Tak już nasz mózg jest zbudowany, a dokładniej w jego skład wchodzące ciało migdałowate (które to za zapamiętywanie jest odpowiedzialne), iż najefektywniej tworzy neuronowe połączenia kiedy tworzone są w towarzystwie emocji. Zarówno tych dobrych (jak euforia) jak i tych negatywnych (strach czy gniew). Stąd i mądrość przysłowia powyżej przedstawionego.
Na początku - bardzo źle nie było. |
A było to tak:
Moja kochana żona lubi wyłącznie małe radyjka, może „lubi” to za duże słowo, powiedzmy „toleruje”. No to może za ostre określenie. W każdym razie Beethoven się nie utrzymał, a tylko Eumigette i Bimby. On nich już było. Żona mojego kolegi tak strasznie zachwyciła się małym, ślicznym radyjkiem, iż postanowiliśmy sprawić jej takie. Wybór padł na Goldy. Ta kupiona kilka miesięcy temu (w większym transporcie) czekała na swój czas. Kupiona była od „importera”, który to te trudniejsze, czy słabsze zbywał.
Uruchomienie części elektrycznej obyło się bez większych problemów – uwaga na zwarte kondensatory filtrujące (impulsowe) w prostowniku, przy EZ81. Jeden z nich metalicznie zwarty powodował wywalania bezpiecznika. Od tego czasu nie wdaję się w „ceregiele” i zanim radio do prądu podłączę to je wymieniam. Importer wstawił kilku-amperowy bezpiecznik przez co radio nabrało cech życia – „Buczy, no nie gra Panie ,ale buczy”! kondensatory papierowe), stroić nie trzeba było. W zasadzie już radio użytkowe.
Niestety cierpiał transformator, ale przeżył. Zdumiałem się widząc 6,3A w zabezpieczniu. Wstawiłem 630mA, zwłoczny. Pozostałe niedomagania typowe (
Kobiety przywiązują ogromną rolę do wyglądu, więc ten teraz stał się najważniejszy. Drewno (tj. fornir) było w bardzo dobrym stanie, nie licząc kilku wgnieceń we frontowej listwie. W stanie nieco gorszym był lakier, ale pod działaniem chemii i niewielkiej pomocy cykliny, jak i papieru ściernego (240 później 600) przywróciłem oryginalną fornirową konsystencję obudowy. Nie bawię się już w lakiery do drewna (kolega Zygmunt właśnie przerabia swoją lekcje na Paganinim, rezultatami jako rzecze mocno niezadowalającymi – pewnie nie czytał moich zmagań) – bawię się tylko w politurę.
Ale po kolei – jest wiele opisów jak to szlachetne pokrycie wykonać należy – jak do tej pory najlepszym opisem jest do kanonu Triody włączona instrukcja kolegi Zagore1 – wszystkim polecam. Ale można i tu, i tu poczytać, a na warsztatach Pani Anety nawet się nauczyć i certyfikat otrzymać.
Ale po kolei, już tylko w obrazkowym, prawie telegraficznym skrócie:
Przygotowanie powierzchni – do czysta usunąć lakier po czym papierem tak na poziomie 500, 600 wygładzić.
Po usunięciu lakieru i przeszlifowaniu |
Kolejnym jest krokiem jest bejcowanie, rzadko kolor forniru jest tym docelowym więc powierzchnie surowego forniru należy zabarwić. Ja używam zwykłych bejc wodnych, są bardzo dobre i tanie – jak wino krajowe. Uwaga na tzw. lakiero-bejce – to jest zupełnie cos innego i nie do tego.
Nakładam pędzlem wcierając/ścierając nadmiar wilgotną szmatką.
Nakłamy bejcę pędzlem |
Ścieramy szmatką. Zdjęcie nie wyraźne, ale wygląd się poprawia zdecydowanie. |
Różnic pomiędzy innymi gatunkami (lniany czy parafinowy) nie stwierdziłem.
I nakładamy politurę szelakową, zaczynając od zagruntowania - taką rzadką (4%), ale przechodząc do mocnej (14%). Tu się nie ma co spieszyć , nakładamy warstwę, dwie i na kilkanaście minut wracamy do elektryki czy strojenia – co tam kto ma do zrobienia. Tak aby powoli, po kolei, przez parę dni uzyskać w miarę grubą (chociaż bardzo cienką ) warstwę szelaku. Pomimo wywijania różnych kółek i ósemek nie jest ona idealnie równa - dlatego konieczne jest jej przeszlifowanie.
Przy nakładaniu politury nie udało mi się ominąć błędów – w tym przypadku tzw. „przypalenia” tj. starcia wcześniejszych warstw przy nakładaniu kolejnych. Musiałem naprawiać w dwu miejscach poprzez lokalne częstsze nakładanie politury. Braki zapełniło, ale pod światło było znać. Szlifujemy papierem o gradacji co najmniej 600, ja się posłużyłem 800.
Po szlifowaniu na sucho (miejscami na mokro). |
Po przeszlifowaniu wystarczyło już kilka warstw politury (średniej użyłem) aby osiągnąć końcowy efekt. Tu od razu podkreślę, że nie próbowałem jeszcze zacierania porów. Opisy przeczytałem, pumeks zmielony mam, jeno jakoś odwagi brakuje, a sam rezultat politury już cieszy.
Przy okazji wyszło, iż kilka malutkich ubytków w fornirze – takich szpachlować?/nie szpachlować? – ukazało się jako ciemniejsze plamki. Trudno Goldy będzie piegowata. Dla nauki – przed bejcowaniem ubytki należy wypełnić szpachlą (dobraną) i do równa przeszlifować.
Ostatnią operacją z tym szlachetnym pokryciem było przepolerowanie całości mleczkiem do politury.polecanym przez Panią Anetę sklepie na ul. Długiej było mleczko, ale ceny jak na Starym Mieście w Warszawie – sporawe. Ponad 40 zł za małą butelkę, ale efekt znakomity. Starczy na trochę.
Z pomocą Zygmunta, u jego zaprzyjaźnionego tokarza, zamówiłem pierścionek do gałeczki. Brakował jeden, ale dla symetrii dwa się wytoczyły.
Juz pierścionkiem. |
Politura - lustro, ale wyszły piegi - dwa piegi. |
Nitki nie dały się podciągnąć i schować, wyrwa pozostawała. Spróbuję zatem rozwiązania jak z głośnika – tj. podklejenia delikatną włókniną.
No cóż trzeba się ratować. Zgodnie z przysłowiem „czym się strułeś – tym się lecz” postanowiłem nasycić rozwodnionym klejem cała tkaninę.
Czym się strułeś - tym się lecz. |
Trzeba wymienić na coś ozdobnego. Powędrowałem więc szlakiem Pani Anety – tym razem na Wolę do giga-, super- wielkiej hurtowni tkanin wszelkiej maści obiciowych. Po 40 minutach przeglądania, macania i myślenia wybór padł na dwie. Wśród kolegów ogłosiłem małe głosowanie – która lepsza.
Ta przegrała. |
Próba kleju - jest ok. |
Klej już nastrzykany. |
Madejowe łoże do klejenia |
Zawinięcia na standardowy butapren. |
Radia Marzenek. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz