czwartek, 9 kwietnia 2015

Audiofilskie zapędy czyli o radzieckiej technice w warunkach warsztatowych.

Onegdaj wspominałem o radzieckim, wojskowej prominencji przyrządzie, który to, jak się okazało na dobre zagościł mojej pracowni. Od kilku miesięcy stanowi podstawowy wskaźnik przy strojeniu odbiorników. Jest solidny i analogowy, co w tym przypadku stanowi duża zaletę. Dokładność ma znaczenie drugorzędne, kierunek zmian przy zmianie (pojemności lub indukcyjności) ma znaczenie podstawowe. Przez „cyfrową rewolucją” w większości przypadków radioamatorzy (a i profesjonaliści) posługiwali się dosyć prostym analogowym sprzętem. Generator w.cz. i woltomierz to niezbędne minimum aby jako tako był zestroić radio, zazwyczaj po sesji „na przyrządy” musiała odbyć się jeszcze sesja dostrajania na słuch, do dobrej stacji radiowej.
Tu muszę oddać pokłon całym pokoleniom, które takimi sprzętami i sposobami się posługiwały i odbiorniki stroiły.

Wprowadzając do radia sygnał o częstotliwości pośredniej (dla polskich odbiorników prawie zawsze  dla AM – 465kHz ) zmodulowany amplitudowo i mierząc napięcie zmienne na głośniku lub transformatorze głośnikowym (uwaga na anodowe), można doprowadzić do w miarę dobrego odbioru, a potem już tylko dobra stacja, ucho przy głośniku i stoimy na odpowiednio „głębokie niskie” i „klarowne wysokie”.  Lub odwrotnie, nie pamiętam. Ponieważ jestem muzykalny w stopniu pierwszym  (jak grają to słyszę), to ten sposób sprawia mi sporo kłopotów.

Strojenie z użyciem generatora jest ładnie w kilku miejscach opisane  np. tutaj. Generator też mam taki sam, chociaż coraz częściej korzystam z naprawionego PGS-21.
Zdecydowaną,  jakościową zmianę w strojeniu przynosi przyrząd zwany wobuloskopem, gdzie to na ekranie możemy zobaczyć charakterystykę amplitudowo-częstotliwościową filtru czy też całego toru p.cz.
Pierwszy wobuloskop, który zawitał do mojej piwnicy to ELPO K931A Selektografem zwany.
Solidny i jak na swój wiek dosyć dobrze zachowany, był budowany wg. tych samych zasad i reguł radiomechaniki jak generator Orion. Arcy-solidna mechaniczna konstrukcja, linki skali, zasilanie na kablu od żelazka. Słowem ten sam styl i epoka. Wielką niedogodnością było odczytywanie nastawionej częstotliwości przez porównanie jej z kalibrowanym (kiedyś) obwodem rezonansowym.
Po pięćdziesięciu latach od narodzin, przyrząd działał nad wyraz spolegliwie, ale nie było to czego szukałem.  Kolejny  wobulator (K937) był przez kilka miesięcy u mnie gościem, co prawda obiecywał wiele, ale nie zdecydowałem się na przywrócenie do pełnej sprawności. Całkowicie analogowe przetwarzanie sygnału, częstotliwość na skali, a dewiacja określana na podstawie mnożnika zakresu razy nastawa analogowego potencjometru, to nie dla mnie.
Nawet po kalibracji brak zaufania do ustawień. Analogowa elektronika w półprzewodnikowym wykonaniu to nie jest to.
Zaczynając swoją przygodę z elektroniką, w latach osiemdziesiątych, trafiłem na szczytowy rozwój techniki cyfrowej. Jeszcze nie mikroprocesory, jeszcze logiki robiło lutując układy z serii UCY 74xx. Dlatego też w tej kulturze TTL wychowany, dosyć szybko wpadłem na pomysł takiego znacznika, który to miał łapać impulsy dla pomiaru częstotliwości. To wszystko w trakcie 1ms bramkowania przestrajanego zgodnie z synchronizacją odchylania, tak aby dodać znacznik na krzywej i dokładnie go określić. bo z Żytomierza.
Już kreśliłem pierwsze pomysły na taką przystawkę do K931A, gdy w ręce wpadł mi radziecki kombajn o symbolu  ф4372. Właściwie trudno powiedzieć czy tak bardzo radziecki,
Tam radzieccy naukowcy udowodnili, że coś takiego jak w moim pomyśle może działać. Przyrząd kupiłem, i korzystając z okazji pojechałem go osobiście odebrać do urokliwej małopolskiej wioski, gdzie to oprócz sympatycznej rozmowy, małego instruktarzu zaznałem.

Okazało się jednak, iż cały urok tego przyrządu tj. przestrajany znacznik „METKA”  lata po ekranie niczym jak się w moich okolicach mówiło – Żyd po pustym sklepie.
Trzeba było sobie zadać trudu i od naprawy przyrządu rozpocząć. Solidna radziecka technika, jeszcze nie wojskowa, ale dużo lepsza niż ta „komercyjna” czyli przeznaczona dla szerokich mas ludu pracującego.
Umieszczony w tylniej części urządzenie zasilacz, w dwa prawie identyczne transformatory wyposażony, zasilał i część oscyloskopową, i multimetr, jaki i generatory m.cz. i ten przemiatany w.cz. Jedno (trochę przypadkowe) dotknięcie kondensatorów elektrolitycznych pozwoliło złapać winnego – brak stabilnego napięcia.
Kondensatory zastosowane w zasilaczu miały przeogromne upływności, przez co  grzały się co nie miara. A napięcie wyprostowane, już wyfiltrowanym nazwać nie należało. Jak się szybko okazało wszystkie elektrolity w zasilaczu były bardzo kiepskiej jakości.
Drugi problem jaki spotkałem w zasilaczu, nie wiem jakim inżynierskim cudem, ale zasilanie +5V było robione z +17V na stabilizatorze, taki był skutek wyboru jednakowych transformatorów sieciowych. Jak to na początku działało to nie wiem, część TTL brała ponad 1A. Ogromna moc  tracona na tranzystorze spowodowała, że szybko zaniemógł i odmówił współpracy. Zastosowałem w to miejsce przetwornicę, która jak się okazało nie wnosi zakłóceń, a nadto zgrabnie zmieściła się w miejscu pierwotnie zajmowanym przez stabilizator w klasycznym, tranzystorowym wykonaniu.
 Szybko okazało się, iż wszystkie radzieckie elektrolity po latach to jeden wielki szmelc. W porządnie zaplanowanym generatorze m.cz. użyto szeregowo łączone po dwa, tak aby bipolarność zapewnić.
Po rozpoznaniu potrzeb poszukałem na All…o sprzedawcy, który i bipolarne by miał, i w tych wartościach, i w tych napięciach co potrzebne. Udało się – jeden sprzedawca miał, przy tym każdy kondensator pięknym określeniem „audiofilski” obdarzał. No trudno, niech będzie i „audiofilski”, byleby pojemność, napięcie i 105degC wytrzymał, a to że piękna srebrzysto- złota obudowa wobec szaro-aluminiowych kubków radzieckich, było dla mnie bez znaczenia.
Przyrząd wchłonął mnie kilkanaście wieczorów, powoli odsłaniając swoje tajemnice. Kilka dni kręciłem się w kółko, naprawiając swoje własne pomyłki i niedokładności, cóż frycowe trzeba płacić.

 W końcu ruszył – mierzy, m.cz. już bez złośliwej harmonicznej, a co najważniejsze znacznik pięknie się przestraja.

Drugą harmoniczną i słychać i widać
Już po audiofilsku - czysty ton.
Wyjście w.cz. dobudowałem na BNC zamiast bananów – kto to wymyślił!
 Mimo tych udoskonaleń przyrząd strasznie „sieje”, tak że czasami się zastanawiam czy kabla używać czy też eterem sygnał wobulowany na siatkę lampy przesyłać.  
Praktyczne użycie wobulatora pokazuje, iż strojenie radia „na woltomierz i generator” nie jest optymalne. RAMONA była tak zestrojona - odbierała, czule i wszystko. Podłączenie wobulatora pokazało, że filtry są zestrojone w punkt i przez to pasmo jest za wąskie.
Sygnał z wobulatora podaję na siatkę E(C)H81, zwierając jednocześnie siatkę heterodyny EC(H)81 do masy kondensatorem tak by zerwać oscylacje. Działanie ARW jest wyłączone (siatki na poziomie masy) a sygnał w składowej stałej jest wykorzystany jako sygnał Y wobuloskopu. A ponieważ jest on odwrotnej polaryzacji, to też charakterystyki na ekranie kreślone są do góry nogami. Idzie się przyzwyczaić.
Kilku minutowa zabawa w naprzemienne poprawianie filtrów 465kHz i można się cieszyć rezultatami.
Fotografia obrócona i pomiar wklejony


Można mieć ładne i symetryczne pasmo filtrów, co znacznie poprawiło jakość dźwięku na AM jak i selektywność odbiorników. Radio zrobiło się „prawie dobre” na AM dla audiofili.

Tutaj przypomina się historia technologii APEX, z którą to w USA, w latach trzydziestych eksperymentowano. Modulacja AM dla audiofili, z 40 kHz separacją kanałów. Ale to już inna historia - zapraszam do kolejnego odcinka.

5 komentarzy:

  1. Gubienie nastawów, przeciwpancerna konstrukcja, kondensatory o kant d... potłuc.... coś mi to przypomina, oj bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Będziemy wdzięczni za podzielenie się wspomnieniami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawisz taki przyrząd?

    OdpowiedzUsuń
  4. Mogę poradzić, pomóc ale naprawy całości się nie podejmuję.

    OdpowiedzUsuń