środa, 30 maja 2018

Licencja czyli wiedza, która kosztuje.

Jeden z moich kolegów, który szczęśliwie na zasłużoną emeryturę się nie tak dawno udał, podesłał mi przez syna radio. W zasadzie miał to być prezent dla mnie i był, tylko w takim innym sensie – mało materialnym, bardziej sentymentalnej przygody. Radioodbiorników wszelkiej maści mam nazbierane tak na kilkanaście lat hobbystycznej działalności.
Ale kiedyś było inaczej, było to dobro trudno dostępne i drogie. Pamiętam jak pod koniec lat siedemdziesiątej w rodzinnej Bukowinie, Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopka (dokładnie tak mieli na pieczątce, zanim ktoś się nie dopatrzył, że jednej literki brakuje :-) finalizowała budowę Domu Towarowego. Kilka dni przed otwarciem pojawił się „wystrój” witryny. Ile tam dobra radio-technicznego było, klocki dzierżoniowskie (Giewont, Beskid czy inne) telewizory kolorowe Rubin (sztuk 2) i kilka Grundigów.
Pomimo lat - zachowany zupełnie ładnie.
Chyba najbardziej pożądanego przez kilkunastoletniego chłopaka dobra. Przechodząc przed tą wystawą przez kolejnych kilka dni (otwarcie się opóźniało) jakoś tak zauważyłem, że obfitość tej wystawy z dnia na dzień się zmniejszała. Poszczególne Grundigi jakoś tak jeden za drugim znikały. W dniu otwarcia okazało się, że zostało ich trzy sztuki, w tym dwa uszkodzone. Ale i tak nie miałem szansy na zakup – społeczna kolejka stała od dawna. Swoją radio-magnetofonową przygodę rozpocząłem więc z MAJĄ. I bardzo to sobie tą przygodę ceniłem.
Z plakatu reklamowego Unitry.
Koledzy, którzy w posiadanie tego licencyjnego dobra weszli, troszkę nos wyżej nosili – mieli licencyjny, na niemieckich częściach. Słowem lepszy.
Tak więc jak po czterdziestu latach w zagościł w moich rękach RB 3200 to inżynierska ciekawość była ogromna. W czym to było lepsze od krajowych produktów? I muszę się przyznać spotkało mnie miłe zaskoczenie – to jest (była) bardzo fajna i przemyślana konstrukcja. Dostęp do płytki drukowanej bardzo wygodny, zatrzaski umożliwiające operowanie w elektronice w półotwartej pozycji, nawet taki pasek zabezpieczający przed przypadkowym rozłożeniem się.
Układ elektryczny prosty, nie przekombinowany. Egzemplarz ten miał już w większości elementy krajowe, ale kilka było jeszcze ewidentnie zagranicznych.
Parę elementów to jeszcze "wsad dewizowy".
Między innymi selenowy prostownik i kilka filtrów p.cz. Radio okazało się zupełnie sprawne na AM, nawet w moich warunkach przyzwoicie odbierało. Na UKF-ie jednak cisza, ale kolega ostrzegał, że nie przestrojone. Operacja zmiany OIRT na CCIR to w zasadzie powrót jest na forach wielokrotnie opisywana i w zasadzie ma się ograniczyć do usunięcia dwu kondensatorów oraz zestrojeniu heterodyny i obwodu wejściowego.
Już bez kondensatorów. Zwracam uwagę na filtr z pomarańczowym elementem.
Kondensatory w kilka minut udało się wylutować, ale jakoś po tej operacji nie było nawet śladu sygnału. Nawet ordynarne podanie 10,7MHz w stopniu mieszacza dało rezultat słaby. Pomiary punktów pracy tranzystora mieszacza/heterody dały przesłankę, że to tu należy szukać uszkodzenie. Ciekawostką jest , że niektóre napięcia mierzone są od minusa, a inne od plusa, no takie układy.
Tranzystory w technologi Mesa tak mają. Chińskie mierniki dodatkową diodę dostrzegają.
Tranzystor mieszacza okazał się sprawny, a winę za brak odbioru należało zrzucić na filtr 10,7MHz na wyjściu. Wylutowanie tego elementu potwierdziło diagnozę – przerwa w obwodzie. Próba naprawy spełzła na niczym: za słabe oczy, drżące ręce, za cienkie druciki nawojowe.
Co gorsza ten element to ewidentnie „wsad dewizowy” z oznaczeniem 07FV. Gdzie to znaleźć? Ile to będzie kosztowało? Cóż porzucić naprawę w tym momencie jakieś takie nie honorowe.
Pomysł przyszedł szybko – trzeba kupić dawce. A tego akurat jest sporo i to tanio. Kupiłem za 10 zł (+14 zł wysyłka) z firmy , której nazwa „madeinrecycling” dużo mówi – uratowałem przed szrotem.
Będzie dawcą.
Niech już będzie dawcą i uratuje jedno radiowe życie.
No wiele to sobie obiecywać nie można.
Grundig okazał się nieco nowszym wykonaniem - mostek prostowniczy już krzemowy, Isostat w przełączniku nagrywanie/odtwarzanie. Radiowo w zupełnie przyzwoitym stanie, no nie miał anteny, nie grał, ale w miarę czysty i co najważniejsze miał Ten Filtr.


No właśnie prawie Ten, bo w miejscu dewizowego wyrobu wmontowany był typowy Polfer-owski filtr 7x7 o symbolu jak doczytałem 232. Znaczy się, w późniejszym etapie spolszczanie konstrukcji coraz więcej elementów było wytwarzanych w kraju. Chwalebne to.
Szkoda mi było rozbierać dawcę tylko dla tego filtra i skazywać na radio-śmierć, postanowiłem poszukać 232. Oczywiście nie znalazłem go w Internecie, ale znalazłem u Pana Krzysztofa w GOMIS-ie na ul. Jagielońskiej . Za 5zł stałem się posiadaczem dwu egzemplarzy (jeden na zapas).
Wlutowany w miejsce oryginalnego od razu ożywił radio na UKF-ie. Heterodynę ustawiło się prosto, a obwód wejściowy już został uproszczony i tylko cewką maksimum sygnału w środku zakresu ustawiłem.
Okazało się konieczne lekkie zestrojenie całego toru p.cz. i ustawienie zera detektora, starą z lampowej techniki znaną metodą. Radio gra wspaniale (podmieniłem jeszcze od dawcy potencjometr głośności). Muszę przyznać, że konstrukcja naprawdę wspaniała. Warto było kupić licencję i zapłacić, by zdobyć wiedzę. Tak jak ja kupując drugi egzemplarz zdobyłem wiedzę, że fitr 7x7 232 jest zupełnie na miejscu. A wystarczyło tylko dokładnie przyglądnąć się schematowi do polskiej wersji RB 3200. Cóż wiedza kosztuje.
Nie ma już Kasprzaka, nie ma Grundig-a, znaczy jest marka, którą zarządza turecka korporacja, ale to już nie to. Ale są kultowe odbiorniki RB 3200, Kasprzakiem lub częściej Grundigiem zwane. Ten kolegi już gra, a mój „szrotowiec” będzie. Uparłem się.
Magnetofonu nie uruchamiałem, nie mam kasety w domu – aż nie chce się wierzyć.


sobota, 26 maja 2018

Botoks po osiemdziesiątce czyli zabawa w drogie kosmetyki

Jedno radio przewija się przez mój blog od kilku lat. Nie tylko przez kolejne posty, ale także pomieszkuje u mnie w warsztacie.

Pierwsza budowa - jasne plamki to otwory przez korniki wypracowane.
Jest stopniowo uruchamiane i do świetności przywracane. Największe postąpienie prac wykonał ostatnio kolega Zygmunt, który to rozpędzony przy pracach nad Koroną, jakoś tak w ciągu kilku dni ożywił i uruchomił mi całą cześć radiową.
Elektronika już gra!
Pozostała tylko obudowa. Jak pamiętamy radio dotarło w nietypowej, oraz bardzo czasem i kornikami zużytej skrzynce. Śmiało (z początku) zakrojone prace nad odbudową obudowy zostały zastopowywane brakiem dostępu do stolarni. Nie mniej pojawiły się dwa światełka  tunelu – jedno to 6-39A ze Stalowej Woli.
Przynajmniej konstrukcja oryginalna.
Odbiornik w stanie strasznym (sprzedający zdziwił się ktoś to chciał kupić), drugie to obudowa, okazyjnie kupiona, która tylko musiała tylko zostać zdetranzystorowana.
Obudowa w stanie zakupionym.
Jest kompletna i daje duże szanse na zakończenie z sukcesem projektu. Prace nad jej renowacją to dla mnie już prawie standard: zmywanie chemiczne powłok lakieru, czyszczenie cykliną, papierem ściernym (zawsze wzdłuż włókien) poczynając od gradacji 240 a na 800 kończąc. Obudowa była w bardzo dobrym stanie, no brawie idealnym. To „prawie” to odspojenie forniru w górnej części obudowy.
Największe moje obawy - odspojony fornir.
Niby nie wielkie, prawdopodobnie pod wpływem wilgoci sam fornir się pomarszczył i brzydko wyglądał. Cóż trzeba spróbować to naprawić. Ze względu na brak doświadczeń, jak i krzywizny profili poniechałem pomysłu o całkowitym odklejeniu i ponownym porządnym nałożeniu płata orzechowego forniru – jak to profesjonaliści czynić potrafią. Pozostałem na stanowisku, że skoro radio przedwojenne to raczej należy się spodziewać porządnego kostnego kleju, a niejakich kazeinowych erzaców co DDR-owcy stosowali.
Zmarszczki przed prasowaniem.
Pierwsza próba naprawy ( po jakim, takim oczyszczeniu powierzchni) to próba żelazka. Przez kartę papieru prasuję z wyczuciem i od razu mam sukces. Drobne zmarszczki zniknęły zupełnie, a te wielkie ograniczyły się do kilku bruzd. Super!
Swoisty zapach kleju, który pamiętam ze stolarni sąsiada potwierdził moje domysły – to klej kostny, na ciepło kładziony, na ciepło rozklejany.
Pozostały rzeczone bruzdy. Pomysł powstał następujący – poradzimy iniekcjami. To już wachlarz środków (czyli klejów) miałem mniejszy, nie pomoże Kropelka, ani żywice dwuskładnikowe – w praktyce pozostał tylko wikol. No złapało, ale doczyścić pozostałości było trudno.
Wypływki Wikolu.
Miękkie wypływki trzeba było cykliną usuwać, bo papier ścierny nie za bardzo chciał brać te poliwinyle czy coś tam co ten klej stanowi. Ale się udało.
Udało się do etapu olejowania.
Po olejowaniu

Ładnie wypracowana powierzchnia, która miała już tylko politurę dostać, po wchłonięciu oleju okazała się w kilkunastu miejscach nieakceptowanie zmarszczona i oczekująca na naprawę. Tylko że teraz to trudno liczyć na współpracę kleju wikolowego z zaolejowanym fornirem. Jedyny ratunek w kleju kostnym. Na gorąco nie ma jak, wiec pozostałą ostatnia deska ratunku – arcyspecjalistyczny, arcydrogi klej kostny na zimno. Można go kupić w opakowaniach 473 i 237 ml – zdecydowania za dużo. Za całą obudowę zapłaciłem mniej niż za mniejszą butelkę. Szczęśliwie problem ten ktoś dostrzegł i oferował takim jak ja desperatom klej porozlewany do 100ml pojemników.
Użyłem nie cały cm sześcienny.
Też za dużo i drogo, ale cóż pora kończyć projekt Philips 6-39A. Iniekcje przeprowadziłem za pomocą posiadanych strzykawek i igieł.
Iniekcje
Troszkę za grube te igły były, ale się udało potwierdzając słuszność sposobu. Naprawianą powierzchnię ponastrzykiwałem klejem, przykryłem kawałkiem papieru najgorszego sortu (by łatwo się rozstąpił przy szlifowaniu) i zostawiłem zaciśnięte na noc. Na drugi dzień się okazało, że zakup wart był swojej ceny.
Nadmiar kleju łatwo się usuwa.
Klej zachował się typowy kostny, po stwardnieniu łatwo się szlifować dał i sukces był już na wyciągnięcie ręki.
Na matowej zeszlifowanej powierzchni nic nie znać.
Pierwsze warstwy politury ujawniły jednak kilka mniejszych zmarszczek, gdzie fornir nie był przyklejony do podłoża. Kolejne iniekcje wykonałem już najmniejszą dostępną w osiedlowej aptece igłą i 2ml strzykawką. Łatwo nie było duża gęstość kleju powodowała utrudniony wypływ z igły, zaraz się zapychały. Kilka igieł zużyłem na dwie czy trzy krople kleju. Po zaschnięciu szlifowanie papierem 800 i znów kładziemy szelak. Okazało się jednak, że w kilku już tylko miejscach trzeba było zabieg powtórzyć.
Wprawne oko zauważy.
Ale naprawa się udała.  Myślę, że tak jeden cm sześcienny kleju na cała naprawę zużyłem. Dla 99 innych jeszcze będzie.

Cóż radio ma swoich 80 wiosen i nawet najlepsze kosmetyki trzeb kilka razy aplikować, by efekt był. Przy okazji postanowiłem, że nie będzie to model na najwyższy błysk. Starym damom nie wypada się nastolatki malować, niech szacownie i dostojnie pokazują swoją dobrą formę, z lekka tylko czasem nadwątloną. Philips coraz bliżej końca, jeszcze tylko politura i złożenie w jedno ładne i grające radio.

Tkanina oryginalna, ramka wyczyszczona - nowa skala - będzie super.
Doczekać się nie mogę, podobnie jak kilkadziesiąt innych na ratunek czekających radyjek.

poniedziałek, 14 maja 2018

Mazur nawinięty i dostrojony czyli kolejny odbiornik na Św. Wojciecha ożywiony.

Sąsiad z klatki zadeklarował, że ma do naprawy jakieś stare lampowe radio, w rodzinie od dawna. Zaproponowałem ożywienie – jak tu nie pomóc, a jednocześnie trochę zabawy mieć.
Okazało się, że to też Mazur, w skrzynce standardowej.
Taki był.
Trochę brudny, ale cały, kompletny i nie uszkodzony. Jak się okazało ten tłusty kuchenny  brud ładnie zakonserwował chassis i powstrzymał rozwój korozji. Co grubsze warstwy benzyna ekstrakcyjną zmyć się to dało.
Tu widać wszystko.
Kondensator 2x32uF nosił ślady kipienia elektrolitu w postaci charakterystycznego„kalafiora” – został zastąpiony sztuką nówką z lat siedemdziesiątych. Profilaktycznie też wybrane papierowe kondensatory zostały wymienione - te których upływność zmienia punkt pracy lamp.
Co ciekawe wstawiony „nowy” elektrolit  z epoki  późnego Gierka wymagał uformowania, dopiero po dobrej godzinie pod napięciem prąd upływu spadł poniżej 1mA, a i tak aby się nie przegrzał musiałem stopniowo podnosić napięcie z zasilacza anodowego. Kusi mnie coraz bardziej zbudowanie dedykowanego przyrządu do formowania elektrolitów.
Nie tylko problem z kondensatorami - tu transformator bez końcówek. Trzeba było wymienić.
Pośrednią uruchomiłem – w filtrach kubkowych rdzenie karbonylkowe. Aby je bezpiecznie ruszyć  – wystarczyło nagrzać suszarką i delikatnie wkręcić rdzenie. Wyskubać, wyczyścić parafinę  i 465kHz dało się ustawić. Po wymianie kondensatorów na 220pF.
Ale radio uparcie milczy, no coś tam na krótkich, ale tylko w górze pasma.
Okazało się, że mam to samo co kolega Zygmunt – pogryzione cewki. Dawcy niestety nie mam. Pozostało je odratować.
Przełącznik po wymontowaniu - było co czyścić.
Najbardziej pokąsana była cewka od heterodyny fal długich – całe zewnętrzne uzwojenie sprzęgające było pocięte, a i dwanaście zwojów od rezonansowego trzeba było odwinąć, by dostać się do przerwy.
Punkty strojeniowe na skali. Skala w trakcie "prawie suchego" czyszczenia. 
Bazowałem tu na mapce przygotowanej przez Zygmunta i udostępnionej jako odręczny szkic. Nie mniej poświęciłem kilka godzin edycyjnej pracy i dla czytelników bloga (i dla siebie oczywiście) przygotowałem mapkę lokalizacji cewek, trymerów i punktów lutowniczych.

Kolory wg. kolorowej skali (nie tylko Mazura) czerwone - długie, żółte to średnie i zielone krótkie fale.
Oczywiście – zastrzegam  tylko dla tej wersji Mazura.
W Mazurze Lux punkty strojenia podobne. Tyle że w metrach.
Do odtworzenia cewek (a dokładniej brakującej części) użyłem to co miałem – drut emaliowany o troszkę może większej średnicy. Czasy licy minęły, selektywność odbiornika robią filtry pośredniej, to i do oryginała Mazura tylko drut był stosowany, miejscami w jedwabnym oplocie. W moim wykonaniu nawinięcie cewek koszykowe nie było idealne, powiedzmy było „semi- koszykowe”. Za przekładkę posłużyła bibułka pozyskana z papierowego kondensatora 20nF, za lepidło końców nawojów smoła z jego izolacji.
Dawca smoły i bibułek.
Uzwojenie sprzęgające to już bardzo „semi” wyszło – czyli innymi słowy na dziko. Dodałem kilka zwojów do przepisowych 15-stu, tak dla lepszego wzbudzenia.
Uzwojenie semi-koszykowe.
Cewka heterodyny średnich okazała się też uszkodzona, ale tylko ta rezonansowa (wewnętrzna) cześć – zewnętrzna, sprzęgająca była cała. Strasznie te mysiory przebiegłe były. Pięć brakujących zwojów dało się dosztukować, a zewnętrzne uzwojenie to trzeba było nawinąć całe.
Przedłużamy.
Oczywiście też z kilkoma dodatkowymi zawojami.
Samo nawijanie cewek było proste, jako uchwyt obrotowy użyłem wiertarki ręczni pokręcanej. Jak widać wymieniony kondensator 20nF jeszcze raz się przydał. Tym razem jako rdzeń do mocowania karkasu.
 Nie mam nawijarki, ale pomysł zbudowania takiej po głowie mi ciągle chodzi.
 Cewki wejściowe szczęśliwie okazały uszkodzone  tylko w miejscu mocowania. Starą smołę udało się skruszyć, odwinąć jeden zwój i  nakapać nową kroplę smoły. Jeden zwój przy kilkuset różnicy nie zrobi.
Cewka odbudowana - chyba heterodyna średnich.
Zwyczajowo (czyli tak jak u Zygmunta) okazało się, że osiągnąłem sprawność 2/3 . Heterodyna na długich ruszyła, na średnich nie, no i krótkich udało się nie zepsuć :-).
Dla heterodyny ważny jest kierunek nawinięcia - pomiędzy cewkami sprzężenia a oscylatora.
Dla obwodów wejściowych nie ma to znaczenia. Oznaczenia literowe jak na kolorowym rysunku.
Po zamianie końców jednego uzwojenia – radio było sprawne. Pozostało tylko strojenie obwodów. Tutaj też wykonałem troszkę prac  przygotowawczych.

Taką mapkę nakładkę na otwory strojeniowe wykonałem.
Przymiarki - jak u krawca.
Dla przyszłych pokoleń. Przy drukowaniu należy zwrócić uwagę na proporcje – pomiędzy znacznikami ma być odpowiednio 80 i 60 mm.
Szablon do strojenia - wersja finalna i kolorowa. Wydrukować w odpowiednich proporcjach, wyciąć i używać.
Wtedy proporcje są zachowane. Dziurkaczem 10mm należy wybić otwory, łącznie z dwoma na montażowe śruby , przyciąć wg. obrysu, przymocować(taśmą lub klamerkami) i można stroić. Pamiętając by uprzednio sprawdzić czy to dokładnie ta lokacja cewek i trymerów , no i czy krótkie normalne (15,2 MHz) czy skrócone 9.6 MHz.
Wersja strojenia dla uważnych i spostrzegawczych, nie polecam. 
TAK UŻYWAĆ !  - tu jeszcze prototyp.
Z drobniejszych napraw to wszystkie typowe dla tej konstrukcji należało zrobić:
wyłącznik sieciowy, metodą otworu fi 1,5mm i wstrzyknięciu środka Kontakt.
To nie korniki - to otwór do wstrzyknięcia środka Kontakt. Bez rozbieranie potencjometru. 
Jak się później okazało to trzeba było jeszcze:

 naprawić potencjometr. Suwak był bardzo ok., ale jeden z nitów mocujących podkówkę i stykiem będący przerywał. Lekkie donitowanie i ok.
O elektrolicie (wymiana), kondensatorach w obwodach rezonansowych p.cz. i  kondensatorach papierowych już wspominałem.

Obudowę chciałem już sąsiadowi zostawić, ale jakoś tak sama się zrobiła.
Całkiem fajnie poszło.
Popróbowałem użycia dwuskładnikowego „klaru” ze sklepu z malarskimi przyborami i  samochodowymi lakierami.
Klar jest git!
Chłopaki z ul. Jagiellońskiej (30 metrów od Gomisu) mi za 30zł nabili najmniejszą puszkę, wystarczyłaby na dwa lub trzy radia. Maluje się świetnie, polecam.
Efekt super.
Dobudowałem jeszcze wejście dla odbiornika BT, tak by sąsiad miał większy pożytek.
Proszę nie pytać jak to wcisnąłem - odpowiedź w kolejnych opowieściach. Gra. 
Na Św. Wojciecha zdążyłem. Sąsiad się ucieszy.

Zygmunt kolejnego Mazurka czy Pionierka już naprawia. Myszy nie było, ale cewka wejściowa od fal długich uszkodzona, kolejne typowe radiowe uszkodzenie, od przepięcia-  wyładowaniem atmosferycznym spowodowane. Widać nie było hebelkowego zwieracza anteny i wyindukowało się trochę woltów za dużo.
Prawie nie widać, że to naprawiane.
 Za to jak ładnie naprawiona cewka – tylko pozazdrościć.


środa, 2 maja 2018

Dzierżoniowska jedenastka czyli reportaż sprzed otwarcia

Zwykle na tego typu blogach i innych publikacjach prezentowane są reportaże i fotografie z wydarzeń, które już są historią. Historią dalszą i bliższą, do zachowania pamięci o tym co było. Jeśli było wielkie i wspaniałe, to jest to szczytny cel dla upamiętnienia którego buduje się muzea i stawia pomniki. No, może w Polsce jakoś ostatnio jest troszkę inaczej, jakoś tak czci się tragedie i klęski.
Ja podróżując  staram się nie omijać takich miejsc i placówek, gdzie choć jedno radio jest zgromadzone. Nawet w przydrożnych gospodach zwracam uwagę na radiowe elementy dekoracyjne. Nie dziwota zatem, że jeśli tylko jest mi dane, to także naciągam trasy rodzinnych wakacji, by zajechać np. do Dzierżoniowa. Rodzina z coraz mniejszym zachwytem patrzy na te „zboczenia z trasy”. Cierpi, ale znosi.
Kilka dni temu na FB (i nie tylko) pojawiło się ogłoszenie o rozbudowie Dzierżoniowskiej atrakcji, jakim od kilku miesięcy stał się pomnik Pionierka. Pomniczek właściwie, bo naturalnej wielkości na stoliczku z ławeczką na Dzierżoniowskim rynku ustawiony.
Majówkowy weekend (w tym roku week właściwie cały) dzielić mieliśmy pomiędzy Dolny Śląsk, a Bukowinę.To też otwarcie Diorowskiej  trasy turystycznej na 5 maja zapowiadane jakoś tak nie w tą połówkę trafiło.
Nie mniej, przejazdem w Dzierżonowie będąc i poszukując tego słynnego, pierwszego brązowego Pionierka, natknąłem się na Promyka.
, W najbliższym otoczeniu Rynku (ładny) udało się odnaleźć Ewę (niech będzie i tranzystor),
Taki zadowolony facet siedział.
  bateryjnego ponoć Pioniera (w obudowie takiej samej jak właśnie zrobiony Mazur).
Nawet się udał. Ten brud to pyłek kwiatowy, obficie wszystkie odbiorniki pokrywający.
Wracając do samochodu po drugiej stronie ulicy spostrzegłem Kos-a, który Ton-em się okazał – czyli eksportowa wersja.
ton  czyli Kos.
Widać do Ton-a już jakiś szlaczek prowadzi.
Córka zwróciła uwagę, że jadąc od Świdnicy coś takiego jak radio na stoliku przed muzeum regionalnym (gdzie w podziemiach Diorowska ekspozycje jest umieszczona) stoi, zawróciliśmy.
Znów nie miałem czasu by spokojnie kolekcję zwiedzić.
 Nie dojechałem, ostre hamowanie połączone z komentarzami rodziny (również ostrymi) bo - Poloneza zobaczyłem.
Przed muzeum stała Sonatinka,
Znów ten facet w kraciastej koszuli!
a na drzewie obok trzy szpaczęta o kolejnego robaka się wydzierały – kobiety moje ten widok rozbroił.
Z pomocą informacji telefonicznej przez Pana Tomasza (PHU Concept – wykonawca odlewów) udzielonej, wzdłuż ulicy Świdnickiej (kościół miał być i fontanna) szukałem.  Przed Domem Kultury stał Rytm lub też Rytmus – wyjaśniła się kwestia dwoistości nazwy.
Dyskretnie nazwy nie umieszczono.
Ale tabliczka poniżej wyjaśnia. Rytm po polsku, Rytmus po czesku.


Ramonę, odnalazłem dzięki wskazaniu miejscowego dżentelmena, który o odlewie nie słyszał, ale gdzie fontanna wskazał.

Dyskretnie zamaskowano zakres UKF. Wersja z EM8

Do dziesiątki zabrakło dwóch odbiorników (ma być 10 - jak wykazuje nazwa trasy turystycznej i odnaleziona w sieci dokumentacja przetargowa) DML-a  i Śląska. Tego pierwszego jakoś tak nie żałuję, bo to nic fenomenalnego, ale jak Pan Tomasz wspomniał, że zamiast Śląska będzie jutro montował Podhale.
Obiekt R4 - tu będzie Podhale. Hej!
 to już wiem że do Dzierżoniowa zajadę, nawet setki kilometrów nadkładając.
 Co i Wam wszystkim polecam. A jak kto i może to na otwarciu niech się pojawi. Pomysł super, wykonanie też – niech to miasto odbiornikami słynie. Szkoda tylko, że przed Kauf..dem, gdzie były same diorowskie zakłady jakoś nic nie postawili. Mam nadzieję, że na razie nie. W końcu od Pionier-a się zaczęło, a dziś już cała drużyna.
Mapka lokalizacji - z dokumentacji przetargowej (sieć pamięta wszystko!).
Strasznie zaś ciekaw jestem co to za odbiornik pan grafik umieścił na plakacie zapowiadającym otwarcie – może to jakaś tajemnicza, zaginiona konstrukcja Diory?
Diora? Jakiś taki posmak Kauflandu* czuję
 Kto wie niech pisze w komentarzach.

*- Dzierżoniowski Kaufland jest zbudowany w miejscu hal fabrycznych Diory

Aktualizacja 6.05.2018

Ukazały się już reportaże w TV Sudeckiej i na portalu doba.pl. DML się pokazał - Podhala ciągle brak.