo uwag miałem do AM, generalnie tylko na krótkich jakieś stacje - na średnich i długich tylko warkoty. Sytuację poprawiło proste zestrojenie p.cz. 460kHz, ale do końca podejrzewam jakieś wzbudzenie wewnątrz – zostawię Tomaszowi do rozgryzienia. Jego rękę (i lutownice) znać już było, z dużym zapamiętaniem powymieniał elektrolity, dobrze że nie było tam selenów – też im nie daruje.
Te elektrolity w zasilaczu i stereo dekoderze zostały, zda się dobre były lub nie stało takich osiowych w Tomasza szufladzie.
Dokumentacji jak pisałem jest sporo – nie mniej brakuje rozrysowania płytki głowicy UKF. Ta jest uczyniona jako moduł osobny, poczwórnym agregatem napędzany. Rdzenie w cewkach aluminiowe – znać DDR-owski patent.
Głowica w całej krasie.
Ruszamy od ustawienia przestrajania heterodyny, ta posłusznie dała się rozciągnąć do 108MHz (czyli tak naprawdę od 118,7MHz) (z dołem na 92MHz) lub 104MHz (z dołem na 89 MHz), no ładnie – jak Tomasz sobie życzył.  Za nic jednak nie szło ustawienie C i L odpowiednio w pozostałych obwodach rezonansowych głowicy.
2 metry linki - to chyba przesada.
Nawet przy 104MHz trymery na najniższej pojemności i ani kroku dalej, czułość kiepska –generator to i idzie usłyszeć, ale stacje słychać jedną, dwie – no góra trzy. Nie ma siły – bez wymontowania głowicy, bez rozplątywania i ponownego założenia warkocza linek, nie ma możliwości podmienienia kondensatorów C102, C108, C111 i C124 na takie chociażby o 3-4 pF mniejsze.
Poddałem się – wracamy do fabrycznego zestrojenia, no i tu też słabo idzie. Wg. przyrządów dobrze, ale słychać nie lepiej niż go dostałem.
Jednak ucho i okoliczne stacje UKF to dla Tomasza warsztat pozwalający na wirtuozerię w strojeniu. Liczę też na jego cierpliwość, mnie pozostaje jeszcze uczyć i próbować zdobywać doświadczenia na prostszych konstrukcjach głowic,
w końcu większość lampowców ma dwa obwody strojone i starczy. A Kometa, cóż zabłysła zajaśniała, zadziwiła i zniknęła.
Odsłuch w warunkach lokalowych. Mam nadzieję, że odleci bez serwety.
Może za jakiś czas powróci.
Ale nie martwmy się, w końcu nie wszystkie misje do komet kończą się pełnym sukcesem, a nawet te nieudane nas czegoś nauczyły. Kilka godzin pracy to nie półtora miliarda EURO jaki wydano na program Rosetta. Agencje kosmiczne zatrudniają tysiące ludzi, nad programami pracują długie lata i też się nie wszystko udaje. Dobrze, że mamy artystów, którzy wyjaśnią dlaczego to robimy.

Warto włączyc napisy i odczytać przesłanie.