piątek, 3 października 2014

Cyt, bateria zgasła czy o przemijaniu technologii i nośników

W okresie przedwojennym wykształciły się trzy zasadnicze sposoby zasilania odbiorników: bateryjny (z baterią anodową i akumulatorem dla żarzenia), uniwersalny (prądem stałym i zmiennym) i tylko zmiennym (z transformatorem).  Stąd też oznaczenia na niektórych odbiornikach: B, U lub Z jak też i ogromne napisy na ściankach tylnich, iż „tylko do prądu zmiennego„.
Stern - nie tylko chronić przed wilgocią !
Jak głęboko pamięcią sięgnę, u mnie w domu zawsze był tylko prąd zmienny 220V. Nie wiem, czy pierwsza instalacja zbudowana w 1936 roku dla prądu z Bukowiańskiej Elektrowni (1936 r.) była na prąd stały czy zmienny – kroniki OSP tego nie odnotowały. Swoją drogą fajnie jest przeczytać w Internecie zapisy sprzed osiemdziesięciu lat.
Ale już podłącznie Bukowiny do „wysokiego napięcia” zaraz po wojnie spowodowało, iż na 100% był to prąd zmienny. Ze stałego napięcia - pamiętam stojącą przy telefonie (na korbkę) przeogromną baterię (ogniwo właściwie) służące do zasilania obwodu mikrofonowego. Duże to było i niegramotne, ale dla działania konieczne. Później znikło, i nigdy więcej nie pojawiło.


Podobnie się ma z innymi rzeczami kiedyś tak nieodzownymi i ważnymi jak: lampy naftowe, beczka do kiszenia kapusty czy zapałki. Zniknęły i już nie ma ich w domu. No właśnie zapałki . Przed wojną były one dobrem fiskalnym, służyły m.i. do ściągania podatków. Podobnie jak dziś benzyna czy prąd elektryczny (akcyza). Po wojnie zniesiono monopol zapałczany, a drewniane pudełka z zapałkami stały się tanie i ogólno dostępne. W szczytowym okresie w Polsce pracowało kilka wytwórni produkujących te siarką okraszone drewniane patyczki.  Ale nie o niech mowa dzisiaj, lecz o ich opakowaniach. Każde pudełko oklejone było papierkiem. I etykietką, czyli małym kawałkiem kolorowego papieru, na którym oprócz nazwy wytwórni (Sianów, Czechowice czy Bystrzyca Kł.) można było przeczytać, iż zawiera przeciętnie 48 zapałek. Reszta miejsca pozostała wolna, zatem dogodna do ozdobienia.

Proszę jednak zważyć na fakt, iż przeciętny palacz wypalający paczkę sportów pakowanych po 20 sztuk, co najmniej tyle razy miał to pudełko w ręce musiał spojrzeć. Ile to dawało miliono x  osobo x spojrzeń dziennie trudno zliczyć. A  była to liczba przeogromna, nawet  dzisiaj w epoce billboardów zaśmiecających każdy kawałek przestrzeni i  wyskakujących okienek na każdej stronie internetowej, raczej nieosiągalna dla żadnej agencji reklamowej. W czasach PRL-u dostrzegano potęgę takiej reklamy wizualnej i etykiety zaczęły wypełniać się przeróżnymi  treściami.
Oprócz czystej propagandy systemu, okolicznościowych świąt resortowych pojawiały się także treści o charakterze instruktażowymi czy popularyzatorskim. Mamy tu zalecenia BHP, oświetlenia furmanek, kwestie walki z chorobami czy też popularyzujące nowinki.

Nowinki jak nawozy sztuczne, proszki do prania czy radio.


Pierwszą „radiową” etykietą, na którą natrafiłem to było Calypso.
Radio, które darzę wielkim sentymentem. Etykieta przebrzydka, ale kochamy także i takie. Nawet chyba bardziej. Razem z nim natrafiłem na Koncert (czyli to samo radio tyle, że z adapterem i innej skrzynce) i dwa bardzo rzadkie radioodbiorniki: Barbara i Limbę (też ciepło na sercu, przy domu w Bukowinie dwie rosną).  Dwa ostatnie radia - bateryjne.



Lampowe radia bateryjne to pewnego rodzaju kompromis między funkcjonalnością, a kosztami.  Nie znam cen baterii anodowych (też reklamowanych na etykietach), ale zawsze był to koszt znaczący. Chemiczne źródła energii elektrycznej, ze względu na swoją jednorazowość są po prostu drogie. Odczułem to na własnej skórze, gdy zakupiłem dla swojej Julii Stereo (kupionej za 80 PLN) komplet 8 baterii (wróc!) ogniw R20.
Przypomniał się dowcip :
Jak podwoić wartość starego Malucha?
 Zatankować do pełna!  
Działa dla porządnych odbiorników radiowych.

Wspomniałem o Barbarze i Limbie, ale bateryjny był również Juhas (całej hali nie nagłośni, ale szałas już tak) no i Pionier B. W tym ten najrzadszy, z bateryjnymi lampami Philipsa. No i była  oczywiście Szarotka. Dla niektórych kultowa, dla mnie tak gorallenvolk-iem zaciąga. Bo z Siemens-owym rodowodem.
Tyle że z Wiednia, to wybaczymy.

Edycja odbiorników na etykietach zapalczych zbiegła się z najciekawszym dla mnie okresem w radiofonii- początkiem UKF-u. Mamy więc i Podhale, i Symfonie, wspomnianego Koncerta, Calypso i Bolero (oczywiście to do 100 MHz :-). Jest i bateria anodowa.

Nie natrafiłem na „radiową”etykietę z późniejszego okresu. Radio było już w każdym domu, nie trzeba było już reklamować. A i sam nośnik też się wyczerpał. Nie produkuje się tej ilości zapałek, zaginęły etykiety i cała filumenistyka jest bardzo, bardzo zapomnianym hobby. Ci którzy jeszcze palą, korzystają z zapalniczek lub już obywają się bez nich w tzw. elektronicznych papierosach.

Pozostały nieliczne zbiory kolekcjonerskie, jeden czy dwa zbiory muzealne. No z całej sytuacji może cieszą się tylko strażacy. Za to do wypadków musza jeździć coraz częściej – zaglądnijcie na stronę OSP Bukowina Tatrzańska. Kronika jest skrupulatnie prowadzona.

Piękny, acz smutny felieton o Bystrzycy Kłodzkiej i roli produkcji zapałek dla tego miasteczka napisała Pani Helena Kowalik.

Są jeszcze ostatni Mohikanie, którzy walczą o zachowanie resztek  kolekcji etykiet. Tu szczególne podziękowania dla pana Edwarda Markiewicza za zgodę na wykorzystanie scanów jego kolekcji, utrwalonych na stronie klaser.strefa.pl a użytych do zilustrowania niniejszego posta.

U mnie brakuje jeszcze tych najbardziej poszukiwanych  etykiet – Podhala i Juhasa (też brzydkie graficznie, a jednak wyczekiwane).

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie – proszony jest o kontakt!

Niestety etykiety zapałczne praktycznie znikneły, od kilkunastu lat spotykam tylko kartonowe pudełka na zapałki, które są czasami wykorzystywane jako tanie (ale wygodne) wieloszufladkowe pojemiki na drobne elementy elektroniczne. Wystarczy wpaść na Wolumen - wielu handlarzy w dalszym ciągu się nimi posługuje.

Pudełko po zapałkach zawsze sie przyda. Bateria anodowe znikły bezpowrotnie.

AKTUALIZACJA.

Za złotówke (100gr) kupiłem brakujące etykiety :-)

Co ciekawe - każda z innej fabryki. Fabryki zapałek
Za kolejną etykietę z baterią anodową (nowej konstrukcji :-)

Filumenistyka ma się jednak ku końcowi.

Chyba że kupię sobie Juhasa. Podhale, Symfonię i Kaprys już mam. Sonatinkę ratowałem Więc pozostał Juhas - ginący zawód. Nie tyle wypasanie owiec jest kłopotliwe ile ich dojenie. Kto to robił to wie o czym mówię.

3 komentarze: