poniedziałek, 23 grudnia 2013

Kryterium 50 PLN – czyli trudna sztuka kompromisu.

Każde hobby jest kosztowne, bardzo kosztowne. I to w wielu wymiarach. 


Po pierwsze finansowo. Niczym gąbka wchłania fundusze, każdy wolny grosz może mieć TO najważniejsze przeznaczenie. Wszelkie zaskórniaki topnieją, ba nawet poświęca się środki deklarowane na inne cele. W końcu samochód może posłużyć jeszcze troche, ale to radio nie poczeka, aukcja kończy się za kilka minut.


Konik wgryza się pozostałe miejsca naszego życia, anektując wszelkie powierzchnie w piwnicach, na strychu, w garażach czy nawet bezceremonialnie wciskając się do salonów i (o zgrozo) kuchni. Wszędzie, dosłownie wszędzie można zobaczyć jakąś obudowę, kabelek czy chociażby śrubkę. Wszędzie, nawet pod poduszkę trafiają TE książki. Gorsze od modrzewiowych igieł na jesieni.


Czas jest też kolejną sferą która podlega zawłaszczeniu jest czas, każdy czasu ułomek, każda sekunda to TA sekunda - ma swój cel i przeznaczenia. Często i  niektóre drogi z pracy do domu czy w delegacjach mają wypustki do różnych miejsc (sklepów, warsztatów czy kolegów). Koniecznie trzeba pojechać na giełdę, kupić czy chociaż pooglądać. Trzeba i już.


Aby nie zawładnęło naszym życiem do końca, w całości i nieodwołalnie należy postarać się określić jakieś w miarę rozsądne granice i kryteria. Pozwalające ostudzić zapał, i nawet wbrew rozgrzanemu serduchu powiedzieć: Basta. Trzeba ćwiczyć swoją słabą mocną wolę. Ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć.


Dla zakupów nowych (znaczy się starych) egzemplarzy taką magiczną granicą stała się dla mnie postać Króla Kazimierza, niebieskim kolorem na zgrabnym papierku drukowana, takim co to czasami w portfelach gości.


Niby mało ale wbrew pozorom można dużo lampowych duszyczek za taką kwotę od potępienia ochronić. To, że ich stan jest czasami bardziej niż kiepski to prawda, ale frajda przy tym większa po odtworzeniu. Mam w kolejce kilka takich nabytków. Czekają.


Dużo trudniejszym wyzwaniem jest utrzymanie podobnego reżimu wydatków przy samej  rekonstrukcji.  Byle jedna koniecznie niezbędna niezbędna lampka kosztuje z wysyłką wielokrotnie więcej, niż zapłaciliśmy za cale radio. Kto nie wierzy – niech sprawdzi.


Kupując polskiego Philipsa (za krotność maksymalnej kwoty – ale w końcu przedwojenne) porozmawiałem dłuższą chwilę z pracownikiem komisu meblowego, gdzie radio było sprzedawane. Rozmowa okazała się bardzo pożyteczna, po pierwsze dla mnie („krotność” zmalała) jak i dla sprzedawcy - pana Pawła. Zaoferowałem przynajmniej diagnozę jego starego niedziałającego lampowego radia. Z diagnozy szybko przeszło to w ofertę ożywienia. Znów serducho było szybsze od rozumu, a priori padła kwota „na części” 60 PLN. 
Pacta sunt servanda – zatem do roboty. Zadanie – przywrócić do użytku (ale nie do super oryginalnego stanu) Calypso. 

Bogatszy w doświadczenia z Relaksa i bezpośrednio poprzedzającego Calypso, już z grubsza było wiadomo od czego zacząć.


Stan zastany był dużo gorszy niż po rozmowie się spodziewałem.

Radio świeci, ale żadnego  artykułowanego dźwięku nie wydawało, stan lakieru czy czystości plastików nie był dla mnie zmartwieniem – deklarowałem jedynie zrobienie wnętrza, a nie całościową naprawę łącznie ze Spa. Zakładam że koledzy w komisach meblowych mają swoje sposoby by ze zniszczonej meblościanki zrobić prawie nowy mebel.


Wnętrze odkryło kilka swoich tajemnic:

  •  prostownik selenowy eksplodował, ktoś już temu zaradził temu lutując piękną i groźna  pajęczynkę z czterech 1N4007 – 250V anodowego w gołej postaci, jak jadowita  tarantula czyhające na gołe palce !!!
  • antena ferrytowa zgrabnie magnetycznie dociągnięta do jednego z głośników – sparciałe gumki, na szczęście lica nie została porwana,
  • wszędzie pełno papierowych kondensatorów – kartoflaków przebrzydłych.

Inne niespodzianki okazało się dopiero były przede mną.


Pierwszy krok to przywrócenie podstawowej funkcjonalności.


Pod nóź (obcążki) poszły papierowe 0,5 uF – wielkie i montowane w poprzek radia. Ich następcy troszkę jak pajączki dolutowałem do płytki drukowanej. Calypso w modelu  zbudowany jest w oparciu o PCB, a nie montaż przestrzenny. Mimo to nie wszystkie elementy umieszczone mogły być na płytkach drukowanych więc dla tych dwu kondensatorów zastosowano uchwyty.

Opornie szło diagnozowanie problemów, gdyż jakoś ani tor AM, ani FM nie dawał sygnału, tor m.cz. odezwał się bez kłopotów. Pomny nie łatwej walki w okolicach potencjometrów nie podejmowałem się usuwania trójelektrodowych kondensatorów. Papierowe, ale jakieś takie ładne były.
EBF w towarzystwie wymienionych kondensatorów (olejak i elektrolit) po prawej  i rezystora po lewej.Widać nawet gumki od majtek z filtrów figlarnie wyglądające.

Przy grzebaniu w okolicy EBF89 (EBF nie EF jak we wcześniejszym modelu) zauważyłem drobniutką iskrę pomiędzy podstawką lampową, a dotykającym jej kondensatorem styrofleksowym.  Maluśka iskra a w diagnozie pomogła. Kondensator szybciutko wymieniłem, a spalony opornik obok  okazał się głównym problemem. Napięcia na EBL wróciły do normalności, lampa już żyła i działała, właściwie całe radio „zadziałało”. AM na pewno.  Wymieniłem elektrolit w detektorze  stosunkowym i cały tor p.cz. FM także przekazywał sygnał.  Z założenia AM zostawiłem troszkę na boku, skupiając się na  FM. 

Po podaniu 10,7MHz na drucie dookoła ECC85 zabrałem się za strojenie p.cz.  Jeden z rdzenie filtru okazał się wyklejony z plastikowej oprawki. Kropelka „Kropelki„ pomogła. Oczywiście zgodnie ze zdobytą uprzednio praktyką odrobina smaru i kawałek gumki od majtek do każdego rdzenia dodałem.


Strojenie kolejnego już toru p. cz. już stało się przyjemnością i nie musiałem sięgać jak poprzednio do pomocy kolegów.


Ponieważ  radio wyposażone (jako że z końca produkcji) w odlewaną ELWRO-wska głowicę to wysiłku przestrajania nie podejmowałem, a użyłem protezy w postaci konwertera. Już raz ten sposób obejścia problemu zastosowałem przy RELAKS-ie dla szwagra, pomimo naruszenia czystości rasowej lampowego radia, wydał się optymalnym w tym przypadku rozwiązaniem.

 
Na konwerter miejsca sporo - w starszych wersjach wystawała tam ECC85 z głowicy.

Produkt małej firmy z Bielan zupełnie dobrze sprawdza się w tej roli. Ba jak widać, nawet odnosi sukcesy eksportowe.

Do zasilania konwertera użyłem prostowanego jedno-połówkowo napięcia żarzenia (tu ukłon w stronę ortodoksów - dioda germanowa DZG, z epoki, a jak!). Kondensator w prostowniku próbowałem na początku użyć 20uF (był pod ręką), ale słychać było że zdecydowania za mały – buczało, aż niemiło! 470uF całkowicie rozwiązało problem. Napięcie po włączeniu konwertera sięga 7 woltów.

 
"zasilacz" - dużo powiedziane

Dużym, aczkolwiek wydaje mi się dopuszczalnym kompromisem stało się połączenie sygnałowe konwertera. Radio wyposażone jest w wejście symetryczne (któż jeszcze pamięta takie płaskie kable 300 omowe), a konwerter na obydwu końcach niesymetryczne w kablu ekranowanym.
Jak sie okazało brak symetryzatora nie przeszkodził - pełne wysterowanie przy znacznej ilości warszawskich stacji a do nadajnika na PKiN kilka kilometów jest.

Bolało ale w obliczu braku budżetu (symetryzator z UKF to na Wolumenie minimum 10 PLN) poszedłem na takie rozwiązanie. Jak się okazało w zupełności wystarczające.


Do przełączania podzakresów użyłem obrotowego przełącznika z dawnych zapasów. Wyprowadziłem go na plecki i w gałeczkę z epoki wyposażyłem. Też pewien kompromis - nie da się upchnąć 20MHz (88-108 MHz) w ośmiomegahercowy zakres przestrajania starej głowicy  (65 do 73MHz).

 
Przełacznik od środka 


A z tyłu taka niewinna gałeczka.

Radyjko jest przywrócone do życia – a chyba właśnie o to chodzi. Tutaj ciekawa dyskusja kolegów podobnie zaangażowanych. Nie zawsze trzeba mieć 100% oryginała, stojącego na półce i cieszącego jedynie ego kolekcjonera. Warto by ktoś z tego pożytek i przyjemność czerpał. Swoją drogą w przywołanej dyskusji wręcz ideowy manifest kolegi zagore1 z Krakowa znaleźć można. Pozwólcie że zacytuję:


Kolekcjonier z naszego punktu widzenia brzmi pejoratywnie a wręcz obraźliwie. Działalność kolekcjoniera kończy się na zakupie eksponatu i ustawieniu go na półce- a działalność zbieracza dopiero się rozpoczyna.

Kolekcjoner nie szuka dokumentacji, serwisówek, nie ślęczy nad schematem, nie parzy sobie palców lutownicą, nie brudzi rąk klejem, nie barwi paznokci czarną politurą, nie formuje elektrolitów, nie robi z uszkodzonych kondensatorów wydmuszek z nowym środkiem, nie gotuje kondensatowów w parafinie. Kolekcjoner traktuje eksponat przedmiotowo, jest jak filatelista, który w znaczek nie ingeruje - po prostu go ma. Kolekcjoner nie zauważy imbusów w pokrętłach, a zbieracz zauważy i nawet jak od razu nie wymieni to w podświadomości będzie mu tkwiło, że kiedyś to trzeba zrobić. Dla kolekcjoniera nie ma znaczenia czy radio jest sprawne i tak go nigdy nie włączy. Liczy się tylko kolejna sztuka. To u kolekcjonierów stoją eksponaty z odlutowanym głośnikiem i zbiorem przypadkowych najczęściej niesprawnych lamp.

Kolekcjonier dzisiaj zbiera radioodbiorniki, a jutro ucha od nocników... Zbieracz poświęci dziesiątki, a nawet setki godzin i mnóstwo pieniędzy aby uruchomić radio i przywrócić mu dawną świetność. Dlatego nasze zbiory są dużo więcej warte, niż najwspanialsze kolekcje, bo my poświęcamy naszym zbiorom to co człowiek na najcenniejsze czyli czas..

Więc Koledzy nie zmieniajmy się w kolekcjonerów - pozostajmy zbieraczami. Kolekcjonierzy to niższa kasta i nie ma ich na szczęście na naszym forum ( no bo co by tu szukali??)


Nic dodać.



Dla wiernych czytelników (podobnie jak w moim ulubionym serialu Wheelers Dealers) podsumowanie. Na reinkarnacje wydaliśmy:
  • konwerter  AMBM  – 28 PLN (u  producenta ponoć tylko 25.50),
  • kondensatory 470nF/400V – dwa razy po 3 PLN,
  • kondensatory pozostałe – w sumie 10 PLN,
  • mostek  2 PLN (wyprzedaż była),
  • przełącznik, rezystory i dioda  – powiedzmy 15 PLN (poszło z zapasów, w oryginale mogło to i  kosztować i kilka tysięcy przed-deminacyjnych złotówek – tych z Waryńskim).

Słowem nie licząc cyny, przewodów, pokrętełka i kilku (a może kilkunastu, nie liczyłem) godzin, to w sześćdziesięciu złotych ledwo się zmieściłem, lub też nie zmieściłem. Nieważne.

 
Dla bezpieczeństwa wkleiłem (za dużo kleju) okienko dla bezpiecznika - a nuż ktoś będzie chciał wetknąć paluszki.

Nie chodzi tu przecież o pieniądze, nie chodzi o czas, nie chodzi o miejsce.


Jeśli choć jedno więcej lampowe serce bije (raczej świeci) od dzisiaj, jest jaśniej i cieplej. A może i komuś, kto tego radia posłucha też serce goręcej zabije.

 
Dwa Claypso w piwnicy - obydwa grają.

I o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Radio gra, serce się raduje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz