piątek, 13 listopada 2020

Przekładnia do Blaupunkta czyli podążając ścieżką Pana Jana

 Za Blaupunkta zabrałem się już czas temu, był taką perełką odkładaną najpóźniej. Mam do tej marki bardzo pozytywne nastawienie, sentyment wręcz. Pierwszy raz zetknąłem się z nią w latach osiemdziesiątych, gdy przyjaciele mojej rodziny bardzo chwalili przenośne radio tej marki. Pan Jan Glura prowadził w Michałowicach warsztat rzemieślniczy, produkował silniki elektryczne i inne ciekawe urządzenia. Był takim Wielkim Przyjacielem rodziny, a dla mnie osobiście mentorem i wzorem późniejszej ścieżki zawodowej. Chwalił on przenośne kuchenne radio marki Blaupunkt za dźwięk i funkcjonalność. Pamiętam to jego zaangażowanie, przekonanie, ba nawet słowa, które padały w kuchni przy Raszyńskiej róg 3 Maja, w podwarszawskich Michałowicach. 

Blaupunkt to także pierwsze moje pierwsze radio samochodowe, w Skodzie Felicji. Z automatycznym wyszukiwaniem i odtwarzaczem (a może i nie) kaset, już nie pamiętam. Wyjmowany był panel, bo to radia w dziewięćdziesiątych latach były kradzione, nagminnie.  Ot, takie wspominki. 

Dla odmiany od tyłu - widać co to za radio,

Ale ten Blaupunkt 780 był (jest) z początku lat pięćdziesiątych, ale sięgający korzeniami końca trzydziestych. Znaczy się dobra konstrukcja. W samym odbiorniku oprócz elektroniki ucierpiała od nieubłaganego biegu czasu, także mechanika. A dokładniej coś co z początku wziąłem za absurdalnie  skomplikowane łożysko, a okazało się zmyślną cierną przekładnią.

Się rozsypało ...


Główny element tej konstrukcji, korpus był odlany z szajs-metalu i już przy demontażu rozsypał się. Może nie do końca, ale spękanie całości narzuciło konieczność odbudowy. No niby proste.

Sprzęgło w częściach.

Ot, taki wałek z rowkami i trzema kulami, z łożyskami kulowymi na końcach. Jak na złość właśnie wtedy moje źródełko tokarstwa wyschło, więc musiałam sam podjąć decyzję o inwestycji w ten podstawowy sprzęt poważnego mechanika. Miałem jakieś tam, minimalne doświadczenie z technikum, jak i z jednej roboty w Michałowicach (pamiętam!) gdzie toczyłem gałki do budowanego wzmacniacza, więc założyłem, że sobie poradzę. 

Rzeczywistość jednak postawiła swoje wymagania. Zakupiona chińska mini tokarka parę miesięcy odczekać, prze-sezonować się. Trochę zauroczony dokonaniami kolegi Staszka liczyłem że będzie łatwo.

Wygląda pięknie - prawdziwe radio - dużo mosiądzu.

Musiała się ta tokarka stać się takim troszkę wyrzutem sumienia, by w końcu ruszyć. Po niezbyt udanych testach z albuminowymi wałkami, zakupiłem mosiądz i zaczęła się prawdziwa zabawa. 
Materiał dotarł.

No powiem tak – każda, dokładnie każda operacja technologiczna była dziesiątki razy przemyśliwania. Co, po czym, jak i dlaczego tak, a nie inaczej. Sama tokarka była poprawiana i korygowana. Okazało się, że po trzydziestu latach od ostatniego toczenia nic już nie było takie proste, wymagało przemyśleń, prób i eksperymentów. 

Toczenie czas zacząć.

Podobnie jak tokarka to zakupione chińskie noże okazały się z lekka porażką. 

Wiertarka też się przyda.

Szczęśliwie całość prac uratowała prosta stalka z szybkotnącej stali z obsadką zakupioną od Pana Jacka. Nawet w desperacji próbowałem się umówić na reedukację obróbki mechanicznej, ale jakoś nie było konieczne. Chociaż się do Pana Jacka wybieram – robi i prezentuje na Youtubie bardzo ciekawe rzeczy. 

Kolejne operacje.
Już z podtoczeniami.
Pierwsze przymiarki.
Montaż łożyska 1
i drugiego

Kolejna faza testów
Udało się, zrobić i wytoczyć. Udało się nie zgubić żadnej z kulek czy innych elementów i cała przekładnia po złożeniu działa.
Zachowane elementy sprzęgła były chronione,
Za pierwszym razem. Radość i satysfakcja ogromna – da się, trzeba uporu, zaangażowania i zmyślunku, by w czasie pełnego dostępu do dóbr i wiedzy zrobić tak prostą rzecz. 

Nowe sprzęgło w miejsca starego.

Aż niewyobrażalne jest, jak Pan Glura (wujem zwany) już w pięćdziesiątych latach budował pierwsze iskierniki do prototypów Junaka, później silniki  do wycieraczek czy próżniowe mieszalniki. Działając jako tępiona prywatna inicjatywa, w czasach siermiężnej rzeczywistości i braku wszystkiego. 

Nie dogoniłem mojego mentora, ale cieszę się, że potwierdziłem, że Jego ścieżka była tą właściwą, że da się, że nie należy się bać – trzeba chcieć, próbować i działać. I jest!    



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz