Za Blaupunkta zabrałem się już czas temu, był taką perełką odkładaną najpóźniej. Mam do tej marki bardzo pozytywne nastawienie, sentyment wręcz. Pierwszy raz zetknąłem się z nią w latach osiemdziesiątych, gdy przyjaciele mojej rodziny bardzo chwalili przenośne radio tej marki. Pan Jan Glura prowadził w Michałowicach warsztat rzemieślniczy, produkował silniki elektryczne i inne ciekawe urządzenia. Był takim Wielkim Przyjacielem rodziny, a dla mnie osobiście mentorem i wzorem późniejszej ścieżki zawodowej. Chwalił on przenośne kuchenne radio marki Blaupunkt za dźwięk i funkcjonalność. Pamiętam to jego zaangażowanie, przekonanie, ba nawet słowa, które padały w kuchni przy Raszyńskiej róg 3 Maja, w podwarszawskich Michałowicach.
Blaupunkt to także pierwsze moje pierwsze radio samochodowe, w Skodzie Felicji. Z automatycznym wyszukiwaniem i odtwarzaczem (a może i nie) kaset, już nie pamiętam. Wyjmowany był panel, bo to radia w dziewięćdziesiątych latach były kradzione, nagminnie. Ot, takie wspominki.
|
Dla odmiany od tyłu - widać co to za radio, |
Ale ten Blaupunkt 780 był (jest) z początku lat pięćdziesiątych, ale sięgający korzeniami końca trzydziestych. Znaczy się dobra konstrukcja. W samym odbiorniku oprócz elektroniki ucierpiała od nieubłaganego biegu czasu, także mechanika. A dokładniej coś co z początku wziąłem za absurdalnie skomplikowane łożysko, a okazało się zmyślną cierną przekładnią.
|
Się rozsypało ... |
Główny element tej konstrukcji, korpus był odlany z szajs-metalu i już przy demontażu rozsypał się. Może nie do końca, ale spękanie całości narzuciło konieczność odbudowy. No niby proste.
|
Sprzęgło w częściach.
|
Ot, taki wałek z rowkami i trzema kulami, z łożyskami kulowymi na końcach. Jak na złość właśnie wtedy moje źródełko tokarstwa wyschło, więc musiałam sam podjąć decyzję o inwestycji w ten podstawowy sprzęt poważnego mechanika. Miałem jakieś tam, minimalne doświadczenie z technikum, jak i z jednej roboty w Michałowicach (pamiętam!) gdzie toczyłem gałki do budowanego wzmacniacza, więc założyłem, że sobie poradzę.
Rzeczywistość jednak postawiła swoje wymagania. Zakupiona chińska mini tokarka parę miesięcy odczekać, prze-sezonować się. Trochę zauroczony dokonaniami kolegi Staszka liczyłem że będzie łatwo.
|
Wygląda pięknie - prawdziwe radio - dużo mosiądzu.
|
Musiała się ta tokarka stać się takim troszkę wyrzutem sumienia, by w końcu ruszyć. Po niezbyt udanych testach z albuminowymi wałkami, zakupiłem mosiądz i zaczęła się prawdziwa zabawa.
|
Materiał dotarł.
|
No powiem tak – każda, dokładnie każda operacja technologiczna była dziesiątki razy przemyśliwania. Co, po czym, jak i dlaczego tak, a nie inaczej. Sama tokarka była poprawiana i korygowana. Okazało się, że po trzydziestu latach od ostatniego toczenia nic już nie było takie proste, wymagało przemyśleń, prób i eksperymentów.
|
Toczenie czas zacząć. |
Podobnie jak tokarka to zakupione chińskie noże okazały się z lekka porażką.
|
Wiertarka też się przyda.
|
Szczęśliwie całość prac uratowała prosta stalka z szybkotnącej stali z obsadką zakupioną od Pana Jacka. Nawet w desperacji próbowałem się umówić na reedukację obróbki mechanicznej, ale jakoś nie było konieczne. Chociaż się do Pana Jacka wybieram – robi i prezentuje na
Youtubie bardzo ciekawe rzeczy.
|
Kolejne operacje.
|
|
Już z podtoczeniami.
|
|
Pierwsze przymiarki.
|
|
Nowe sprzęgło w miejsca starego.
|
Aż niewyobrażalne jest, jak Pan Glura (wujem zwany) już w pięćdziesiątych latach budował pierwsze iskierniki do prototypów Junaka, później silniki do wycieraczek czy próżniowe mieszalniki. Działając jako tępiona prywatna inicjatywa, w czasach siermiężnej rzeczywistości i braku wszystkiego.
Nie dogoniłem mojego mentora, ale cieszę się, że potwierdziłem, że Jego ścieżka była tą właściwą, że da się, że nie należy się bać – trzeba chcieć, próbować i działać. I jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz