wtorek, 29 marca 2016

Gleichrichter czyli różne sorty układanek z płytkami

W otaczającym nas politycznym świecie w ostatnich tygodniach dzieją się niedobre sprawy, miast wspólnoty, tworzone są różne „sorty”. Lepsze i gorsze. Smutne to.

Uciekając przed tą rzeczywistością, cofając się kilkadziesiąt lat i przenosząc się do wyidealizowanego świata lampowej elektroniki, także nie unikniemy sortów, klas czy kategorii jakościowych. W trakcie produkcji elementów i podzespołów elektronicznych trudno było (i chyba dalej jest) tak otrzymać proces produkcyjny, jakość i czystość materiałów, by otrzymać tak samo dobry (w domyśle najlepszy) produkt.  Wiele elementów po produkcji było mierzone i sortowane na lepsze i gorsze. Także i w procesie budowy stosowano, i lepsze, i gorsze rozwiązania oraz materiały czy procedury selekcji.

Finalnie wyodrębnić można kilka klas:

  • pierwsza tzw. komercyjna to coś co można było stosować do wszelkiego rodzaju sprzętu powszechnego użytku – ot dla takiego zwykłego ,szarego Kowalskiego. Wytrzyma to dobre, zepsuje się to trudno Kowalski zaniesie do ZURiT-u i tyle. No najwyżej nie obejrzy kilku Dzienników Telewizyjnych i koncertu z Kołobrzegu czy Zielonej Góry.
  • klasa industrialna to produkty czy elementy do zastosowań profesjonalnych, gdzie jakość działania, stałość parametrów czy zakres stosowania (temperatury) był lepszy. To już związek pomiędzy kosztami produkcji, a kosztami awarii były czynnikiem do stosowania lepszych materiałów, lepszej selekcji i testowania.
  • o zastosowań militarnych podzespoły były jeszcze lepsze od lepszych, rzadkie i nietypowe rozwiązanie konstrukcyjne, inna czystość materiałów itp. Elementy urządzenia miały wytrzymać wszelkie warunki bojowe, od Arktyki do pustyni Gobi. Najlepsze wytwarzane seryjne.
  • kolejna klasa to aerospace, czyli tam gdzie nie można było sobie pozwolić na awarię. Specjalne wykonanie, specjalne materiały i konstrukcje. Tutaj słowo tolerancja praktycznie nie istniało.
  • istnieje jeszcze jedna kategoria, sprzęt który musi wytrzymać dosłownie wszystko, w każdych warunkach. Sprzęt który może być wielokrotnie przeciążony, zalany, zasypany pyłem czy piaskiem i  niezawodnie pracować w każdych warunkach. Nadający się do naprawy młotkiem, obcęgami przez każdego. Amerykanie opisują go jako „for farm use”. 
Celowo używałem zachodniego nazewnictwa. Cały świat to samo stosował, nie słyszałem by tak robili jedynie Japończycy, ale to chyba mit.

W Polsce np. cyfrowe układy scalone oznaczane były jak UC, UCY, UCA serie 74..., 64.. i 54.. Przewspaniały ich zbiór można obejrzeć na stronie retrokolekcji. Może ktoś ma coś, co może wzbogacić zbiory – polecam.

Tak ą specyfiką były podzespoły pozaklasowe, tj. nie spełniające wszystkich parametrów, ale na tyle dobre by sprzedaż je np. radioamatorom. Pamiętam zestawy Telpod-u sprzedawane w Składnicy harcerskiej. Dziś już wręcz kultowy obiekt. W większości składały się z pozakatalogowych elementów, ale dzielnie służyły politechnizacji młodzieży. Budowałem układy na scalakach ___7400, tranzystorach _C313 i _C211 bo brak pierwszej litery (lub symbolu dla scalaków) był oznaczeniem tego najgorszego sortu.  Z tego robiło się najlepsze konstrukcje.

Wracając do radia, to np. prostowniki selenowe, a dokładnej same płytki prostownicze selenowe były konfekcjonowanych, aż w 5 grupach.
W zależności od zdolności półprzewodnikowych na lepsze i gorsze prostowniki.

Kiedy do mojego warsztatu trafiły dwie Szarotki, okazało się że jeden z prostowników jest najzwyczajniej uszkodzony – pozbawiony lakiery, jak gdyby spalony, no i wykazuje metaliczne przewodzenie.
Transformator (a w zasadzie dwa) buczały. Kupienie nowego prostownika przed prawie sześćdziesięciu lat jest powiedzmy to niemożliwe. Płytki o rozmiarze 32x32mm były opisane w katalogu, wiadomy producent i układ – mostek Graetza. Ponieważ cały prostownik jest skręcany powstała idea naprawy poprzez wymianę uszkodzonych płytek. Na szczęście istnieją koledzy, i ich niesamowite zdolności do gromadzenia różnych „przydasi”.  Tym razem kolega „kraz” posłużył pomocą i całym pięknym prostownikiem.
Budowa poszczególnych płytek była nieco inna – stal zamiast aluminium, miejscami mosiądz inne grubości tekstolitowych podkładek, ale konstrukcja bardzo zbliżona.
U góry stal i mosiądz, na dole oryginalne aluminiowe.
Selekcję przeprowadziłem omomierzem, rezystancja w kierunku przewodzenia i druga w kierunku zaporowym były kryterium selekcji. Nie bardzo było czasu na przeprowadzenie formowania. Producent zaleca by prostownik popracował  obciażony prądem nominnalnym i napięciem w połowie zaporowego. Coż nie tylko elektrolity, ale i seleny wymagają czasu i prądu.
Najważniejsze - nie pomylić. Podkładka, płytka perzekładka, docisk, złącze itd, itp.
Dało się zebrać 4 mniej więcej takie same płytki. Najlepiej się czują w takim samym sorcie.

Skręcanie wymagało pasowanie styków docisku do płytki, tak aby ominąć lakier, pomimo że instrukcja wręcz zabrania montowania już używanych (lakierowanych) płytek. Nie ma nowych – trzeba sobie radzić.
Wiele rodzajów prostowników można obejrzeć w wirtualnym (i rzeczywistym ) muzeum, nad którym pieczę sprawuje kolega „q100sz”.
Zdjęcie się nie udało - trzeba będzie do Łazisk pojechać jeszcze raz
Moja małą kolekcję swoich prostowników, już na rzecz muzeum zdeponowałem. Mam nadzieję, że wśród tych kilku gleichrichter-ów będzie coś dla innych ciekawego.

Jako wychowany na wsi (farm use), budując układy z pozaklasowych elementów, ale na wysokości (prawie przelotowej - aerospace) 1015m n.p.m. – Bukowina, a finalnie zajmując się przemysłowymi (industrial) systemami sterowania to wydaje się, że zaznałem każdego sortu.

Nie ma lepszych i gorszych.

piątek, 11 marca 2016

Dwie Dziewice czyli Szarotki z Nowego Targu

Są takie miejsca, gdzie człowiek nie mieszkał, ale zna (prawie) każda ulicę, każdy skwerek. Przez pięć lat dane mi było poznać tak Nowy Targ. Miasto z historią, z tradycją, tak inne od otaczających je góralskich wiosek i przysiółków. Jednym słowem w (moim) góralskim świata rozumieniu - MIASTO. Tego tytułu i wyróżnienia  np. takie Zakopane nigdy się nie czekało. Nie tylko przez czwartkowe jarmarki, przez szkoły czy wszechobecny handel. 5 lat w technikum spędzonych, to także burzliwy emocjonalnie czas w życiu młodego człowieka. Tak po trzydziestu latach muszę przyznać, że te nowotarżanki to były dziewczyny i piękne, i niedostępne. Jakoś tak przez ten cały czas nie byłem na żadnej imprezie „w Miescie”. No jakoś tak nie nasz świat. Gdzie indziej się szukało.
Tak, że gdy do mojej piwnicy trafiły dwie Szarotki, prościutko z Nowego Targu, to jakoś tak skojarzenie samo się nasunęło.
Józek (z Miasta – a jak!) je wyrwał, ale podzieliliśmy się honornie – po jednej. On wolał tą starszą, dwuzakresową, ja zaś za młodszą się oglądałem.
Obydwie czyściutkie, zadbane, bez przeróbek i kombinacji, no „dobry towar”. Ino brać. Ale one nie chciały, młodsza okiem DM70 mrugała, starsza - ślepa, zasilaczem buczała – obie głuche. No cóż, wiosen parę już miały.
Pierwsze podejrzenie – lampy. Z ośmiu wymiennych (oczek nie liczę) sprawne były trzy – nawet kompletu nie dało się złożyć. Przy okazji, też mój Juhas doczekał się lamp pomierzenia - no tu rezultat był tam wypośrodkowany 2 z 4. Ale tak czy inaczej - żadna 3S4T sprawna nie była :-)
Z pomocą (odpłatną, ale godziwą) przyszedł Pan Tadeusz z Żyrardowa i jego przebogaty magazyn lamp wszelakich. Trudno, bateryjne lampy tak mają, że krótko grają – trzeba inwestować. W technikum było trudniej – kieszonkowego to na lody u Żarneckiego człowiek mógł sobie pozwolić.
Oprócz lamp okazało się iż jeden z zasilaczy (ten starszy) miał spalony prostownik selenowy żarzenia. Inna historia się klei, a raczej skręca o tej naprawie.

Po obsadzeniu nowych lamp ta moja się odezwała, nawet zgrabnie (no z początku z lekkim przydźwiękiem), ale tylko na długich. Średnie nic, cichutko. Na 25 metrowe pasmo krótkich fal to nawet nie liczyłem. RWE już nie nadaje. Słuchać nie ma czego.
Kilkadziesiąt minut poznawania tajników tej szarotkowej, licencyjnej konstrukcji i już wiadomo było co mniej więcej jest co. Konstrukcja ciekawa. Montaż przestrzenny na bakelitowej płytce, napakowany, ale zgrabny.
Jak na lampową konstrukcję wręcz ciasnawy, dostęp słaby, na szczęście daje się cały radiowy moduł wyjąć i od każdej strony podejść. Uszkodzenie też nie było skomplikowane – ot urwany jeden koniec cewki  fal średnich na antenie ferrytowej. Po podlutowaniu średnie fale ożyły.
Jak się okazało także krótkie - generator słyszały.  Co ciekawe, mimo lat papierowe kondensatory zachowały się w akceptowalnej formie, więc pozwoliłem sobie to radio zachować w stanie prawie dziewiczym. Trafi w ręce jakiegoś kolekcjonera, który oryginalność przedkłada nad codzienną sprawność użytkową.
Dwuzakresowa była oporniejsza, co gorsza nie wykazywała żadnej elektrycznej aktywności pomimo traktowania i napięciem żarzenia, i anodowym ze sprawnego zasilacza. Okazało się wyłącznik na potencjometrze zamontowany pełną niesprawność wykazał. Dobrze, że polski  to wyrób - w odróżnieniu od DDR-owskich daje się rozebrać i jak się nie zgubi elementów - także złożyć. Ale wymontowanie go z układu wymagało rozlutowania minimum  siedmiu punktów lutowniczo-montażowych, a może i demontażu anteny ferrytowej. No przy moim wzroku cała operacja zapowiadała się jak laparoskopowa wymiana tłoka przez rurę wydechową silnika spalinowego – no mniej więcej ten poziom.  A i dziewictwo naruszone by było. Na szczęście z pomocą przyszła porada Zygmunta – „a wtryśnij tam strzykawką   trochę uzdatniacza i popstrykaj ze dwadzieścia razy – patyna powinna puścić”. Nie wierzyłem, ale spróbowałem.
Pomogło !
Przełączania  poniechałem, gdy osiągnąłem 10 na 10 udanych włączeń. Zaświeciła i odezwała się, ale tylko na średnich. Szukałem  podobnej przyczyny, ale ferrytowa antena, a dokładniej jej cewki były całe.  Jako diagnozę postawiłem tezę, że to nie obwód wejściowy, ale to heterodyna przyczyną jest. Układ stosowany w tym radio jest sam w siebie ciekawy – gdzie pierwsza lampa (1R5T) jest w zasadzie dwoma układami  elektronowymi, całość tworzy pentodę wejściową, a niektóre siatki pracują jak trioda (np. jak część C w ECH81) w generatorze heterodyny.porównanie obydwu modeli udało się kolegom austryjakom zredagować.
Dwa w jednym, i działa. Znaczy - działało tylko na średnich. Ponieważ w Internecie łatwo dostępny był tylko schemat 3 zakresowej wersji, to do książki Trusza zaglądnąć mi przyszło, by znaleźć i dwuzakresową wersję.
Pierwowzór, czyli austryjacki Siemens-owa Grazietta miała tylko jeden zakres – fale średnie.
Pierwowzór był prostszy, dużo prostszy.
W Polsce, ze względu na Rozgłośnię Centralną (227kHz – podówczas, dziś 225kHz) konieczne było dodanie przełącznika zakresu i pomocniczej indukcyjności – na schemacie - L5. Fajne
Jak się okazało połączenie tej cewki ze zwierającym ją przełącznikiem było przerwane. Ponieważ licy z długości - nie starczyło, to kawałeczek drutu z Kynara (nie mylić z Kenarem - zakopiańską artystyczna szkołą) pomogło odzyskać długie fale – u nas warunek konieczny użyteczności.
Obydwa radia zestroiłem wobulatorem na ładne 465kHz (Grazietta miała 452kHz) przez co obydwie jak na swój wiek i elektrosmog ładnie odbierają. Nawet czeskie Radio Country 1026kHz udało się nad ranem odebrać. Skala w metrach więc ok. 300m szukałem i znalazłem.  Przy okazji okazało się iż kondensator siatkowy dwuzakresowej już ktoś wymienił – po pierwsze styroflex, po drugie luty już pozbawione były farbki kontroli jakości.
Styroflex to trochęnie pasuje
Więc dziewicą już nie była, jeno cnotliwa.
Najprawdziwsza z dziewic, z urzędowym potwierdzenie cnoty. Pieczęcią lakową.
Z zasilaczem problem większy, od z gruba 40 lat się nie produkuje selenowych płytek. Nawet zaprzyjaźniony Q100sz (kalambur dla zabawy czytelników) z Muzeum Energetyki, wielki wielbiciel pierwszych półprzewodników tylko poradą mógł posłużyć. Na szczęście kolega kraz z Turku cały 20 płytkowy prostownik podesłał. Z płytek tych (32x32mm) udało się mostek Graetza poskręcać i w tej prawie oryginalnej postaci zasilacz uruchomiłem. I grają teraz Szarotki na cały Nowy Targ i stołeczne miasto! Co ciekawe ta w Mieście gorzej – widać między Gorcami, a Tatrami straszy cały ten elektrosmog się zbiera.
Wracając do Szarotek, to I mnie się udało jeden mecz w barwach hokejowego klubu rozegrać. Na lód wyjechałem, do zdjęcia pozowałem. Niestety akurat kask poprawiałem i taka mam oto pamiątkę. Mecz z Technikum Weterynaryjnym chyba wygraliśmy.
Skrzynkę [….] wspólnie wysuszyliśmy. Siniaki zeszły po tygodniu.
Sercowe sprawy to zaś jedna warszawianka rozwiązała, miasta gdzie te Szarotki powstały w Zakładach Radiowych im. Kasprzaka .
Wytęż wzrok i ...
Do Miasta jeździmy ze trzy razy do roku, nie tylko na lody u Żarneckiego. Najlepsze jakie lizałem. Siedząc na ławeczce w rynku na dziewczyny sobie popatrzę. Oblizując się cały czas.





poniedziałek, 7 marca 2016

Excentrycy czyli radia portret pamięciowy

Pewnego zimowego wieczoru, wraz z małżonką postanowiliśmy się troszkę rozerwać, o tak staromodnie – kino miało być tą atrakcją. 13-nasto-salowy multipleks jest w spacerowym zasięgu od domu, więc wybraliśmy się pieszo, jak za starych lat bywało. Niestety repertuar w 12 salach wyświetlany przeraził nas swoją beznadziejnością – to się mordują, to ratują świat, to zaś od ckliwości i słodyczy można dostać wrzodów na żołądku. Ale jeden film zapowiadał się inny – Excentrycy. 
Polska produkcja, młody Stuhr przybywa by grać swing do szarej polskiej rzeczywistości końca lat pięćdziesiątych, do przypadłego kuracyjnego Ciechocinka.
Film się podobał, dużo dobrej muzyki, świetnie wykonanej. A czy pokazana rzeczywistość jest wierna tamtym czasom, czy historia została dobrze osadzona w realiach – to nie dawało mi spokoju przez cała projekcję.  Wierność historyczną można mierzyć na różne sposoby, ja spróbowałem datować ja według pojawiających się w filmie rekwizytów. A dokładniej odbiorników radiowych. A ponieważ jest to czas, gdy radio było podstawowym „mass medium” to też w scenografii pojawia się kilka odbiorników. 

Dwa znaczące i rozpoznane – Poemat ślicznie świecący zielonym oczkiem, z dbałością o znaczek -D-I-O-R-A- zachowany. Radio które umila bohaterce wieczory, łącząc ze światem muzyki.
Poemat - wersja strychowa. Słoneczko jeszcze zaświeci.
Jest i Szarotka przy szpitalnym łóżku. Ta zaś jest nośnikiem wieści ze świata. Obydwa radia pojawiły się na rynku w 1957, więc konfrontując to z noworoczną zabawą na Nowy 1958 rok jest ok. Może nie było to najłatwiejsze kupić Szarotkę w pierwszym roku, ale dla posiadającego walutę – wszystko jest możliwe. 
Szarotka - ta czeka na swojego Pana w piwnicy.
Pojawiają się też odbiorniki (Stolica czy Preludium) gdzieś w drugim czy trzecim planie i to przez ułamek sekundy (kilka filmowych klatek dosłownie) tak, że nie zdołałem ich zidentyfikować. 
Jest  też trzecie radio, tak tajemnicze jak i postać w której pokoju ono się znajduje. Nie zdołałem  zidentyfikować modelu (może Philips), ale portret pamięciowy (szkic odręczny) sporządziłem i jakO list gończy publikuję. KTOKOLWIEK WIDZIAŁ - KTOKOLWIEK WIE.
Portret pamięciowy - co to za radio?
Może ktoś będzie mógł podpowiedzieć jaki to model – wdzięczny będę za wpis w komentarzach.
Już z niecierpliwością czekam na serial Excentrycy, który rozwinięciem jest tej filmowej historii. Obejrzę, jak nie lubię telewizji, to ten obejrzę.  Nie tylko na żywo w galerii handlowej.

Skąd o tym wiem, że będzie serial – w Radio wysłuchałem. Któregoś niedzielnego popołudnia w RMF Classic była przeciekawa rozmowa z Januszem Majewskim, ilustrowana standardami zapożyczonymi ze ścieżki dźwiękowej FILMU. Radio bawi i informuje – Radio górą!

piątek, 26 lutego 2016

ГКЧ czyli kawałek superkomputera w piwnicy, przy współpracy wielkich matematyków udoskonalony.

Któregoś dnia mój wobulator zaniemógł. Nie używam go tak często, aby był na pierwszej linii frontu, ale zaniemógł.
Wg. odczytów na ekranie, filtry p.cz. wykazywały wielokrotne charakterystyki, nie tylko 10.7, ale o kilka MHz iw górę i w dół. Ponieważ nawet najbardziej rozstrojony obwód LC tak nie działa  to wniosek był jeden: coś niedobrego się działo w moim układzie pomiarowym. Podłączenie wyjścia  Генераторa частотно- модулированных колебаний (качающейся частоты) do oscyloskopu pokazało problem.

Przebieg był mało radiowy, żadna sinusoida, kształtem swoim wręcz przeczył temu co Pan Heinrich Rudolf Hertz (w skrócie też inicjały HH – 88!) odkrył.

  Znaczy sinusoidalny to on był, sinusoidalny wielokrotnie, bo jak to z kolei Fourier udowodnił, każdą funkcję można przedstawić jako złożenie wielu (w teorii nieskończenie wielu) sinusoidalnych przebiegów. Przeszukując czeluści Internetu, posługując się słowem kluczowym Ф4372 udało się odnaleźć obrazprawidłowych sygnałów z generatora. Prawidłowych czyli прямоугольной формы. No te moje nawet do prostokąta zbliżone nie były. Za to ciekawe: generator z trudem dawał się ściągnąć do 200kHz, ale z radością i 30MHz generował.

Cóż trzeba brać śrubokręt i do wnętrza zaglądnąć. Schemat dużo nie pokazał, do i scan nie dokładny, ale najbardziej to standard ГОСТ prezentacji bramek logicznych przeszkadzał.
No jakoś tak na standardach amerykańskich ( również przez Polską Normę przyjętych ) wychowany jestem. Do tego dochodzą kryptonimy KC500TM131 i KC500лP116.
Cóż pójdzie poszukać co to i jak działa. W miarę szybko się wyjaśniło, iż ta część generatora (serce jego) jest wykonana w standardzie ECL. To taki standard logiczny, który charakteryzuje się dużą prędkością (jak na czas, gdy był używany) jak i dużym poborem prądu. Nie doczekał się w Polsce uruchomienia produkcji scalaków, a pojedyncze sztuki np. w częstotliwościomierzach pochodziły z importu – oczywiście z ZSRR.   Standard ECL był w praktyce wykorzystywany tylko przez supermocarstwa do superkomputerów. Wszystko super. Po zachodniej części świata to Cray-1 po radzieckiej Эльбрус. O ile ten pierwszy już w mojej świadomości istniał od dawna to o istnieniu drugiego dowiedziałem się dopiero szukając informacji o serii K500.
W moim wobulatorze pracuje (dokładniej pracowała) część z superkomputera- no super. 

Dokładniejsza analiza schematu pozwoliła stwierdzić, że wyjście z generatora napięciem przestalanego przekazywane jest na przerzutnik D. Podłączenie oscyloskopu do wejścia i wyjścia pokazało w zasadzi ten sam przebieg – przerzutnik nie dział – scalak spalił się. Zdobycie MC10131 jest możliwe, ale nie chciało mi się czekać tygodnia lub dłużej. Na szczęście KC500TM131 wykorzystany był tylko w połówce, druga pozostawała wolna. Spróbowałem podłączyć na drucikach i dziwo - działa!
Połączenia kynarem sprawę rozwiązały – mamy działający generator z prawie prostokątnym sygnałem.
Trochę popracował, ale za nim skończyłem przebudowę jedno wyjście (bo ELC mają dwa – normalne i zanegowane) wyzionęło ducha, na szczęście to drugie wyjście daje radę wysterować i pomiar częstotliwości, i stopień wyjściowy.
Uff. Tak na zapas MC10131 zakupiłem – poczekają jako strategiczny zapas. Może nigdy się nie przydadzą.

Taką cechą radzieckiej myśli technicznej jest to, że łączy ona w sobie duży wysiłek konstrukcyjny i kosmiczne czasem koszty (prawie profesjonalna konstrukcja, dobrane elementy) z jakimś topornym rozwiązaniem, które niweczy cały wysiłek. W przypadku tego przyrządu jest to wyprowadzenie sygnału w.cz. na złączach bananowych. Generator tak siał, że czasami nie warto było podłączać jakiegokolwiek kabla – po eterzena siatkę lampy sygnał się dostawał. Dlatego też już dawno przerobiłem wyjście na BCN – nawet średnica otworu pasowała! 
Zostawiłem jeszcze generator m.cz.- i tak go nie używałem. Tym razem postanowiłem rozdzielić wyjścia na 465kHz i 6,5 (10,7) MHz jednocześnie sprowadzając prostokąt do jako takiego sinusa. Tu z pomocą przyszedł ПафнутийЛьвович Чебышёв, którego matematyczne badania stały się podstawą do obliczenia filtrów dolnoprzepustowych LC. 
Zbudowałem na pajączka CLCLC, na nie wykorzystywanych pinach przełącznika izostat, filtr który częstotliwość ok. 465kHz do łądnego sinusa prostokąt doprowadza.
Filtr CLCLC na płyteczce..
Na 10,7MHz, z okazji pojemności montażowych sinus prawie sam się ukształtował. Przełącznik 465kHz przełączał pomiędzy wyjściami.
Tak pięknie aż nieprawdziwie.
Jak się okazało ten filtr dział dobrze tylko przy ustalonej impedancji obciążenia, praktyczne zastosowanie okazało się to niepraktyczne. Pozostałem przy oryginalnym rozwiązaniu wyjścia, drugie wyjście jedynie dzielnikiem rezystancyjnym stłumiłem.

Jako jedno z udoskonaleń zamiast zwykłego potencjometru ustalającego częstotliwość generatora (z trudem, bo wymagana duża precyzja) zastosowałem taki wieloobrotowy.
Pięcioobrotowy w środku.
Dużo łatwiej i precyzyjniej.  Pozostał problem tłumienia sygnału do wymaganego poziomu, nadal odbywa się to na zewnętrznym tłumiku – w duchu przeróbek coraz łapczywiej spoglądam w stronę  generatora m.cz. tego kombajnu - można by w jego miejscu cos wykombinować.  Byłoby to miejsce na skokową i płynną regulacje.

Oj, takie łączenie radzieckiej myśli technicznej, od amerykanów skopiowanej, w polskich rękach – zaczyna być ciekawie.
Ale chyba na razie skończę udoskonalanie – dwie Szarotki czekają – polski produkt z austryjackiego Siemensa licencjonowany, gdzie post-philipsowskie podzespoły można dostrzec – trymery i filtry p.cz.
Dwie Szarotki czekają.

Pomyśleć cały świat w mojej piwnicy, każdy od każdego kopiuje, mniej lub bardziej legalnie, z cząstką działającego Cray-a, no zrobiło się ciekawie. Najważniejsze, że działa i radia można ratować.




poniedziałek, 15 lutego 2016

AGA czyli pod warstwą kurzu schowane

W całej zabawie w restaurowanie odbiorników, jest taka konieczna robota, która to jest nieprzyjemna, czasami wręcz obrzydliwa, a jednocześnie bardzo ważna – to czyszczenie wnętrza z nagromadzonego przez lata kurzu, brudu i wszelkich „naleciałości”. Doprowadzenie radia do sprawności wiąże się z koniecznością usunięcia tego wszystkiego, co do niego przez lata się dostało, i co może przeszkadzać w prawidłowym działaniu. Zbierany przez lata, dziesięciolecia osiadający na każdym elemencie i przykrywający każdy radio-element. Patrząc przez prawie setkę odbiorników, które w ostatnich trzech latach przewinęły się przez nasze ręce mogę pokusić się nawet o pewne, quasi-naukowe podejście do zagadnienia brudu wewnątrz odbiorników.
Stan typowy po otwarciu
Naukowcy patrzą na świat ujęty i poszufladkowany w kategorie, klasy, gatunki, podgrupy i gromady. Ja działając na tym polu mogę wyróżnić trzy główne grupy.
Pierwsze to najwyższej, jakości kurz domowy, salonowy. Miękki, delikatny i subtelnie pokrywający chassis – od razu wspomnę, że jest to mój ulubiony, najlepszy kurz.
W niemieckim radio powiedziałbym „Niemiec tylko mszy w niedzielę słuchał”. Od razu daje się odnaleźć miejsce gdzie to radio stało – salon, najważniejszy mebel w domu, jak i sposób słuchania – zawsze ta sama stacja. To są radia, które były w centralnym punkcie domu. I nie jest tu ważne czy jest to wypasiona SABA, Korting czy krajowy Pionier – to radio było ważne dla odbiorcy.

Usuwanie tej naleciałości jest najprostsze – w większości przypadków wystarczy odkurzacz i delikatny pędzel. Dokładne wypędzlowanie z odsysaniem pyłu jest dobrym rozwiązaniem w moich warsztatowych warunkach gdzie z małą powierzchnią i słabą (żadną) wentylacją się zmagam.
Podobno lepsze rezultaty daje wydmuchiwanie sprężonym powietrzem, z braku kompresora i powyżej opisanych ograniczeń – nie próbowałem.

Drugi rodzaj brudu, który mogę sklasyfikować to tłusty kurz, kiedy prócz włókien liczne drobiny tłuszczu znalazły swoje miejsce we wnętrzu radia. Zazwyczaj to radia kuchenne. Philleta lub podobne towarzyszące Pani Domu w codziennym pichceniu i zbierając różne opary i wyziewy. Trudny do usunięcia – bez benzyny ekstrakcyjnej trudno sobie poradzić.
Lampy całkowice oblepione brudem. Miejsce wydobycia - śródmieście Warszawy
Tutaj po odkurzaniu nieodzownym się staje umycie chassis np. w benzynie ekstrakcyjnej. Pędzel mniejszy, troszkę szmatek do zbierania i wycierania i kuweta, w której ablucje się czyni. Ja stosuję podkładkę do ociekania butów, kupiona za kilka złotych w budowlanym markecie. Rozmiar akurat po chassis takiego Calypso. Trzeba uważać z ogniem i zadawać benzynę stopniowo tj. nie płukać pędzla w butelce – każda porcja rozpuszczalnika powinna być czysta, bez tłuszczu.

Trzeci gatunek to pył przemysłowy, specyficzny dla każdego rodzaju fachu. To radio towarzyszyło  Panu w jego zawodowej działalności. Zdarzyło mi się kupić Beethovena w krakowskim zakładzie kamieniarskim – możecie się domyślać, co było w środku.
Lekkie szczotkowanie było na miejscu.

Czwarty gatunek to „niesklasyfikowane”, czyli mieszanka i tego, i innego. Jakoś tak mi się składa, że radia pochodzące ze Śląska mają takie naleciałości. I porządny dom (delikatny kurz) i troszkę kuchennych nalotów, no  i wszelki inny z przemysłowego powietrza zebrany opad tam się znaleźć może. Radia jednocześnie zewnętrznie bardzo zadbane, zawsze przetarte, dbane.

Do brudu, pyłu należy dodać jeszcze wszelkie przejawy biologicznej działalności współmieszkańców naszych domów – od pajączków poczynając po gryzonie – przeklęte myszy.
Pocięte linki, korozja z góry chassis - zapowiada mysi problem.
Nawet kartofelki smakowały.
Niestety cewki też.
Korniki i inne pasożyty w drewnie żyjące to temat innej opowieści.

Jest też kolejna kategoria to artefakty związane z działalnością człowieka i przez niego mniej lub bardziej świadomie wewnątrz radia pozostawione. Kawałki gazet, kupon Totolotka czy płyta CD wepchnęły się do radia i tam pozostały.
Prawie oryginalna zawartość skrzynki Beethovena.
Zdarzyło się znaleźć pozostawione przez serwisanta zużytą lampę, w oryginalnym opakowaniu. Lampa przetrwała, w cale nie była taka słaba i dzielnie służy w innym.
Prawie milion.
Ja staram się pozostawić krótką informację, co i kiedy zostało naprawione, czasem zmienione – tak dla przyszłych. Troszkę wzorem niemieckiej praktyki, gdzie każde radio wewnątrz miało minimalnie schemat ideowy. Bądź to naklejony na wewnętrznej stronie lub w specjalnej kopercie czy kieszonce umieszczony.
Dobry niemiecki przykład.
Wracając do czyszczenia. Przez kolegów jest praktykowana jeszcze metoda „prysznicowania” radia, po usunięciu skali, lamp i innych luźnych elementów – po prostu pod prysznic, nawet z szamponem i dokładne umycie.
Julka w kąpieli - tylko obudowa.
I jeszcze dokładniejsze wysuszenie. Najlepsze rezultaty to słoneczny dzień spędzony na balkonie. Miałem obawy, co do wodo-odporności konstrukcji, ale po wysłuchaniu kilku relacji muszę się zgodzić, że krótkotrwały kontakt z wodą nie powinien zaszkodzić. Duża część cewek była konserwowana woskiem czy innymi hydrofobowymi substancjami. Jeszcze raz – najważniejsze jest jednak to by nie pozostawić wody w odbiorniku, wewnątrz filtrów p.cz czy innych zakamarkach. Wysuszyć na słońcu.

Warto to zilustrować jednym odbiornikiem - AGA model 551.
Model tak rzadki, iż w Radiomuseum nie znalazłem zdjęć, tylko schemat.
Radio kupiłem w Warszawie, na ul. Rakowieckiej, kilkaset metrów od budynków Politechniki, gdzie w latach osiemdziesiątych studia inżynierskie odbywałem. Widać, że radio to od wielu lat było w dobrych rękach. Obudowa idealna, całość wręcz nietknięta zębem czasu. Aż mam przeczucie, że jest był to oryginalny zakup z 1945 jednego z pierwszych odbiorników ze Szwecji. Tak, aby władze mogły podjąć decyzję o zakupie licencji i produkcji AG w Polsce.
To, co znalazłem wewnątrz udowadnia to podejrzenie. Nie mam żadnych nomogramów, wzorów czy metod pozwalających określić relację pomiędzy grubością kurzu, a wiekiem radia od ostatniej naprawy, ale na pierwszy rzut oka – były to dziesięciolecia – i to nie jedno.
Ponieważ Zygmunt miał ogromną ochotę na zapoznanie się z tą konstrukcję to zanim zawiozłem ją do Konina, czułem się w obowiązku pozostawić w stolicy ten zbierany przez lata kurz. I musze powiedzieć, że tym razem była to przyjemność. Kurz był najwyższej, jakości, długie włókna, delikatnie układany Dużo, dużo lepszy, niż najlepszy niemiecki. Pięknie schodził i odsłaniał wręcz dziewicze wdzięki AGI.
Pięknie chassis, czyściutkie filtry - no sztuka nówka nieśmigana. A na licznik 70 wiosen wskazuje.

Ta Aga coś takiego ma – nietknięta, idealna, jednym z inicjatorów polskiego powojennego przemysłu radiowego była. Wszystkich tych kolejnych AG, Syren, Stolic i innych odbiorników. Wszystko pod grubą warstwą kurzu zachowane.