W tzw. między-czasie głośnik radia przeszedł przez bardzo trudny okres.
W gorączce bojów z materią przestałem nawet wierzyć w jego reanimację i … skusiłem się na ofertę – przedwojennego radia w częściach. Jedno spojrzenie na fotografię wystarczyło - jest głośnik Philipsa o identycznej średnicy. Wydawał się dobrze zachowany, więc była nadzieja.
Pomocny kolega Janusz toto kupił i do Warszawy dostarczył. Tak oto stałem się właścicielem (jak się okazało po rozwinięciu ochronnej tkaniny) trochę sfatygowanego głośnika, mocno podrdzewiałego chassis i skali z wydłubanym znaczkiem producenta.
Mój stosunek do całości diametralnie zmieniła tabliczka znamionowa i skala. Jasno one dowodzą, iż jest to polski Philips ( 456A13). Ocalony z niemieckiej konfiskacji, z całej zawieruchy wojennej, uratował się!
Nie wiemy czy to radio to obywatel Wolnego Miasta, czy też skrzętnie przetrzymywany partyzant, a może repatriant. Tego już się chyba nie dowiemy. Tak czy inaczej ratujemy!
Niestety obudowę zmasakrowała jakaś siekiera. Zrobienia nowej, gdy jeszcze 6-39A czeka na swoją, a w kolejce na warsztat odbiorników sporo, trudno było mi się podjąć.
Spróbowałem drogi na skróty – okazało się, że w Bielsku Białej wystawione na sprzedaż były dwa Philipsy 456. Korzystając wyjazdu na targi EnergoTab, gdzie przez firmę wysłany byłem, odwiedziłem to sympatyczne miasto. Jak się okazało w piwnicy wieżowca (oj, swojsko się poczułem – i blokowisko, i góry jednocześnie) do pełnej sprawności wracają stare maszyny do pisania. W pomieszczeniu nie większym niż moja kanciapa, pośród mnóstwa mechanizmów, czcionek, dźwigni i innych mechanicznych części zastałem na mnie czekające dwa radia Philipsa. Do wyboru.
Obudowy zachowały się w dobrym stanie (co ciekawe jedna była o jakieś 2 cm wyższa). Żaden z odbiorników nie był jednak polskim Philipsem - jeden miał tabliczkę 456A bez oznaczenia typu, a drugi pozbawiony był jakichkolwiek symboli. Najprawdopodobniej był to model A14, czyli z czechosłowackim rodowodem. Wybrałem jednak tego pierwszego, miał tylnią ściankę w całości i mimo lamp w gorszym stanie, dawał nadzieję na „lepsze organy”.
Philipsy widać mają się u mnie bardzo dobrze, zaczynają się mnożyć. Najpierw był jeden, przybył drugi, a teraz już trzeci. Zdaje się, iż właśnie została udowodniona jest teoria zwana jako „efekt motyla”. Uszkodził się resor, by pozyskać głośnik - kupiłem chassis, by z niego zrobić radio - kupiłem całe następne. Będę musiał ten ciąg przerwać.
Przepraszam za jakość, ale jest to zdjęcie unikatowe - w trakcie naprawy. |
Zawiozłem radio do Łodzi, ponieważ sam się jeszcze nie odważyłem w przedwojennej elektronice majstrować i liczyłem, że przypatrując mistrza czegoś się nauczę i kolejne zrobię sam. Zobaczymy.
Po rozkręceniu holendra, obudowa wróciła do Warszawy, gdzie niezbędną kosmetykę już u mnie przejdzie.
456A13 i dawca na sali operacyjnej. |
Głebokie rysy w poprzek włókien - oj, będzie dużo roboty. |
- transformator sieciowy. Ktoś poprzednio mocno kombinował i użył trafo od innego Philipsa (napięcie żarzenia 6,3V!). Z całego przełącznika napięć dostało tylko obejście. Powędrował zatem transformator z holendra.
- transformator głośnikowy miał przerwę – też został wymieniony. Dodatkowo zlikwidowano dziwne przekrosowania w odczepach.
- kondensatory elektrolityczne były już zastąpione innymi. Oryginały zachowały się mokre, ale straciły pojemność – tymczasowo podstawiono podobne.
- dławik w filtrze zasilacza miał przerwę. Na szczęścia udało się naprawić – „przestrzelić”.
- kilka kondensatorów miało znaczące upływności i dostało szeregowych pomocników,
- iI na koniec przełącznik zakresów – jakaś dziwną miał upływność . Też holender pomógł.
Natrafiłem na opis restauracji innego 456, francuza na czerwonych lampach serii E. Tam ogromne spustoszenie rdza wywołała. W moim egzemplarzu największym niszczycielem były wręcz dywersyjne działania poprzednich naprawiaczy. Nie ma to jak radio „nieruszane”, najłatwiej je naprawić. Mam takie Calypso, nieotwierane od 1960 roku – gra w warsztacie, czy też Pionierek. Przypomina mi się tutaj postawa mojego Taty. Zawsze uważał, iż w samochodach niczego nie należy zmieniać. Pierwsza Warszawa, czy późniejszy Fiat czy też Łada do końca jeździły w fabrycznym wyposażeniu. Nawet radia nie zamontował. Uważał, że radio może na tyle pochłonąć człowieka, że się zapomni. Coś o tym wiem - radio wciąga. W samochodzie oczywiście mam, ale fabryczne.
Z ciekawszych rzeczy – w Philipsie nie było potrzebne żadne strojenie. Podobno te przedwojenne tak mają – pomimo lat trzymają charakterystyki. Czy jest to zasługą, iż filtry p.cz. (128kHz!) są strojone pojemnościowo. Doświadczenie mówi, że i inne Philipsy, te które przez moje ręce przeszły, zawsze trzymały strojenie.
Muszę co najprędzej zabrać się za obudowę, sprawne już wnętrze czeka.
Dowiedziałem się o kilku przydatnych zabiegach:
Przestrzelenie to sposób na uszkodzone połączenie w transformatorze, lampie czy kondensatorze. Korozja na połączeniu może zostać usunięta przez impuls elektryczny przerywający cienką w tym miejscu izolacje i spajający uszkodzone połączenie. Stopniowo podnoszone jest napięcie (nawet do 400V), a powstały w którymś momencie przeskok iskry trwale spaja dwa przewody. Ważne by zasilacz miał ograniczenie prądowe np. do 50mA. Inaczej po przestrzeleniu mamy prawie momentalne zniszczenie elementu. I zasilacza.
Formowanie kondensatorów to kolejna wiedza tajemna, której tylko lekko uszczknąłem mistrzowi.
Cóż formowanie jak i strzelanie mam przed sobą. Na razie zostało mi mozolne pucowanie obudowy, trochę się czuję jak rekrut.
Jeżeli jednak pomyśli się, że kiedyś tego, dokładnie tego Philipsa 456A13 o numerze 24 095 mógł lutować, skręcać czy stroić, któryś z dzielnych ludzi z warszawskiej fabryki - to ratowanie materialnych owoców ich pracy jest warte wielkich poświęceń. Nie wiedziałem, że tak historia się z radiotechniką przeplata. Polecam obejrzenie filmu Oaza Wolności.
Właściciel tego rowerowego ma pewnie Filip(s) na imię.
OdpowiedzUsuńkurde, fajnie że są tacy ludzie i ratują takie piękne rzeczy
OdpowiedzUsuń