czwartek, 25 maja 2017

Głośnik AGI czyli fachowa naprawa dyplomem poparta

Kiedyś, lat temu już ze dwadzieścia, ubawiłem się setnie, kiedy zaproszony do domu przyjaciół w kuchni spostrzegłem lodówkę. A właściwie jej „naprawioną” rączkę. Z jednej strony było to tak olśniewająco logiczne, co śmieszne jednocześnie. Pan domu był lekarzem zatem arcy-normalnym mogło się zdawać w tej sytuacji, że rączka była zabandażowana! Mając techniczne podejście coś takiego to bym skleił, jak trzeba skręcił, a tu – chirurg miękki i najbliższa technologia użyta. Rączka się najprawdopodobniej nie zrosła, ale głowę dam, że wiele miesięcy tak służyła. Fachowa robota.

Sposobów radzenia z problemami jest zazwyczaj wiele, ale często wybór tego czy innego rozwiązania narzucają nasze umiejętności, dostępne tu i teraz narzędzia czy nawet rodzinne tradycje. Radiotechnika wyrosła aparatów elektrycznych, te zaś powstawały w warsztatach gdzie obróbka materiałów (drewna, mosiądzu czy innych) opierała się o typową obróbkę mechaniczną – cięcie, wiercenie, nitowanie i podobne. W starszych podręcznikach wiele informacji jest poświęcone sugestiom jak przygotować w zasadzie mechaniczny warsztat do naprawy radiowych odbiorników.
Zygmunt ostatnio otrzymał do naprawy ładnie zachowaną AGĘ, dosyć wczesny model, obiecujący.

Agi już naprawiał dwie, obie moje. Tak się troszkę dzielimy robotą w krucjacie na ratunek starym radyjkom.




Naprawiana AGA to model  RSZ-47-E nie opisana przez Trusza (schemat), a więc trochę zapomniana.
Dosyć szybko okazało się, że limitującym uszkodzeniem jest przerwa w cewce wzbudzenia, czyli w staroświeckim elektryków języku - w magneśnicy. Pierwszy raz spotkałem się z takim głośnikiem w Stern-ie. W czasach gdy technologia magnesów stałych była (w porównaniu z dzisiejszymi neodymowymi) w powijakach, to stosowano taką kombinację. Uzwojenie magneśnicy wytwarzało pole magnetyczne głośnika, a jednocześnie jego indukcyjność  była wykorzystana w filtrze LC zasilania anodowego.
Opis późniejszej wersji głośnika.
Uzwojenie takie liczące kilka lub kilkanaście tysięcy zwojów, nawet przy skromnym prądzie anodowym jednocześnie dawało sporo Gausów (dla głośnika) i kilka Henrów dla zasilacza. W zasadzie rozwiązanie idealne, nawet te zmiany pola magnetycznego powodowane składową zmienną anodowego prądu prawie udawało się usunąć za pomocą kompensacyjnego uzwojenia w szereg z cewką głośnikową podłączanego. 
 Ale wróćmy do rzeczonej magneśnicy.
No niby przerwa w uzwojeniu to problem niewielki, ale budowa głośnika nie zachęcała do jego rozbiórki od przodu (odklejenie resorów, etc.) bo i tak do cewki nie było się jak dobrać. Jarzmo było zaspawane. Do głośnika trzeba było dobrać się od tyłu, rozcinając spawy.

Nie wielkie one, ale głośnik to delikatne ustrojstwo i to czego specjalnie nie lubi to np. opiłki metalu. Przekonałem się o tym wcześniej.  
Tutaj  Zygmunt po konsultacji z kolegą Hirkiem (dziękujemy !) opracował technologię naprawy  następująco – z braku możliwości przeprowadzenia prac spawalniczych, wykorzystane zostaną zastępcze połączenia śrubowe. W jarzmie zostaną wywiercone cztery śruby zastępując dotychczasowe połączenia. Po dokładnym zabezpieczeniu głośnika zostały nawiercone 4 otwory, następnie nagwintowane.

Pokrętka do tej czynności to rodzinna pamiątka – zdecydowanie przedwojenna.
Szlifierką kątową odcięte zostały cztery małe spawy i cewka jest wolna.
Nie dało się znaleźć uszkodzenia w warstwie wierzchniej.
Trudno, trzeba poprosić znajomego przewijacza. Zachowały się zapiski dotyczące głośnika GED20/5, który w ADA-ch królował – uzwojenie 10 450 zwojów, drut 0,17mm wynikowa rezystancja 900 om. Nawijacz troszkę się opóźniał, ale po kilku dniach Zygmunt odebrał absolutnie profesjonalnie wykonaną i zabezpieczoną cewkę. Drut był 0,18mm, kilku omów brakło, ale uzwojenia łądnie nawinięte pod izolayjnym papierem schowane.
Bardzo dobrze widoczne uzwojenie kompensujące - w szereg z cewką głośnika włączane.
Super!
Skręcenie i centrowanie głośnika  okazało się dużo prostsze niż w moich obawach. Głośnik sprawny i naprawiony – zupełnie jak kręgosłup u mojego szwagra – fachowo przez ortopedów konfirmatkami poskręcany.
 Do całkowitej naprawy wystarczyło jeszcze kilka papierowych kondensatorów współczesnymi podeprzeć, tak aby punkt pracy lamp zachować. Jedna rzecz, która była wadliwa to kondensator 15pF, zastąpiony przez naprawiacza-partacza solidnym kabelkiem –
Po co? Dlaczego? Usunięcie tego ożywiło radio na wszystkich zakresach. Zleceniodawca był tak zadowolony, że pozostawił w podzięce inne ciekawe radyjko.
Philipsa 208U, też ze wzbudnicą w głośniku.
Ale to inna historia.

Tu już nie tylko ślusarskie rodzinne tradycje trzeba będzie przywołać, ale i na studiach nabyte.
Strach nawet patrzeć, izolacja się rozsypuje.
Izolacja praktycznie w całości pokruszona i radio trzeba będzie odrutować od nowa.
Przodka dyplom cechowy.
Zygmunt będzie musiał się powołać nie tylko na dziadka mistrzowski dyplom, ale i na własny, inżynierski - z prądem i elektromagnesem związany.


poniedziałek, 8 maja 2017

VEF 206 czyli radio które przetrwa wszystko

W młodych latach jedną z bardziej porywających lektur był dla mnie Młody Technik. Czytany, co miesiąc, praktycznie od deski do deski. Było tam i o zdobyczach techniki (nie tylko radzieckiej), Zrób to  Sam, fotografia i kilka innych stałych działów. Tak mniej więcej w środku była wkładka humanistyczna – zazwyczaj dwu lub trzystronicowe opowiadanie Sci-Fi.tutaj. Tego nie znalazłem.
Taki oto obraz przyszłości kreowal Młody Technik w 1958 r.
Jakoś tak do dzisiaj pamiętam szczególnie jedno. Było ono takie mało Science, bez rakiet podbojów planet itp., a jak pokazuje w dzisiejszym świecie nie Fiction.  Fabuła toczyła się w systemie społecznym, który to by sprostać potrzebom producentów dóbr wszelakich dodawał do produktów substancje powodujące rozpad każdego produktu w szary proszek po ściśle określonym czasie. Bohater tej powiastki, trochę przeholował i jego samochód rozsypał się w czasie jazdy, no żarówka została bo zamienną częścią była. Chociaż większość z tych opowiadań jest dostępna w Internecie, to jakoś na to jedno wpaść nie mogę. Ciekawe, spod którego to pióra wyszła ta historia. Nie wiedziałem wtedy, że tak bardzo prorocze to były idee. 132 opowiadań z Młodego Technika można przeczytać

Doświadczyłem to wielokrotnie, że celowo czy to konstrukcja, elementy czy materiały powodują, że funkcjonalność czy sprawność przedmiotu spada zaraz po okresie gwarancji. Nie rozsypuje się lodówka czy zmywarka na szary proszek, tylko staje się śmieciem. Koszt naprawy czasami przekracza cenę nowego urządzenia.  Walczę z tym, chociaż to walka z wiatrakami. Wymuszanie konsumpcji, reklamowanie nowych sezonowych modeli i ciągłego napędzania tego łańcuch konsumpcji zdaje się jest jednym główniejszych procesów w kapitalistycznej ekonomii.
Ale nie zawsze i nie  wszędzie tak było. Ostatnio taki namacalny dowód zagościł w moim warsztacie. Kupione za 30 zł radzieckie radio VEF 206.
W stanie lepiej niż bardzo dobrym, idealnym wręcz. Ciężkawe nieco i bez UKF-u, ale jakoś tak ostatnio w stronę ryskich tranzystorów skręcając – no nie odmówiłem sobie. Po podłączeniu zasilania od razu zagrało, i to na długich, średnich i krótkich. Potencjometr troszkę potrzeszczał – ale to się wymyje. Będzie i oryginalne, i sprawne. Zaglądając do środka wręcz oniemiałem – w pojemniku były jeszcze baterie.
Pamiątka z lat osiemdziesiątych.
Nie wylały! Oryginalne radzieckie baterie – a 4 z nich wykazywały jeszcze napięcie rzędu 1,4V. Tyle lat po rozpadzie Związku Radzieckiego.
Baterię troszkę wylał - ale styki czyściutkie.
Nieśmiertelne idee Lenina już starł wiatr historii a tu proszę Made In USSR. Zaciekawiony troszkę postudiowałem o tym modelu. Wywodził się z wcześniejszych i bardzo podobnych VEF 201 i 202. Był masowo produkowany od 1973 roku, aż do 1988 i to w praktycznie niezmienionej formie, wciąż na germanowych tranzystorach. Niewiarygodne. A jednak.
Oprócz tego, że można go dalej używać, chociażby na co dzień słuchając Jedynki, a wieczorami chińczyków na krótkich. Niektórzy wyposażają te odbiorniki w UKF, przerabiają na odbiorniki do nasłuchu przez krótkofalowców.  Tanie, dostępne i niezniszczalne. Ładny opis - tutaj lub jak ktoś woli po czesku - to tutaj. A jeśli ktoś zna буквы to i tutaj.
Troszkę poprawić trzeba fabrykę - o milimetr przesunąć przełącznik zakresu.

Troszkę też trzeba będzie poczyścić obudowe.
Nawet w moim egzemplarzu (rocznik 1985) stare elektrolity nie bardzo przeszkadzają - gra. Umyję, wyczyszczę, potencjometr nasmaruje i może kolejne 30 lat dalej będzie grało. Radiio nie do zdarcia.
I tak wygląda pięknie.
Coś mi się zdaje, że nawet w sytuacji jak w końcu wspomnianego opowiadania z Młodego Technika, gdzie to trzęsienie ziemi powoduje rozszczelnienie zbiorników ze specjalną substancją i cała cywilizacja zamienia się w szary proszek, to VEF 206 będzie grał.
Dzisiaj starałem się krótko – tak na maksymalnie dwie strony.

środa, 3 maja 2017

Detranzystoryzacja czyli czekając na majstra

Jednym z radyjek, które od bardzo dawna czeka na swoje ponowne życie jest Polski Philips 6-39A.
Oryginał u kolegi.
Już się za niego zabrałem, już głośnik naprawiłem, już z kolegą stolarzem zaczęliśmy się do odtworzenia skrzynki zabierać, ale jakoś od ponad trzech lat no - nie idzie.
Majster się do roboty zabrał, ale ...
Chassis czeka w skrzynce (po bananach), a na odbudowę  obudowy no nie ma siły majstra namówić.
Ta się rozsypała - dosłownie.
Fachowiec jest, na brak zamówień nie narzeka i jakoś ta skrzyneczkę to tak na boku trzyma. Rozumiem – roboty ze dwa dni, aby tą bazę ze sklejki zrobić, zarobek mizerny. Z fornirowaniem to zupełnie inna rzecz – robiłbym sam, ale  przy tej skali i rozmiarach to jeszcze nie miałem możliwości stolarskiej pasji dać się wyżyć.
Nie wiem, czy umiem czy nie – pasuje spróbować. Tylko, że jako jestem amatorem, a nie fachowcem to i warsztatu stolarskiego też nie mam. W międzyczasie pozyskałem znaczek (i kolegę chrzan49) Philipsa, głośnik pomagał naprawiać kolega staku, a w celu pomiarów skrzynki do kolegi kraz zawitałem. Zyskiwałem znajomości, kontakty a radio stało. Stało i czekało.
Nie tak dawno pojawiło się w Stalowej Woli radyjko, ten sam model. No jakoś specjalnie drogie nie było, ale liczyłem, że chociażby budowy sklejkowej konstrukcji uda się ominąć – no może i można ale fornirowania się nie ominie. Kolega, który grzecznościowo odbierał dwa razy pytał czy ja to naprawdę wiem co kupiłem.
W worku przyjechało by nie rozsypać się po bagażniku.
W ubiegłym tygodniu pojawiła się oferta „Obudowa radia Philips i jakaś instalacja wewnątrz” cena zupełnie ok., a w dodatku jest tylna ścianka!

Tkanina akceptowalnie zachowana – chyba da się uratować. Było blisko podjechałem, i mam. Chyba praca ruszy nad tym modelem.  Ciekawość moją przyciągnęła ta „instalacja”.
No i głośnik też jest!
Okazało się, że jest to (lub miało być) jedno-tranzystorowy odbiornik radiowy całkiem amatorskiej budowy.  Znalazłem tam cewki nawinięte na karkasie ze starej butelki płynu Ludwik, takiej jak zapamiętałem z dzieciństwa – ciemnozielonej i co najwyżej półlitrowej. Kondensator zmienny – jedna połówka wykorzystana, pokrętło chyba od telewizora. Druga bardzo dokładnie opisana, że zwarta. Zresztą opisów autor nie żałował, ciekawe czy dla siebie czy dla „klienta”.
Przełącznik zakresów i wyłacznik w jednym.
Kondensator Telpodu o kilku nanofadach do anteny, dioda germanowa, transformator głośnikowy i tranzystor. Taki jak pamiętam ze wzmacniacza m.cz. gramofonu Mister Hit.

Do tego zwykły wyłącznik sieciowy, dokładnie taki jaki pamiętam z domu w Bukowinie. Te artefakty pozywają datować tą przebudowę, a raczej dewastację, gdzieś na lata siedemdziesiąte, tak bliżej pierwszej połowy. Zagadką pozostaje czy ta instalacja działała – coś mi się zdaje, że nie. Pomimo, że była już porozpinana to zda się kompletna. A w całej tej konstrukcji nie uświadczyłem jakiegokolwiek rezystora. Ciekawe jak baza był polaryzowana?

Oj, żywo mi to przypominało opisy z fantastycznej, fascynującej, ale miejscami fantazjującej książki J.Wojciechowskiego „Nowoczesne Zabawki”.
Wydań Nowoczesnych Zabawek było sporo.
Czego tam nie było – był (jak pamiętam) wzmacniacz na jednym TG70 co kilka, jeżeli nie kilkanaście watów miał mocy, lub raczej miał mieć. Był i TG50 co żarókami sterowały  i prawie ampera prąd wytrzymywały.
Inspirowało, dawało prostą i szybką receptę, no nie zawsze działającą. Tyle, że efekt mógł być rozczarowujący. Jeśli tak to „konstrukcja” szła na półkę, do pudła itd. Prawdopodobnie tak się stało i w tym przypadku.
"Instalacja" do śmietnika - no diodę i tranzystor zachowałem.
Czterdzieści lat później z całego tego radio to najcenniejsza jest obudowa. Na całe szczęście z tym zabytkiem majsterkowicz obszedł się w miarę oszczędnie – kilka dodatkowych otworków  w tylniej ściance, dwa (niestety z boku) i za mocno wkręcony drewno wkręt we froncie (wyprysk w fornirze) to chyba całość zniszczeń.
Te dwie dziurki to można zaszpachlować.
Dużo mniej niż korniki (pierwszy) czy wilgoć (drugi) spustoszeń. Mam nadzieję, że skoro już wszystko mam to może się uda mi się połączyć (już nieco ostudzony) zapał neofity i zdobyte w między czasie doświadczenia, i tak po kilku latach czekania ta restauracja będzie profesjonalna i fachowa. Bo jak wiemy na fachowca to czekać możemy długo. No chyba, że możemy liczyć na pomoc importowanych. Kolega Zygmunt przyklejał ostatnio listwę do Saby.
Ja doliczyłem się francuza, szweda, jednego ruska (ten zielony z bazaru), no i dwu plastikowych chińczyków.
No mnie pozostał jeszcze problem - fornir w jednym miejscu jest zdeformowany i odklejony.
Oj, nie wiem czy obędę się bez fachowców.