niedziela, 1 listopada 2020

Tokarka czyli moje konika siodłanie.

 Będzie to już kilkanaście lat temu, gdy zakupiłem większy, kolejny rower dla mojej córki. Ten nowy za nic nie chciał byś posłuszny, no nie dało się jeździć, nie potrafiliśmy (córka, rower i ja) dojść do ładu. Już zamierzaliśmy się poddać i wrócić po stary, gdy moja żona wykazała się dużą dozą pedagogiki, i spokojnie wytłumaczyła rowerzystce, że z tym nowym rowerkiem to jak z nowym koniem, trzeba go ujeździć i opanować. Ponieważ córka była właśnie na etapie kreskówek typu „Mulan” czy „Mustangów z doliny” to poszło łatwo i przyjemnie. Obydwie wróciły uśmiechnięte. 

Jak bawiąc się swoim hobby (inaczej i po polski -  konikiem) wielokrotnie natrafiałam na różnego rodzaju problemy prawie nie do przejścia, czy to elektroniczne czy stolarskie (przy odnawianiu skrzynek). Po jakimś czasie da się je przełamać i iść dalej. Przy Blaupunkcie pojawił się problem mechaniczny.


Rozsypało się prawie doszczętnie coś, co z początku wyglądało na łożysko, a po kilku minutach analizy okazało się przekładnią cierną napędu skali. Muszę powiedzieć – bardzo zmyślna to konstrukcja. 


Ponieważ słowo „rozsypało” dosyć dokładnie opisało stan korpusu z szajs-metalu, nie pozostało nic innego jak spróbować dorobić dorobić.


 Niestety moje źródełko usług tokarskich wyschło na dobre, to też biorąc pod uwagę, że miałem w technikum jakieś doświadczenie (miło wspominam) a i powodowany impulsem, zupełnie nie biorąc pod uwagę relacji kosztów do zysków (jak to hobbyści robią), kupiłem tokarkę. 

Tokareczkę, najprostszy model, z dalekiego kraju w drewnianej skrzyni dostarczoną. Oczami wyobraźni widziałem morze możliwości – zawsze chciałem mieć takie coś. Zakup spotkał się w ulitowaniem ze strony małżonki, pogadanka nie była długa. Tyle że wprowadziła ten „przypadek” do zbioru pedagogicznych bodźców mających mnie powstrzymać przed pochopnymi i nieroztropnymi działaniami.

Pierwsza radość - blaszki szczelinomierza jako podkładki pod nóż.

Ja się ochoczo zabrałem do oględzin. No cóż. Tak jak sugerował dystrybutor – należy sprawdzić czy w transporcie nie został przekosowany silnik (!?) Jakby co to pasek i koła pasowe miał na składzie – oczywiście odpłatnie. Sprawdziłem - nie było tego problemu, tyle, że farba z osłony odchodzić zaczęła i to całymi płatami! 

Sztuka nówka - farba odchodzi płatami.

Pomalowali, nawet nie odtłuszczając, byle taniej – niechlujnie. 

Pierwsze próby użycia, arcyszybko skończyły się niepowodzeniem. Niby drobnym, bo przy próbie nawiercenia złamał się nawiertak. Zniechęciło mnie to jednak dość mocno i kilka miesięcy tokarka przestała z boku warsztatu. Ku przestrodze, jako wymowny znak mojej zapalczywości. 

Stoi, czeka i miejsce zajmuje.

W między czasie zabrałem się do uruchamiana części elektrycznej Blaupunkta, pracy było (jest i jeszcze będzie) sporo. Działa i będzie żył. Dotarłem jednak do miejsca, gdzie bez napędu skali nie idzie dalej działać. 

Jak widać - blisko końca.

Trzeba się zabrać za odbudowę sprzęgła. Te kilka miesięcy wystarczyło bym zidentyfikował problem z tokarką. Ot konik nie był w osi wrzeciona, trochę bicia i z nawiertaka pozostał ino kikucik. Obejrzałem w tym międzyczasie kilkanaście jeśli nie kilkadziesiąt filmików Youtubowych edukatorów i moja wiedza z obróbki mechanicznej znacznie wzrosła, przynajmniej teoretycznie. Uzupełniając te szczątkowe wspominki z technikum. To bardzo dziękuję youtuberowi Maszynotwór za przykład jak wycentrować konik.  No cóż, moje koszty wzrosły – trzeba było czujnik zegarowy kupić, no przyda się do innych działań, taką mam nadzieję. Już pierwszy pomiar wykazał, że konik jest tak o milimetr nie centrycznie. Fabrycznie nowy!


 Poluzowanie dwóch wkrętów pozycjonujących nic nie dało. Dopiero wyjęcie konika ujawniło, że jest i trzeci, tyle że od spodu. Co gorsza jest on niedostępny, znaczy się - powinien być, ale wycięcie w stopce dociskowej było nie z tej strony! Obrót stopki o 180 stopnie z kolei uniemożliwiał włożenie konika na prowadnice, tak jakoś to zrobili.

No tak nie bardzo trafione.

Widać nasi dalecy producenci niezbyt się przyłożyli i maszynę z taką fuszerką do kontenera wsadzili. Nie pozostało mi nic innego jak wyciąć dodatkowy otwór w stopce po drugiej stronie.

Trzeba dorobić.
Kolejnym irytującym faktem okazało się, że dostarczony wraz z tokarką klucz sześciokątny jest za krótki i praktycznie nie da się nim operować przy założonym koniku. Kolejna wizyta w sklepie konieczna. A cóż by przeszkadzało by kluczyk miał 10 a nie 8 cm. Oczywiście ekonomika by przeszkadzała, ekonomika chińskiego producenta. Mnie zabrało to dwadzieścia kilka złotych (były tylko zestawy) i godzinę na wyjazd. Dodatkowo nabyłem oczkową 17-nastkę, bo kluczem z kompletu dokręcenie konika było skrajnie niewygodne. Poluzowałem, konik dawał się teraz przesuwać w poprzek, ale co z tego, gdy zaciśnięcie tej dolnej śruby zawsze wracało całą geometrię do wyjściowej, tej złej pozycji. Wyjęcie konika i dokładne obejrzenie jego podstawy zdradziło jeszcze jedną tajemnicę chińskiego producenta. 
Tylko jedna pozycja jest właściwa.

Wkręt miał małą główkę i ktoś kiedyś go tak mocno dokręcił, że pozostało w korpusie wgniecenie na tyle głębokie, że ustawienie było jedno. Wypiłowałem wygniotki i dodatkowo dodałem podkładkę, tak by docisk był na większej powierzchni. 

Już lepiej.

Podkładkę miałem troszkę za dużą więc dotoczyłem ją korzystając z wiertarki, mam nadzieję że raz ostatni w tym celu. Już było lepiej, dużo lepiej, dało się korygować, czujnikiem sprawdzając. Tyle, że z kolei dokręcenie śrub dociskowych (tych dwóch pozostałych) zawsze wiązało się przesunięciem i zgubieniem tej tak ciężko wypracowanej pozycji. Końcówki wkrętów zdradziły tajemnicę. Były surowe,  takie jak wyszły z walcarki gwintów. 

To jasne to "punkt styku" - oryginalny.

Nikt nie pokusił się by je właściwie zaokrąglić – Chińczycy zostawili to dla mnie. 

Już wypiłowane.

Po kilku godzinach walki z konikiem jest już jako tako osiodłanym udało mi się niecentryczność sprowadzić do mniej niż 5 setek – może wystarczy. Mam nadzieję tylko, że oś powierzchni zewnętrznej pinoli konika pokrywa się z osią wewnętrznego stożka Morse’a. 

Tą "skalę" to sobie można ...  odkleić.

Powoli zaczynam się przyzwyczajać do myśli, że jeśli coś można było zaniedbać, pominąć czy przyoszczędzić - to producent już zadbał by tak było.

 A chciałem kupić starą używaną tokarkę zegarmistrzowską, ale co to nowe, to nowe.
Teraz wiem gdzie różnica.

Nic to, mam konika opanowanego, jeszcze tylko support tokarki, bo coś mi za bardzo elastyczny przy  próbach toczenia się wydaje. Widać mam roboty z tą zabawką na tygodnie, a miało być tak pięknie … Tylko żona, jak wracam z piwnicy, coś tak pedagogicznie głową pokiwuje i coś o konikach męża utyskuje.  

Ale to chyba jednak lepiej niż miałbym ten czas i pieniądze na Służewcu utracić. Emocje te same. Bomba w górę!


3 komentarze:

  1. Śledzę tego bloga już od dawna - sam mam Menueta, tylko tego starszego. Może się w końcu zabiorę za jego remont...
    Tym razem zaintrygował mnie wpis dot. tokarki. Sam jakiś czas temu zakupiłem okazyjnie starą polską TSB-16, której też przydałby się mały remont. Ale póki co jakieś drobiazgi na niej toczę bez żadnych problemów...

    Pozdrawiam bardzo serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ku przestrodze pisałem. No chyba ktoś woli nowe naprawiać :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy wpis. Wszystkie informacje jak najbardziej przydatne

    OdpowiedzUsuń