sobota, 6 kwietnia 2019

Koniec z jednorazowością czyli z lutownicą przez świat.

Jednorazowość to choroba naszych czasów, nastała tak powoli i bezobjawowo, że jej nadejścia nie spostrzegliśmy. Dobrze, że coraz częściej zauważmy skutki. Ja też.

Tak jakoś tak nie pamiętam z dzieciństwa aby było coś tak z założenia jednorazowego. No dobrze kapiszony, albo korki do korkowca. Wystrzelało się i było po. Butelki były zwrotne, nawet te po mleku i kefirze. Siatki na zakupy były siatkami, a nie foliowymi jednorazówkami. No może płaskie baterie do latarek, z natury rzeczy były jednorazowe, bo same latarki już nie. Mój Tata miał swoje narzędzia w swoim warsztacie przez dziesiątki lat. Człowiek znał każdy uchwyt piłki (przypomniałem sobie – brzeszczoty były tylko dwu-razowe, ale i tak służyły długie miesiące), każdą rączkę wiertarki. Wiele z tych narzędzi mam do dziś.

Gdy rozpocząłem swoją przygodę z elektroniką, kupiłem sobie lutownicę transformatorową, wersja ZDZ z Łodzi w kolorze żółto czerwonym. Służyła długo i pewnie. Jakoś tak na początku studiów gdzieś się zapodziała i zniknęła. Szkoda.
Lutownica transformatorowa (patent Pana o nazwisku Weller - chyba gdzieś słyszałem to nazwisko)
to urządzenie cudowne w swej prostocie: ot, transformator dający na wyjściu marne wolty, a spore ampery. Przewężenie w tzw. grocie czyli kawałku miedzianego drutu i tyle. Ten się przepalał, ale od biedy dawało się skręcić końcówki i lutować dalej. No i ta żaróweczka podświetlająca miejsce lutowania. Też się przepalała, raz no góra dwa.
Aż dziw, że tak późno to cudowne urządzenie wynaleziono – miałem przyjemność zobaczyć prototyp.
Urządzenie tak proste i potrzebne, tak że niektórzy sami podjęli trud budowy, samodzielnego składania transformatora, nawijania uzwojeń. Amatorzy budowali własne, Młody  Technik inspirował. Wiele z nich do dzisiaj działa, tak 50 lat.
Gdyby była obudowa to od Wellera nie odróżnisz.
Ta samoróbka po dziś dzień jest sprawna – nie ma się co zepsuć i uszkodzić.
ZetDeZet oferuje części do produktów sprzed 40 lat. Nawet obudowa jak pęknie - jest do kupienia.
To tak jak gdyby prasy na Żeraniu jeszcze dziś tłoczyły błotniki do Polskiego Fiata 125p.
Przy powrocie do elektroniki kilka lat temu, a może troszkę wcześniej, nabyłem coś co nazwy było „stacją lutowniczą”, a w praktyce lutownicą regulacją mocy, żaden tam Weller, chińszczyzna tylko. Coś działało, coś się zepsuło. Grzałki człowiek nie kupi, bo chińskie i tyle. Kolejne lutownice kupowałem w zasadzie jednego typu: oporowe, ale o pistoletowym kształcie. Efekt po kilku miesiącach był taki sam – spalona grzałka (pomimo powstrzymywania się przed użyciem przycisku Power), lutownica ląduje w koszu, no gruby kabel zasilający do czegoś się przyda. Nie liczyłem, ale takich lutownic przewinęło się przez moje ręce kilka. Wszystkie tak samo skończyły. W końcu dość – nie będę marnował kasy na takie jednorazowe rozwiązanie. Postanowiłem, że kupię sobie transformatorówkę. Jaką? No najlepiej taką samą. Zdziwiłem się i ucieszyłem jednocześnie gdy się okazało, ze ten sam Zetdezet produkuje te same lutownice. Od chyba 40 lat! Drobne szczegóły konstrukcyjne (inne łączniki), ale i forma, i wielkość (chyba kupiłem mocniejszą - 100W) i kolor nawet – ten sam.
Córce bardzo spodobało się opakowanie - forma dopasowana do treści.
 Przyczynkiem do decyzji były trudności z wylutowaniem elementów z płytki drukowanej Nordmende – ni jak nie dało się podejść tą kolbą co mam. Transformatorówka w serwisie ma jeszcze jedną zaletę – zużywa energię tylko gdy lutuję. A w warsztacie powiedzmy to spędzając godzin 4 (jak akurat mogę), mając na podorędziu cały czas gotową i gorącą 30W lutownicę zużywam jak by nie liczyć 120Wh energii, a lutów tym czasie  powiedzmy 10. To samo lutowanie transformatorówką to załóżmy 3 minuty mocą 100W czyli  5Wh. Może to niedużo, ale jak się pomnoży przez dni, tygodnie miesiące i lata to się nazbiera.
Unia europejska pomaluśku zaczyna walczyć z jednorazowością, na początek plastikowe talerzyki i samo łamiące się sztućce. Muszę poszukać też alternatywy na masowo używane do czyszczenia patyczki  do uszu, ale coś się znajdzie.
Stawiam na trwałe i nienaprawialne produkty, generator ZOPAN, drugi Meratronik G432, V640 i NRD-owski oscyloskop.
PGS-21 też ma drugie życie
To podstawa mojego warsztatu, oczywiście innych też używam, ale te są jakieś takie dostosowanie do mnie, albo ja do nich. Od dzisiaj lutownica ZDZ dołączyła do tego zestawu.
Nawet te śrubki mocuja grot mają takie same nacięcia! I trochę za duże pokładki! Oryginał.
Wellera raczej nie kupię – koledzy z Australii donoszą, że coś tam nie bardzo z jakością – stacje lutownicze jednorazówkami się okazują.

Cieszy zaś, że wielu konsumentów (tak na nas patrzą drapieżne korporacje) staje się mocno zaangażowanymi użytkownikami ceniącymi trwałość nad ułudną wygodę jednorazowości. By daleko nie szukać, mój Szwagier starą celmowską wiertarkę do użytku przywrócił.
Sfatygowany wyłącznik nowym zastąpił, z regulacją obrotów. Chwali się. Służyła przez 30 lat, posłuży kolejne.

7 komentarzy:

  1. Czy ktoś wie z czego najlepiej zrobić grot, który nie "wyjada" się co chwila? Drut miedziany, używany w kablach instalacji elektrycznej, ma tą przypadłość. Do żelaza nie "łapie" stop lutowniczy. Próbowałem różnych materiałów, najdziwniej zachowywał się stop berylowy - spoiwo w kontakcie z nim formuje się w sporą ilość niewielkich, w miarę równych kulek, które oczywiście świetnie rozlatują się po miejscu pracy
    Przypomniała mi się moja pierwsza lutownica, była to solidna, ebonitowa lutownica produkcji radzieckiej, kombinacja pistoletowej i grzałkowej - w obudowie pistoletowej znajdował się spust i lampka, spust nagrzewał grot wykonany już w technice grzałkowej. Grotu tego co ciekawe nawet nie "wyjadało". Żeby nie trzymać tego kwadrans, grzałka projektowana była nieco nadmiarowo i rozgrzewała się do temperatury roboczej znacznie szybciej. Później spust trzeba było puścić, lutownica ta wymagała więc dobrego wyczucia ciepła na grocie, do dzisiaj mi się to przydało. Niestety - uszkodziła się nie grzałka, a obudowa, która w wyniku kontaktu z rozgrzaną częścią metalową pękła w końcu, służąc dwóm pokoleniom elektroników.
    Później kupiłem używaną transformatorową "Teslę", produkt czechosłowacki, który mam do dziś. Jest to lutownica posiadająca mnóstwo punktów, w których może dojść do zwarcia. Grzać zaś grzeje się poza grotem wszystko, co powoduje nieprzyjemne odkształcenia miedzianych bloków, więc po kilku latach jak miałem okazję to zmieniłem - na "Lutolę", a w międzyczasie niezliczoną ilość "Chińczyków", nietrwałych i o słabych parametrach.
    Jak znam Zetdezety - życzę długiej i poprawnej pracy, szczególnie białego elementu pomiędzy blokami miedzianymi.
    Pozdrawiam
    Czytelnik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najoptymalniejszym rozwiązaniem będzie raczej pogodzenie się ze zużywaniem się grotów z drutu miedzianego i naszykowanie sobie takich na zapas żeby przy pracy nie było problemów z wymianą... Sam lutuję lutownicą z drutem miedzianym i to dość sporo, ale jak widać nie na tyle aby własności miedzi mi przeszkadzały

      Usuń
    2. A używał ktoś drutu z brązu?A ten stop ,,berylowy" to może brąz berylowy!Teoretycznie powinien być wytrzymalszy niż miedź.Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Problem ze zużywaniem się grotu już rozwiązano - taki wynalazek jak grot "kopytko" (zwany też Y) spisuje się rewelacyjnie - od czasu, gdy go użyłem, nigdy już nie wrócę do zwykłego kawałka drutu. Jego trwałość jest praktycznie 100-krotnie większa, a budowa zapewnia niemal stałe warunki nagrzewania przez cały okres użytkowania.

      Usuń
  2. Dziś producent tych wiertarek robi niezłe wkrętarki.Przetrwał.Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli chodzi o te patyczki do uszu.W Norwegii sprzedaje się z uchwytami z kartonu(!) zwiniętego w cienki rulonik.Cena trochę wyższa od plastikowych,ale jest!Wielka szkoda że nie u nas.Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Z 15 lat temu podczas zakupów na giełdzie klient obok zapytał sprzedawcy czy ma te groty co się nie przepalają... Wtrąciłem się, że takich nie ma na co sprzedawca z uśmiechem, ze owszem I to z różną grubością końcówki.
    Ja wybrałem te 1,5mm². Kupiłem kilka i służyły mi ponad 10 lat. Cała tajemnica to wprasowane końcówki wolframowe. Niestety od ponad 10 ciu lat nieosiągalne.
    Udało mi się natomiast kupić parę lat temu grot kopytkowy ale prawie go nie używałem bo lutownica wolno się rozgrzewała ( oczywiście grot) za to niemiłosiernie szybko grzała jako całość. Zapewne zbyt mała rezystancja grotu...

    OdpowiedzUsuń