Lincoln laboratory LES1 1965. Za Wikipedią. |
To amatorzy dzięki zapałowi i pasji potrafią czasami dotrzeć dalej, osiągnąć więcej niż najemni pracownicy wykonujący swoje służbowe obowiązki. Dzięki ich pasji i zaangażowaniu ten świat się kręci i rozwija. Dobrze, że są także ludzie, którzy potrafią inspirować, rozkręcać i napędzać innych do działania. O jednym z takich propagatorów, animatorów jest ta historia, ale po kolei.
Kosmos, rakiety i satelity są w mojej pamięci w zasadzie praprzyczyną wszystkich zainteresowań techniką we wszystkich aspektach. Nie potrafię dokładnie określić czy był to rok 1973 czy też 74, ale pozostałe okoliczności: Zakopane, górne Krupówki, Składnica Harcerska i tu z fotograficzną dokładnością określona przeszklona gablota po prawej stronie od wejścia i książka – Paweł Elsztein – W Kosmosie.
Troszke podniszczona okładka - prawdziwy skarb we wnętrzu. |
Modelarstwo |
Historia, która stoi za tym amatorskim satelitą jest bardzo ciekawa. Został on wyniesiony w kosmos, tak trochę na dokładkę, „na łebka” jak to się mówiło. Wszystko za sprawą zapaleńca - Lance Ginner, K6GSJ załatwiał pozwolenia, budował i testował satelitę. Nie sam - w gronie amatorów - entuzjastów.
Ta radość - nie do opisania. Foto za www.amsat.org |
OSCAR, podobnie jak Sputnik 1, nie miał żadnej aparatury retransmisyjnej, a tylko nadajnik nadający w paśmie amatorskim UKF (144.9830 MHz) sygnał „HI” w kodzie Morsea. Ci którzy troszkę telegrafii liznęli - wiedzą, że ta kombinacja składa się z samych kropek, zatem nadajnik zużywał dużo mniej energii niż przy kombinacji kresek i kropek. Co się okazało ten schemat nadajnika w książce Pana Pawła był jak najbardziej prawidłowy.No może jednej kropki zabrakło ;-).
Na początku lat sześćdziesiątych po prostu nie było tranzystorów, które mogły by pracować na tak wysokich częstotliwościach i końcówka mocy (140mW) to powielacz częstotliwości na diodzie waraktorowej podwajający sygnał kwarcem stabilizowanego generatora.
Nadajnik OSCAR 1. Foto za www.amsat.org |
Wracając do książki, tak się zdarzyło kilkanaście miesięcy temu, że przeglądając sterty prawie-makulatury w jednym z nazwijmy to „antykwariatów” na warszawskim Służewie, natrafiłem na książkę „W Kosmosie”. Mój egzemplarz już dawno w proch się obrócił, kartki się rozsypały i gdzieś zaginął. Ten kupiłem z czystego sentymentu, wsiadłem do samochodu, włączyłem radio, Trójkę i po mieście sprawunki pojechałem załatwiać. Uwagę moja przykuła audycja – „Godzina prawdy” doskonale w Trójce przez Michała Olszańskiego prowadzone wywiady. Utraciłem początek więc przez kilka minut interlokutor był postacią tajemniczą. Widać (słychać raczej) osoba wielkiej kultury, urodzony gawędziarz i obdarzona wielkim darem przyciągania uwagi słuchacza. Z każda sekundą audycja (do odsłuchania tutaj) stawała się ciekawsza, a gdy padło nazwisko – zaniemówiłem. Paweł Elsztein.Jego autorstwa książka leżała na siedzeniu obok. Koincydencja niewiarygodna. Ponad 40 lat i z dokładnością co do godziny.
Odzyskałem książkę i poznałem autora. Mam zatem cel – uzyskać autograf.
W poprzednim tygodniu udało mi się przez znajomych pozyskać numer telefonu i ku wielkiej radości umówić na spotkanie. Pan Paweł był do minuty dokładny, na bardzo serdecznej rozmowie spędziliśmy tylko pół godziny – biegł (dosłownie) na kolejne spotkanie
. Emocji było pełno, radość ze spotkania przeogromna, a książka z tym autografem stała się bezcenna.
Pan Paweł powspominał odbiornik Telefunkena – radio o wspaniałym brzmieniu, zarekwirowanie przez Niemców, ja zostawiłem swoją wizytówkę, a na odwrocie adres tego bloga. Może skorzysta.
Kilka dni temu, zaskoczenie ogromne - odebrałem telefon od Pana Pawła. Zaprasza na swój odczyt w bibliotece. Będą na pewno – człowiek się czuje jak W Kosmosie.
Jeżeli ktoś może przyjść na ul. Strzelecką 21 – zapraszam. Pan Paweł sie ucieszy ogromnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz