czwartek, 16 lutego 2017

Czysty eter, czyli odbiór na kiju od szczotki.

Zmorą dla mnie jest powszechność wszelkiej maści zakłóceń elektromagnetycznych, dla słuchacza radia przekształcających się w mniej lub bardziej dokuczliwe dźwięki. O ile przed wojną posiadacze elektrycznych dzwonków do drzwi byli głównymi sprawcami tych nieszczęść, to w okresie powojennym oskarżano o to np. przemysł, czy komutatorowy sprzęt elektryczny. Chociaż na krótkich falach , tam gdzie RWE czy Głos Ameryki nadawał zakłócenia pojawiały się jakieś takie inne. W chwili obecnej, przy powszechności   i mnogości przetwornic, falowników itp. To sama sieć elektryczna sieje tyle zakłóceń że czasami nic innego nie słychać. No może jedynie żarówki, prawdziwe żarowe  żarówki są bez winy, ale zakazane. U mnie na Gocławiu, najwięcej dokucza „inteligentny” licznik RWE czy jak to teraz nazwali Innogy. Dlatego też, korzystając z tygodniowego wypady w góry postanowiłem obadać jak odbiera się na czystym eterze. Do eksperymentów użyłem właśnie co zbudowanej przez syna, jako pracy inżynierskiej, anteny mini-whip pomysłu holenderskiego krótkofalowca Roelof-a Bakker-a  PA0RDT
Syn się obronił (dumny jestem), a jeden z egzemplarzy się wytrzynaścił i … pojechał na ferie do Bukowiny. Nie mam specjalnego masztu, więc posłużyłem się poradą – „wystaw za okno, choćby na kiju od szczotki” – jak komuś ktoś, na jakimś forum, ktoś poradził. Za pomocą trytytek (na nich Świat się ponoć trzyma) przymocowałem część aktywną anteny i 50‑omowym przewodem sprowadziłem do zasilacza.
Dumna nazwa – zasilacz, ot bateria 6F22 i kilka elementów, ale wszystko zgodnie z rekomendacją PA0RDT, nawet dioda Shottkiego, by woltów nie tracić. Ponieważ dostał mi się jeden z prototypowych egzemplarzy, to  charakteryzował się też prototypową sprawnością działania, raz działał, raz nie. Ugiął się w obliczu lutownicy i wydał zasilenie.
 Kilka słów wprowadzających co  do samej anteny. W historii radiotechniki antena to element o pierwotnym  znaczeniu. Nie ma radia bez anteny. Na początku, w dobie nadajników iskrowych i anten w postaci rozciągniętego przewodu – antena typu LW (long Wire), ich długość nadawała nadajnikowi  główną częstotliwość – w końcu drut to forma rozciągniętego obwodu rezonansowego. Po długości indukcja, po końcach pojemność – żeby tak skrajnie uprościć. Rozwijała się radiotechnika – rozwijały się anteny. O ich formach, kształtach, zaletach i wadach napisano ładne kilka(-dziesiąt, -set?) książek i poradników  – których to lekturę serdecznie polecam.

Pryncyp działania anteny mini-chip skupia się pozyskiwaniu głownie części elektrycznej z całego pola elektromagnetycznego, odwrotnie niż przy ramówkach czy też antenach ferrytowych, które to na magnetyczną część fali swoje zwoje nadstawiają. Kawałek  powierzchni z płytki drukowanej stanowi jedną okładzinę kondensatora, drugą powierzchnia Matki Ziemi, a słabawy ładunek elektryczny indukujący się na onej okładzinie jest wprowadzony na bramkę tranzystora polowego.
Tam bez wzmocnienia napięcia następuje transformacja impedancji wejściowej na o rzędy mniejszą, już godną napędzić prądem bazy bipolarny  tranzystor, z którego to stopnia wyjściowego już 50om stanowi, zgodnie z kabla falową impedancją. Dwa te aktywne wtórniki nie podnoszą napięcia, ale moc sygnału zwiększają właśnie poprzez tej impedancji obniżenie.  Z anteny poprzez zasilacz (dodający składową stałą  - do zasilania) sygnał został skierowany jest do tzw. upconvertera – gdzie na zasadzie znanej z mieszacza w odbiorniku superheterodynowym przekształcony jest w sygnał o 75MHz większy. Tak, aby go można za pomocą odbiornika SDR (tego samego, co u WEGI) odebrać.
Upconverter zbudowałem w oparciu o pomysł, płytkę i cześć elementów przygotowaną przez kolegę Marka - SQ7HJB. Montaż zgodnie z instrukcją, bez specjalnego strojenia pozwolił pozyskać  całość  w posklecanej i drutem połapanej formie, ale działającej komputerowej instalacji  do odbioru radia. Działało.
Takie warunki polowe, nie mniej działa!
Wieczorem przyjemnie było posłuchać stacji na falach krótkich, średnie były średnie, ale i PR1 udało się odebrać. No może częstotliwość kwarcowego rezonatora nie była dokładnie 75MHz, zatem odbiór o kilka kHz na skali był przesunięty. Działa, da się chińczyków po polsku mówiących posłuchać i to jest najfajniejsze.

Drugi test polegał na podłączeniu anteny do klasycznego odbiorniki radiowego. Były już takie testy wykonywane w Warszawie, za odbiornik służył ładny Loewe-Opta. Odbiór był zdecydowanie lepszy niż na antenie typu KD zazwyczaj u mnie stosowanej w warunkach miejskiej zabudowy. Od razu wyjaśniam, że KD to skrót od Kawał Druta.
Tu za odbiornik posłużyła Julia Stereo, już drugi czy trzeci raz nam w Bukowinie towarzysząca.
Nie ma ona dedykowanego gniazda antenowego dla AM, jak np. Salut 001. Kolega Tomasz mnie ostatnio kusi przeogromnie bym go osłuchał, i z Julką porównał. 
Salut 001 w kuchni u Tomasza.
Opieram się ile mogę – wiem, że Tomasza "radiozagadki" są trudne i wiele praktycznej wiedzy wymagają.

Podłączając zatem wyjście z anteny (przez zasilacz), ale już bez upconvertera rzecz jasna, gorącym przewodem do anteny teleskopowej, a masą do masy uzyskałem … mało co uzyskałem. Wskaźnik siły sygnału pokazywał lekko wyższy poziom sygnału przy aktywnej antenie. Radio było prawie tak samo czułe na falach krótkich.
Jednak inna rzecz mnie ucieszyła - znacząca różnica w jakości odbioru. Z anteną mini-whip sygnał jest wyraźnie czystszy - zakłócenia lokalne są zdecydowanie mniej słyszane. Antena aktywna nie jako forsuje swój sygnał - w końcu ma tylko 50-omową impedancję i to ona rządzi. Brak poprawy na falach średnich i długich - tam pracuje głównie antena ferrytowa. Zupełnie jak bym podpinał sam kij od szczotki, a nie dwustopniową aktywną antenę, na kiju onym osadzoną.
Salut ma dedykowane wejście do anteny AM.
Chyba ściągnę do Bukowiny inne radio np. lampowego EAK 65/51, z czasów gdy antena i uziemienie porządnie musiało być zrobione. Radio które pomimo, że tylko jeden zakres krótkich posiada to może się pochwalić precyzerem.

Ten czysty eter kusi, tak z dala od sieci elektrycznej, gdzieś w lecie gdy nie będzie dziesiątków wyciągów narciarskich, każdy po mocnych kilkadziesiąt kW, do późnej nocy działających, a i innych tam lamp wyładowczych stoki doświetlających. Gdzieś w ciepłe noce sierpniowe  popróbować różne anteny (LW. KD, ramowe i inne), a może nawet zorganizować Zlot Detektorowców i  Bateryjniaków, och marzy się! Byle do wiosny.

Musze kończyć, bo śnieg ma padać i miotła do innych czynności potrzebna.

3 komentarze:

  1. Witam!
    Sprawa warta przemyślenia(ten zlocik).A swoją drogą to krew mnie zalewa jak ktoś wystawiając na aukcji stary odbiornik wypisuje że takowy,,buczy" i lampy
    świecą(nawet)a o tym żeby anteny KD użyć to nie pomyśli bo konieczność użycia takowej kojarzy mu się wyłącznie z pasmem UKF.Oj takie czasy.

    OdpowiedzUsuń
  2. To buczenie i świecenie to jednej strony pewne określenie stanu technicznego. Gorzej jeśli przy okazji tego "badania" dym się wydobywa. Wracając do meritum komentarza - no niestety wiedza ongiś powszechna, no może powiedzmy dostępna, staje się obecnie jakąś niszową sferą zainteresowań i specjalizacji. Oj, takie czasy.
    Nie mniej cieszy, że ktoś te moje publikacje czyta i opinie podziela.

    Pozdrawiam,
    Wojciech

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam!Kontynuując temat.Zauważyłem że ludzie wystawiający stare odbiorniki na alledrogo zadają sobie trud poszukiwania informacji o tychże często zamieszczając karty odbiorników ściągnięte wprost z oldradio bez żadnej edycji.
    Uważam że w ogóle temat anten,uziemienia i ograniczania zakłóceń radioelektrycznych zasługuje na osobny artykuł pod jakimś chwytliwym tytułem np.:,,Jak ocenić stan(wartość)odbiornika"(nie zapominajmy o dymie!)Mam nadzieję że coś w głowach pozostanie.Oczywiście ograniczając teorię do minimum.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń