sobota, 26 października 2013

Cierpliwość - czyli co masz zrobić dzisiaj - zrób jutro, będziesz miał lepiej zrobione

Czas, najbardziej nie opanowany wymiar Świata w którym żyjemy.

Możemy starać się go skracać, przyspieszając bieg żywota, by więcej i szybciej, ale wychodzi w sumie byle jak.

Albo też usiłujemy przeciągać i oddalać to co nie uniknione, ponosząc koszty i czasami przedłużając ponad wszelką miarę (patrz: funkcja drzemki w budziku i inne tego typu oszustwa, oszustwa samych siebie).

 Jednak to kto rządzi czy my czasem czy on nami pozostaje bezdyskusyjnie jasne.ON nami.

Z biegiem lat coraz bardziej odkrywamy i pojmujemy, że wszystko ma swój czas, i wszystko swojego czasu potrzebuje. Tak było (a właściwie jest jeszcze) w tej opowieści, tak:

W latach swoich latach młodych, gdy elektronika była pasją po raz pierwszy, zawsze największy problem sprawiało mi zrobienie obudowy. Ponad 80% konstrukcji kończyło się na etapie funcjonującej płytki z wlutowanymi elementami. Inna sprawa, iż nie było podówczas tak szeroko dostępnych, wszelkiej maści i kształtów gotowych obudów i obudowę trzeba było samemy  zrobić, z dotępnych materiałów pozostawała sklejka lub/i blacha aluminiowa.

Pomny tych doświadczeń, rok temu kiedy mój Szwagier rozpalił się do budowy wzmacniacza lampowego (SE na EL84) wręcz zarządzałem od niego, by wszelką swoją aktywność zaczął od wykonania docelowej obudowy, bo "z lutowaniem to sobie poradzimy".

Oniemiałem, dwa razy oniemiałem - raz kiedy powiedział, że skończył obudowę, drugi kiedy ją zobaczyłem. Własnymi rękami w niewielkiej piwnicy, używając bardzo prostych narzędzi wykonał super obudowę. Z elektroniką poradziliśmy sobie bez problemów. Jak tylko dostanę zdjęcie to je zamieszczę.

Tą oto fundamnetalną zasadę tą "najpierw obudowa, potem elektronika" zastosowałem także wobec siebie i renowację Calypso rozpocząłem z zewnątrz.

Prace trwały kilka tygodni, udało się oczyścić obudowę ze starego lakieru, wymontować mosiężne ozdoby, wypolerować je i pomalować bezbarwnym lakierem w areozolu, tak by czekały na drewniane pudło.

Pudło oczyściłem chemicznie i papierem ściernym, uzupełniłem dwa maleńkie ubytki forniru i przystąpiłem do malowania.

Lakier ten sam co w przypadku RELAKS-a, kupiony w tym samym co zawsze sklepie drzewnym.

Najfajniejsze jest, że ten lakier nie jest oszukiwany - w puszcze zawartości było niemalże po brzegi.
Widać firma robi dobre bo nie muszi naciągać klientów.
Przy okazji zostałem skarcony (w przyległym do sklepu warsztacie) przez Pana Roberta, że używam tak haniebnie niedoskonałej technologii jak lakierowanie zamiast POLITUROWANIA,

Na moje  tłumaczenia: że to pierwsza obudowa, że robię by się nauczyć itp. dictum było jedno: To po co Pan robi coś co nie jest doskonałe, w stolarstwie doskonałe musi być. Głęboko do serca sobie tą radę wziąłem, dziękuję Panie Robercie.

Przeczytałem już kilka postów i opisów o politurowaniu (tu czy tam), zamówiłem książkę o renowacji mebli, ale w dalszym ciągu oddalam tą chwilę, gdy POLITURA będzie zadaniem na dziś, na razie jest na jutro. taka funkcja drzemka :-(.

Czytam teraz kilka książek o politurowaniu i wszyscy są zgodnie iż POLITURA potrzebuje czasu, obowiązuje zasada: Co masz zrobić, dziś zrób jutro. Politurowanie trwa, piszą że trwa nawet tygodnie.

Ponieważ byłem już w połowie malowania lakierem to trudno było się zatrzymać. Pierwsza warstwa lakieru została wchłonięta przez fornir, nabrał on ładniejszego koloru i zrobił się solidny podkład.

Druga już dała warstwę na zewnątrz, niestety chciałem od razu za dużo i oprócz malowania górnej powierzchni pomalowałem  także boczne. Na pochylonej powierzchni lakier ujawnił swoje wiskotyczne włąściwości i  pozostawił na dolnej krawędzi widoczne zgrubienia. Przesuszyłem i przeszlifowałem.

(tu przepraszam za brak zdjęć, ale na ważniejsze będzie na końcu).

Pomalowałem boki i tak z połowę górnej powierzchni - też tam nieprzyjemnie gruba i nierówna warstwa jakoś się uchowała.

Po wyschnięciu (3 dni byłem w delegacji) boczki okazały się całkiem, całkiem, ale góra widocznie była podzielona na tą 2- i tą 3- krotnie malowaną. Przeszlifowałem  papierem 600 i bardzo delikatnie pomalowałem, usuwając wszelkie bąbelki powietrza, całą górną powierzchnie.

Po 36 godzinach (dziś rano) wyglądała nieomalże doskonale.

Na wieczór, zaplanowałem poskładanie obudowy - zamontowanie ramek mosiężnych i maskownic, słowem uroczyste zakończenie najtrudniejszego z etapów.

Ramki udało się włożyć się bardzo prosto i ładnie.

Wygląd całości z dystansu jest idealna, niestety tylko z dystansu.

Okazało się jednak, iż odporność świeżej powłoki lakieru na mechaniczne urazy jest niewielka, żadna wręcz, a zachowane pod zaschniętą powłoką, warstwa jeszcze ciągle ciekłego lakieru boleśnie wyszła na światło dzienne.             Paskudna sprawa.

Nie pozostaje nic innego jak jeszcze raz solidnie wysuszyć, wyszlifować i arcystarannie pomalować kolejną warstwę lakieru. Kolejne warstwa MUSI być jak lustro. Panowie w stolarni polecali wałeczek gabkowy, i to nie obracający się ale zablokowany.

Nauczka na dziś:
W stolarstwie wszystko musi być doskonałe. 
I wszystko musi mieć swój czas - co mam zdobić dziś, zrobię jutro.

My tylko od casu do czasu próbujemy go troczę oszukać - kolejnej nocy śpimy dłużej i na goddzinę blokujemy zegarki :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz