niedziela, 16 lutego 2014

Eumigette - czyli wszystko co jest trudne może stać się proste.


„Austryjaczka” ma być radyjkiem mojej żony, kilka miesięcy temu wskazała miejsce na komodzie i powiedziała, że może tam stać małe, ładne radio.

W tej chwili stoi tam żelazko (nie bardzo wiadomo dlaczego – deska do prasowania jest w zupełnie innej części mieszkania), dwa koszyczki ze szpejami do wyszywania i cerowania, krem do rąk i inne kobiece przydasie.

Jak już wspominałem, Eumigette to „radyjko buduarowe”.
Jakkolwiek nie spotkałem żadnej oficjalnej klasyfikacji radioodbiorników, która by wyróżniała taką klasę, pozwólcie zatem, iż w tej materii będę prekursorem.
Stan wyjściowy.
Na czym polega ten „kobiecy” charakter nowopowstałej klasy.

Z pośród kilku charakterystycznych cech wyróżniłbym przede wszystkim skromność i delikatność formy, a co za tym idzie także i umiarkowane rozmiary.
Takie radyjko z pewnością nie jest dominującym meblem salonu, który to swoim rozmiarem i formą staje się Panem pokoju, i jeśli tylko jest włączony, to rządzi. 
Kobiece radyjko ma raczej być przyjaciółką szepczącą, cały czas towarzyszącą w trakcie domowych (nie koniecznie kuchennych) czynności.

Drugą cechą jest prostota obsługi, dwie gałeczki (pojedyncze) i trzy klawisze wystarczają za całość interfejsu, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli. Jeśli jest potrzebna jakaś dodatkowa funkcja to przycisk czy pokrętełko są wręcz ukryte – w Eumigette przełączanie  mowa/muzyka jest w gałeczce od głośności - trzeba tylko pociągnąć. Założę się, że 50% użytkowników o istnieniu tej funkcji nie wiedziało.
Z drugiej stronie takiej klasyfikacji taki np. Beethoven z czterema gałkami z frontu i dziewięcioma klawiszami u podstawy to i tak do szczytowych osiągnięć rozwoju „manipulatorstwa” nie należy. 
Na marginesie wspomnę historię, gdy to przed dwudziestu laty kupić zamierzałem wieżę stereo, żona postawiła twardy warunek – miała mieć mniej niż 50 klawiszy. Znalazłem takiego Thompsona co miał 49. Prawie optimum. Używałem kilku.

Trzecia to cecha nabyta, lub mówiąc bezpośrednio nadana – czyli nazwa. Aby odzwierciedlić „klienta docelowego” w nazwie pojawiła się charakterystyczny dla romańskich języków końcówka –ette. Stąd też pojawiły się w latach 50/60 liczne Philletty, EUMIG-etty, a za oceanem EMERSON-etty. W Polsce nie znalazłem żadnej DIORetty (marka perfum mogłaby mieć pretensje nawet przez żelazną kurtynę) czy ZRK-etty – jakoś tak nie za bardzo brzmi. Jedynym radyjkiem z końcówka -etta jakie udało mi się w wynaleźć jest Violletta.
Chociaż najbardziej kobiecym radyjkiem z polskich fabryk wydaje się być to Sonatinka. 

Ale do rzeczy - czyli obudowy.

Radio (radyjko) trafiło do mnie w stanie lekko uszkodzonym – w dolnej części obudowy wykruszony był fornir, wyłamany klawisz od fal średnich. 
Uszkodzony fornir.
Fornir uszkodzony był trochę dziwnie – inaczej niż w innych radiach, które trafiały do mojego warsztatu. Nie ma rady - dolną listwę forniru trzeba będzie całkowicie wymienić. Do tej pory robiłem (dokładnie robiliśmy ze Szwagrem) jedynie drobne wstawki.

By z tym wyzwaniem zmierzyć się profesjonalnie, to korzystając z okazji zapisałem się na Warsztaty Odnawiania Mebli organizowane przez panią Anetę, blogerkę i zapaloną renowatorkę starych mebli. 
Miejsce – jak w mojej radiowej historii bywa niemalże zawsze – Stara Praga.

Warsztaty się odbyły, atmosfera niesamowita. W grupie kilku pań dzielnie walczących z krzesłami, ja i sąsiad przy warsztacie byliśmy rodzynkami w damskim towarzystwie. No ratował nas jeszcze Pan Jacek.
Szczegółowa relacja znalazła się blogu pani Anety – gdzie też wszystkich zainteresowanych odsyłam.
Ludwik na ziemi.
 Przygotowania do warsztatów rozpoczęły się  kilka dni wcześniej od chemicznie wspomaganego usunięcia powłoki lakierniczej. Pomimo, iż fornir był bardzo cienki, obyło się bez dodatkowych strat czy zniszczeń. Ufff!

Jakkolwiek na warsztatach Eumigette pojawiła się już troszkę przygotowana, to jednak doprowadzenie papierem ściernym (120 ale głównie 240 i 400) do czystej powierzchni forniru i tak zajęło co najmniej dwie (a może trzy czy nawet cztery) godziny. Czasu nie mierzyłem.
Kolega obok z meblem walczył kilka razy dłużej – ale powierzchni miał też znacząco więcej.

Jak wspomniałem dolny pasek frontowego forniru musiał być wymieniony. Po jego usunięciu (żegnaj napisie EUMIG) oczom ukazała się pra-przyczyna uszkodzeń – rozklejenie obudowy powodowało zniszczenia forniru. Klajster oryginalnie stosowany był słaby i nie odporny na działanie czasu (a właściwie wilgoci).
Pęknięcia obudowy - przyczyna problemów.
Ręce które leczą - tutaj Pan Jacek.
Po posklejaniu obudowy porządnym klejem (kostnym, na gorąco) wszystkich ruchomych lub obluzowanych elementów obudowy, już rękami Pana Jacka wklejone zostały dwie wstawki z orzechowego forniru. Przez samo oglądanie pracy fachowca przy pracy zaoszczędziłem kilka dni empirycznego zdobywania wiedzy dotyczącej fornirowania. Nie mówiąc o startach w fornirze jak i możliwych uszkodzeń obudowy.

Tutaj porada dla wszystkich, którzy do podobnej pracy przystępują – nie należy czyścić starego forniru w bezpośredniej bliskości nowo-wklejanych elementów. 
Mnie się udało bez przetarcia w tym miejscu, ale jest generalnie łatwiej, gdy szlifuje się miejsce styku po wklejeniu nowego kawałka.
Druga rada: fornir do przymiarek i przycinania zwilżamy tak aby był elastyczny, nie pękał i miał odpowiednie wymiary. 

Rada trzecia: Smarujemy klejem po obydwu stronach forniru i tak by cały mógł przesiąknąć. Specjanym klockiem (na moje oko tworzywo z gatunku ebonitów) dociskamy fornir z jednoczesnym rozsmarowaniem kleju.
Każdy ruch i działanie Pana Jacka było pilnie śledzone.
Wszystkie krawędzie łączące we wklejkach tej wielkości specjalną taśmą papierową należy zabezpieczyć – fornir schnąc lubi przesuwać się i potrafi zniszczyć efekt już na tym etapie. Taśma jest specjalna – pokryta klejem z jednej strony (jak na znaczkach pocztowych), jednoczęsnie jest dosyć mocna i co nie jest bez znaczenia, po wyschnięciu daje się bezproblemowo zetrzeć papierem ściernym.
 Znalazłem taką pod handlową nazwą JAWA. 
Zabandażowany fornir.
W mocnych uściskach obudowa przenocował do następnego dnia.
W uścisku na noc Emiguette pozostała.
Drobniejsze ubytki uzupełniłem szpachlówką do drewna, ale tylko dlatego, iż odpryski były na tyle małe, że żadnej wklejki nie warto było robić. Troszkę zachodu zabrało skorygowanie barwy forniru - by kolorem nie odstawał od reszty.
 Dolny pas wklejony i oszlifowany - znać różnice koloru


Pani Aneta przygotowuje pierwszy zaczyn wodnej bejcy.
Iteracyjnie dochodziłem do właściwego odcienia.
I wyszło całkiem, całkiem.
Po finalnym szlifowaniu – pierwsze nasycenie olejem (podobno najzwyklejszy maszynowy, wazelinowy) ukazało się piękno orzechowego forniru. Suppppeeeerrrr!
Pierwsze maźnięcie olejem i już jest efekt

POLITUROWANIE

Krótkie szkolenie i demonstrację przeprowadziła Pani Aneta – co to szelak, jak rozpuszczać, jak przygotować politurę i jak nakładać. Czyli wiedza z kilku książek o stolarstwie w kilka minut zademonstrowana. Fantastycznie.
Jak zrobić prawidłowy tampon.
Z drżącym sercem uchwyciłem obudowę w jedną rękę (fajnie, że taka mała) i śmiałymi ruchami tamponu rozpocząłem nakładanie. Niewiarygodne – dało się, a efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Pod fachowym okiem jest to i proste, i skuteczne. 
Pan Jacek troszkę pomagał i doradzał, ale efekt już przy pierwszym nałożeniu przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
POLITURA !!!
Nie wiem jeszcze czy będę wypełniał pory i robił wysoki połysk skoro już teraz jest tak dobrze. Żegnajcie lakiery i mordęgi z nimi związane. Tylko politura. Wszystko jest proste, gdy ktoś może pomóc przez tajniki Sztuki Stolarstwa.

Prace nad Austryjaczką trwają, trzeba wyprać tkaninę i uzupełnić braki w klawiszach.

Na koniec niespodzianka - nieoczekiwanie w nocy z soboty na niedzielę w wejściu do warsztatu stolarskiego, pośród mebli czekających na drugie życie - pojawił się ON. 

Niemiecki Philips D59 - bogaty model radioli z 1938. Ma przyciskach automatycznego strojenia m.i. Berlin i Warshau. Rzadkość, nawet w kolekcjach w radiomuzeum nikt się chwali. Z pewnością słuchano przez to radio przemówień kanclerza Rzeszy, a może i on słuchał. Raczej nie, holenderska firma chyba nie była zbyt czysta rasowo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz