piątek, 29 marca 2019

Młody Matejko czyli o leczeniu kondensatora domowymi sposobami

Jest taki wczesny obraz Jana Matejki, jak to Stańczyk udaje się na Rynek Krakowski by zasięgnąć wiedzy jak skutecznie leczyć ból zębów. Wrócił ze setką sposobów i każdy miał być niezawodny. Mnie akurat zęby nie bolały (to prywata: pozdrowienia dla Pana Doktora), ale na warsztacie miałem coś co o ból zębów przyprawić mogło.
Ładna Nordmende Elekra, w stanie co najmniej obiecującym i po wstępnym opatrzeniu dobrze rokująca, ale jednak duży problem skrywająca.

I znów był to kondensator strojeniowy, tym razem stan nie zawałowy, ale wykazujący zwarcie między płytkami (tak od połowy obrotu). Ponieważ na forum Triody właśnie była kilkudniowa cisza i posucha, postanowiłem tak jak ten Stańczyk zadać pytanie o skuteczne i sprawdzone sposoby radzenia sobie z takimi przypadkami.
Jan Matejko miał lat 18 gdy to namalował.
I ku mojej radości posypały się odpowiedzi. Co najbardziej cieszy – wszystkie pomocne. Pozwólcie zatem, że opisze tutaj historię terapii serca Elektry.
Pierwszy etap to dokładne przyjrzenie się kondensatorowi, sposobowi jego mocowania, trasie prowadzenie linki itp. no i porobienie stosownych zdjęć. Już na pierwszy oka rzut widać, ze porządek układu płytek został czymś zaburzony.
Coś się tu działo!
Ciężko wyrokować co ten stan spowodowało, ale kondensator przeszedł swoje. Wymontowanie nie było złożone, ledwo kilka śrub i cztery połączenia lutowane. Dużo większą uwagę musiałem poświęcić by linka (jeszcze bardzo dobra) nie zmieniła swojego biegu i finalnie dała się założyć powtórnie bez komplikacji.
Udało się.
Teraz z kondensatorem do łazienki, gdzie z pomocą niezawodnego płynu (co nawet politurę z bakelitu zmywa) czyścimy.
Zgodnie z zaleceniami użyłem delikatnego pędzla z długim włosiem by bezpiecznie spenetrować przestrzenie między płytkami i możliwie wszystkie zanieczyszczenia usunąć. Kondensator oddał swój brud i (mam nadzieję) zanieczyszczania między płytkami.
Kolejnym etapem higieny był intensywny prysznic, specjalnie ustawioną głowicą, taką z dużym ciśnieniem. No nie ma siły – musiało wypłukać. Ponieważ jesteśmy łazience to kolejny krok czyli suszenie odbyło się bez kłopotu. Ja osobiście suszarki nie używam, ale mam nadzieję, że Panie nie będą mi miały za złe użycie ich profesjonalnego sprzętu.
To po prawej to suszarka.
Tylko dyfuzor musiałem chwilowo zdemontować. Po wymyciu i wysuszeniu, kondensator jak nowy lśnił blaskiem. Aby wypatrzyć miejsce gdzie płytki ocierają  siebie należało popatrzeć poprzez kondensator na jasną powierzchnię – widać było jak na dłoni, a właściwie znacznie lepiej.
Widać czarno na białym.
Kolejny krok, już w warsztacie to próba podgięcia stykających blaszek, tak aby usunąć zwarcie. Pomiędzy stator (masę) a rotor podłączam omomierz na zakresie z brzęczykiem i pomału zamykam kondensator do momentu gdy dźwięk mówi o styku pomiędzy okładzinami i nie dalej – dokładnie na pierwszy kontakt. W tym momencie delikatnie za pomocą śrubokręta próbuję, która to z blaszek swoją geometrią powoduje zwarcie. Delikatne odginanie powoduje, że dźwięk milknie, wtedy jeszcze raz silniej, tak by trwale usunąć przyczynę zwarcia. Czasami pozwałem sobie weryfikować podejrzenia co do miejsca styku  za pomocą cienkich pasków papieru wsuwanych pomiędzy okładziny. Całą ta metodyka pozwoliła (w moim przypadku) na znaczne ograniczenie problemu, nie mniej w pewnych momentach, za którymś tam razem, ten brzęczyk się jednak odzywał. Przy tej całej manipulacji dostrzegłem też potencjalne żądło problemu. W jednym miejscu łuszczyła się metalowa powierzchnia chassis kondensatora i cieniutkie opiłki dostając się w przestrzeń pomiędzy okładziny czyniły zwarcie.
Tu się łuszczyło.
Niby to odlew, a ty jakaś taka galwaniczna? powłoka była. Najgorsze, że łuszcząca, szczęśliwie że miejscowo.
Metalowe opiłki.
Po tych zabiegach kondensator sprawny był tak na 90%, ale wciąż nie sprawny całkowicie . Cóż pozostały metody, że się wyrażę „elektryczne”. Już się spotykałem w literaturze z tym wypalaniem zwarć, a i koledzy z Triody sugerowali, przestrzegając jednak przed użyciem pełnego napięcia sieciowego. Jako artyleria posłużył kondensator 47uF/450V z przylutowanymi krokodylkami, zazwyczaj używany do dublowania podejrzanych elektrolitów. Ładowany był na stanowisku ogniowym (podpięty pod stator i rotor) z regulowanego zasilacza anodowego. Wszystko było na podorędziu, tak w zasięgu ręki.

Przepraszam za brak zdjęć z tej operacji.


Doświadczenia z rozpoznania w boju są takie, że 50V w zupełności wystarczy do zdiagnozowania miejsca styku – wyraźnie widać wyładowanie (co ciekawe w zupełnie nieoczekiwanym miejscu). Zaś ładunek przy 120V wystarczył do wypalenia tego paprocha. Wcześniej przemyślałem taką konstrukcję wypalarki, ale posługując się prowizorką udało się rozwiązać ten problem. No tyle, że z powodu tej prowizorki powstał inny, zwarcie w trakcie ładowania spowodowało uszkodzenie zasilacza anodowego.
Bezpiecznik bohater.
Mam nadzieję, że to tylko bezpiecznik 150mA oddał swój wątły drucik w celu ochrony reszty.
Już zamontowane, już gra. Nowy agregat i zerdzewiała głowica UKF.
Kondensator zamontowałem, linkę (korzystając ze zdjęć) zamontowałem. I radio ożyło na długich, średnich i krótkich. Złożenie kilku porad zaowocował pełnym i całkowitym problemu rozwiązaniem. Nie ma to jak zapytać dobrych ludzi.
Mam troszkę wątpliwości co do zbieżność strojenia – chodzi o te boczne odginane blaszki, których ponoć „za żadne skarby świata nie należny odginać bo traci się zbieżność”. Ja odginać musiałem, by większy problem wyeliminować.
Chyba znów zapytam kolegów, bo jakoś tak do tej pory nie natrafiłem na jeden precyzyjny zapis jak to robić? Jak to robiono w fabryce?
Cóż ból zęba minął, teraz pora na opryszczkę – ma ktoś jakiś sprawdzony sposób?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz