niedziela, 27 stycznia 2019

Niepołomice czyli super pomysł i super realizacja


Jakiś czas temu zostałem poproszony o zgodę na udostępnienie jednej strony z Kalendarzyka Telefunkena na 1939 rok. Przez Muzeum Fonografii z Niepołomic. Prośbę oczywiście spełniłem w imię nie tylko wkładu własnego w (jak mi przekazano) przygotowywaną wystawę z okazji 100-lecia niepodległości.

 Pojawiło się zaproszenie, pojawiły się relacje z otwarcia wystawy. Nawet okraszone fotografiami, ale tego mojego „wkładu” widać nie było. Niepołomice tak troszkę z boku moich tras leżały, i nie bardzo było jak wpaść.
Aż, wreszcie nadarzyła się okazja. Przybyłem trochę późno, bo tak grubo po czwartej popołudniu. Ciesząc się, że muzeum do osiemnastej otwarte.
Po opłaceniu 10zł za bilet wstępu, zostałem wprowadzony do sal wystawowych. Nie wiem czym sobie zasłużyłem, ale zostałem sam.
Muzeum Fonografii - gdyby ktoś miał wątpliwości.
Zbiory w pierwszej, przed-radiowej salce.
Poczułem się jak młode jagnię na zieloną łąkę wiosną wypuszczone. Obiegłem te kilka pokoi ze trzy razy, podglądając, fotografując i podczytując plansze. Dobry ubaw musieli mieć pracownicy ochrony, jeśli byłem dyskretnymi kamerami podglądany. Tu czcze raz przyznaję – niczego nie dotykałem, no prawie – poza jednym wyjątkiem.
Po jakiejś półgodzinie, to wstępne ogłupienie minęło i moje zwiedzanie nabrało systematyczności. Po kilku dniach muszę przyznać i to dużymi literami: TO NAJLEPSZA WYSTAWA (ekspozycja) RADIOWA jaką dane mi było obejrzeć. Pozwólcie, że dalej przemówią fotografie.
Pierwsza sala - okres przedwojenny.
Sewantka detektorowa.
Są Philipsy - tego naprawiałem.
Do tego mam tylko obudowę.
Tego dla Zygmunta zdobyłem.
Jest i Telefunken
Z moim mikro wkładem.
Z makietą stacji transatlantyckiej Babice. 
Nie oparłem się - po zapalałm sobie lampki na makiecie. Od razu dodam - mam uprawnienia do 1kV!
Kolejna sala - radio w trakcie wojny.
Radiostacja zrzutowa
Błyskawica- częstotliwości i "ramówka".
Ten okres znam najlepiej.
Przy wejściu dwa niemiaszki, DDR-owce znaczy się.
Meblościanka, kołchoźnik i Orionek - no i Pionier ale w najbrzyszej z możliwych obudowie
Śliczny
Z końcówką banderoli nawet!
Z jednej strony bezpieka i SB

Z drugiej koncert Kaczmarskiego. Moja Maja!
Kolejna sala - radio na morzu .
Czyli RADMOR

Ostatnia radiowa sala to RADIO i Góry
WAWA i dwa Klimki.
Jeden to Ten Klimek
Nie było sali Radio i Kosmos - może zabrakło eksponatów.
Jeden był - klucz, którym prof. Kordylewski sygnał czasu podawał.
Na koniec puste prawie pomieszczenia, chyba na mikro koncert na żywo, z wygodnymi sofami – a za drzwiami barek. Muzyki słuchać, żyć- nie umierać!.
Oj, szkoda żem samochodem przyjechał (parking na wprost wejścia - 20m). Nawet autobus 301 do Krakowa się wybierał, można by było do hotelu (a nocowałem w Krakowie) pojechać.
Po prawej stoi na pętli autobus 301.
Wystawa jest jeszcze czynna, to też każdego, całym sercem zapraszam. Szczegóły na stronie placówki.
Żeby tak nie było, że wszystko cudowne, bez skazy, to przyznam, że jedna rzecz mi mocno nie pasuje. Brakuje mi z tej wystawy katalogu, broszurki czy innej formy trwałej – takiego zebrania w jednym chociaż części tych radiem aktywnych fotografii, wiadomości, materiałów. Może kiedyś powstanie, oby!
Na okładce skala geograficzna - to odpowiedź na pytanie z poprzedniego postu.
Mam taką publikację prze Muzeum Śląskie stworzoną, jest super.
A jak nie to trudno, chociaż ta moja relacja szanownej publiczności pozostanie.

środa, 23 stycznia 2019

Esencja czyli wnioski z odwiedzin u Pana Henryka

Zimowa pora sprzyja temu by ludzie byli razem, korzystali ze sposobności by się ogrzać i porozmawiać. Ciepły piec, lampa naftowa czy wreszcie radio były takimi „hot spotami” do których ściągali ludzie, mieli czas dla siebie by porozmawiać być ze sobą.
Kadet - jaki sliczny.
Było to bardzo cenne dla elementarnego spoiwa – więzi międzyludzkich. A jeśli jeszcze było wzmacniane „esencjami” poczynając od rozgrzewającej herbaty do bardziej wymyślnych owocowych czy ziołowych nalewek czy nastojek to i wieczory były dłuższe, a ciemność i chłód za oknem mniej dokuczliwe.
Początkiem zimy zostałem zaproszony do Pana Henryka, który to natrafiwszy na tego bloga, rad był podzielić się rozmową i swoją książkę podarować. Ten wieczór zimowy był jak oka mgnienie, rozmowa serdeczna i miła, a nade wszystko ciekawa.
Z wszystkich tych omawianych radiowych przygód Pana Henryka taka jedna taka ogólna rzecz zwróciła moją uwagę, jeden generalny wniosek się narodził. Mam nieodparte wrażenie, ba pewność niemalże, że najważniejsze by z wszelakich działań jest taką „esencję” wyciągnąć. Taką jedną, unikalną i niepowtarzalną kwintesencję zebrać, przepracować i ludziom udostępnić.
Radiowe artefakty z gablotki.
Do dziś w wielu domach, czy to z owoców dereniówki, rokitnika czy pigwowca, z niemałym nakładem pracy jak i kosztów, według skrupulatnie przestrzeganych przepisów i przez długie tygodnie czyni się rozgrzewające nalewki czy inne specjały. Tego wieczora okazało się, że może to być książka.
Książka jak najbardziej radiowa, w całości poświecona przedwojennej marce Elektrit. O powstaniu tej wileńskiej fabryki, wszystkich produkowanych modelach, o początkach, rozwoju firmy i tragicznej wojennej historii firmy. O ludziach i tworzonej przez nich radiowej historii. Wszystko to zilustrowanie setkami zdjęć, reklam prasowych, bardzo ciekawych dokumentów i nieznanych faktów na grubo ponad setce kolorowych stron opisane i pokazane. Książka, którą czyta się z wypiekami w jeden wieczór, by wracać do niej przez lata. Super.
Jak widać, książka raduje. Autora także.
Kolekcja odbiorników Pana Henryka jest też bardzo wysublimowana i wysmakowana. Nie liczy więcej niż kilkanaście sztuk, ale każdy bardzo ciekawy, jedyny w swoim charakterze. Nie muszę dodawać, że większość to Elektrity.
Większa cześć kolekcji.
Po tym wieczorze mam bardzo dużo przemyśleń, czy po moich już kilkuletnich radio-działaniach, po napisaniu prawie dwóch setek postów, nie warto by było czasem przysiąść i skrystalizować swoich działań. Myślę.
Tym wszystkim, którzy chcieli by taką fantastyczną książkę Pana Henryka przeczytać, pocieszyć nią oczy i serce czy też uczynić komuś wyjątkowy prezent polecam odwiedzenie popularnego portalu aukcyjnego i wpisanie hasła „Elektrit”. W tej chwili to jedyna droga dystrybucji tej publikacji.
Kilkadziesiąt egzemplarzy czeka.

Jeszcze kilka egzemplarzy jest, tak jak samych Elektritów. Warto się pospieszyć.
Herbata u Pana Henryka też przednia!

Na koniec zagadka - co to jest. Też autorstwa Pana Henryka.

niedziela, 13 stycznia 2019

Kurant do dostrojenia czyli o konieczności współpracy.


Ratując i naprawiając radyjka cały czas toczymy walkę, jesteśmy rozdarci pomiędzy oryginalnością, a funkcjonalnością. Jest to forma wewnętrznej rozterki, która zda się nie ma „złotego środka” czy uniwersalnego panaceum. Są koledzy, którzy podrabiają na laserowych drukarkach przedwojenne etykiety kondensatorów, ale czy to jest to szczęście oryginalności? Dlaczego nie drukować je na przedwojennych maszynach, używając farb drukarskich sprzed lat osiemdziesięciu? Czy też beznamiętne wywalanie selenowych prostowników i stawianie krzemowych mostków jest ok.? Zawsze, ale to zawsze jest balansowanie pomiędzy oryginalnością, a sprawnością. Taki już jest dylemat i nie ma on idealnego rozwiązania. Trudno.
Trafił do mnie „tylko do dostrojenie” odbiornik też z takiej „przejściowej” epoki. Kurant.
Taka ciekawostka, to odbiornik już wydobyty z drewnianych „muzycznych” skrzynek, ale jeszcze nie wepchnięty w „klocek dzierżoniowski”. Niby popularny, ale już troszkę futurystyczny, ni to prosty (Dł, Śr I Kr), ale już z zegarem i budzikiem. Ani to ta epoka, ani inna. Trafił od kolegi, bo grał, ożył, ale był tępawy i do zakończenia prac po prostu nie sposobny. Licząc na to, że będę miał sposobność pogrzebać w tym rzadkawym, przejściowym odbiorniku podjąłem się „naostrzenia” krzywych filtrów p.cz. i strojenia obwodów wejściowych. Zawsze, ale to zawsze miałem jakieś uzależnienie od reengineringu tzn. wręcz nałogowego poznawania jak to ktoś zrobił, jak określony problemy rozwiązał. Zawsze, zawsze rozbierałem zabawki, rozkręcałem elektryczne samochodziki i szukałem ścieżek inżynierskiej kreatywności.
Tomasz robi cuda, ale jakimś sposobem szerokim łukiem omija wszelkiej maści generatory czy wobulatory, posługując się jeno wiedza czy wprawnym uchem. Kurant okazał się oporny na bezprzyrządowe podejście. Dostałem odbiornik, troszkę żyjący, ale z problemami i koniecznością zaopiekowania. Przyznam, ze zewnętrzny ogląd wypadł pozytywnie, ale w środku spotkało mnie parę niespodzianek. Takich rzekłbym niespodzianek z tej kategorii nieoczekiwanych. Kolega, który wcześniej go ożywiał zażartym jest przeciwnikiem selenowych prostowników, wywala zawsze i ze wszystkiego. Tu, o dziwo, zostawił. Załączona kartka z jego pomiarami napięć na lampach wykazywała akceptowalne odchylenia od normy, to jednak te moje pomiary wykazały większe spadki i np. ECL na anodzie głośnikowej pentody wykazała 168V miast min. 210V. Tymczasowo podparłem jednopołówkowy prostownik diodą 1N4007 przez co  napięcie anodowe skoczyło w górę. Niestety nie tylko anodowe. Napięcie na katodowym R18 (330om) wykazało ponad 16V, a miało być tylko 13V. Stwierdziłem prąd anodowy tworzący 11V przy selenie jest lepszy i nie ma co tam forsować.
Cewka też w prostowniku pracuje.
Pozostało oryginalne prostowanie, pomimo powyżej wspomnianego ortodoksyjnego do selenów wyrzucania podejścia Tomasza. Tym razem zostawił i miał rację. Powymieniane już były kondensatory papierowe, ale jeden się ostał.
A miało byc tylko 10nF.
Zupełnie nie wiem czemu. Co ciekawe jego pozorna pojemność mierzona była 3x za duża, czyli upływność nie akceptowalna zwłaszcza w siatkowym obwodzie triody m.cz. Znalazłem jeszcze dwa zimne luty, i to wcale nie takie błahe.
Bystre oko się dopatrzy - siatkowy 10Mom nie miał styku.
Cały czas wręcz bolesnym dla oczu i duszy radiowca było „utwierdzenie” anteny ferrytowej za pomocą kleju. Na szczęście było to zrobione za pomocą kleju termicznego, co (korzystając z jego elastyczności) pozwoliło mi przywrócić standardowy sposób mocowania – na gumkę.
Jeszcze gumki ślad się ostał
Oczy przestawały boleć.
Dla potrzeb strojenia konieczne okazało się zlokalizowanie w przestrzeni radia różnych elementów strojeniowych.  Po wnikliwej analizie i testach mogę przedstawić poniższy szkic.
Co ciekawe radio to posiada swojego rodzaju „uproszczenia”. Np. liczba cewek heterodyny została ograniczona do dwóch.  Ta sama odpowiada cewka (czyli pracuje) za fale średnie i długie – ot tylko kondensator, a właściwie kondensatory C18 i trymer C40 są przyłączane. 
Schemat z książki Trusza
Obwody wejściowe to (oprócz fal krótkich) tylko cewki na antenie ferrytowej. Strojenie obwodów wejściowych dla niskiej częstotliwości (560kHz na skali znalazłem) polega na ustawieniu wzajemnym dwóch cewek na antenie ferrytowej. Cewki te, a właściwie tworząca je lica była już mocno sfatygowana. Strojenie tylko pogorszyło sytuację. Miejscami znikł oplot jedwabny, a lica nie tylko, że się „rozcapierzyła”, ale i co gorsza stwierdziłem, że jeden czy nawet więcej drucików się przerwał.    
Stan zastany.
Na dodatek, by uzyskać w optymalny odbiór należało jedną z cewek wyekspediować na koniec ferrytu, nawet trochę za. Radio zestroiłem na p.cz. 465kHz, dwupunktowo (dla 560kHz cewką L5 na antenie ferrytowej i L7 w heterodynie, 1500kHz C4 i C6). Jednopunktowo na 225kHz (PR1) na długich. Fale krótkie to w zasadzie heterodyna, bo obwód wejściowy jest nieprzestrajany tylko nastawny (C5 i L2).
Może się komuś przyda.
W połowie pasma ustawiłem L3 i C5 na maksimum odbioru. Heterodyna (L7) też ustawiana jednopunktowo. Radio grało zupełnie przyzwoicie, mnie zaś spokoju nie dawała ferrytowa antena, a raczej jej stan. Niestety w moim warsztacie brakowało odpowiedniej licy, na Wolumenie udało się znaleźć tylko DEJ 8x0,03 lub DEJ 8x0,05 – raczej za cienkie i to tylko na szpulki sprzedawane po kilkadziesiąt zł. Szczęśliwie miałem jakąś antenę z nawiniętym uzwojeniem. Antena pochodziła z uszkodzonego szukacza kabli, gdzie ktoś (Made in PRCh) zastosował licę w.cz. Miałem tego kilka metrów, i to fajnej, podatnej na lutowanie licy w.cz. Może nie była ona dokładnie taka sama jak oryginalna, ale udało się dwa uzwojenia po 35 zwojów nawinąć. Nawinąć, korzystając z wkrętarki i prymitywnego mocowania.
"Nawijarka". Dla 35 zwojów wystarczy.
Z nowymi uzwojeniami strojenie L5 odbyło się nie tylko sprawnie, ale i dużo korzystniejsze ustawienia na ferrycie anteny znaleźć.
Stroimy ustalając pozycję cewek na pręcie.

Wygląda i działa o niebo lepiej.
Troszkę mi nie pasuje użycie wkrętów z Philipsa nacięciem, ale już motylek z deski sedesowej do nakręcania zegara jest OK.
Krzyżykowe wkręty pojawiły się w Polsce wraz z licencją Fiata 125. Kurant jest 1964 roku.
Radio oddaję Tomaszowi, ma jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.